sobota, 31 grudnia 2011

MOJA MAMA

fot.Ewa Świetlik-Amarowicz


MOJA MAMA

Zawsze tyle pretensji , jakichś głupich żalów. Po co, dlaczego? Człowiek tylko marnuje czas. Boże, dlaczego ja się dowiedziałam, że moja mama jest tak cudowna, mądra, dobra, gdy zaczęła umierać? Kiedy żyła, miałyśmy wspólne sprawy, ale tak jakoś byle jak przeżywane, tak  pośpiesznie, bez celebrowania.
Kiedy usłyszała diagnozę i uświadomiła sobie, że nie będzie już długo żyła, zabrała się za porządkowanie spraw. Całą dokumentację firmy, jaką prowadziła tacie, posegregowała, opisała, wszystko zrobiła tak, żeby można było bez kłopotów znaleźć każdy dokument.   
Siedziałyśmy we trzy z moją Antosią, a mama wyciągnęła swoją biżuterię i rozdawała. Nie było tego dużo, ale było wiele opowieści. O kolczykach po prababci, o złotym serduszku na szyję, które dostała od taty w ramach przeprosin, gdy ją zostawił w deszczu, bo spieszył się na mecz. A potem jeszcze srebra rodowe składające się z dwóch łyżeczek i sosjerki. Przekazywała je jedenastoletniej wnuczce. Antosia słuchała z nabożeństwem. Wszystko, co mówiła babcia, było tak dla niej ważne.
Mama pojechała do swojej matki i teściowej  i wszystko im powiedziała. Wszystkie pretensje i żale. Powstrzymywała się przez tyle lat. A teraz jakby rozpruła worek. Wypowiedziała wszystko. A już następnego dnia rozmawiała z nimi spokojnie i serdecznie. Żadnego obrażania się , pretensji. Powiedziane, rozliczone.
 Zbliżały się święta.  Zaprosiła całą rodzinę. Nawet bardzo odległych kuzynów. Sama już nic nie mogła zrobić , każdy się dołożył , doniósł , dopiekł. Ale chciała wszystkich zobaczyć, pożegnać się.
Powiedziała, że gdy zacznie umierać, nie chce tego przesiadywania przy łóżku. Przypomniała sobie śmierć swojego ojca, jego agonię. Mówi, że teraz rozumie jego niechęć do tej obecności rodziny przy łożu śmierci. Człowiek w takiej sytuacji jest taki bezradny, nieestetyczny, nie panuje już nad swoimi odruchami. Nie chce, aby go takim widzieć, że to dla samych siebie, a nie dla umierającej osoby, tak siedzimy. Ale gdy ona umierała, nie chciałam odejść, każda chwila z gasnącą mamą była na wagę złota.
Teraz wszystko się zmieni. Tata domek po rodzicach oddaje bratu i jego rodzinie. Sam chce mieszkać z babcią. Nie będę miała do kogo przyjeżdżać, skończyło się. Wszystko się zmieniło. Nic nie będzie takie jak przedtem. Nic.


(dżingiel Marta Andrzejczyk)

wtorek, 27 grudnia 2011

życzenia

życzenia 


ŻYCZENIA

Napłakałam się po tej Wigilii. Nasza mama napisała nam pod choinkę życzenia od Mikołaja. Całemu rodzeństwu. Wszyscy dostali oprócz mnie. E tam, pomyślałam, zagapiła się, nie szkodzi. To taki drobiazg.  Dostałam koszulę nocną. Jak zwykle. Na zmianę z piżamą. Udawałam, że w ogóle mnie to nie boli. Ale czułam, że traktują mnie inaczej. Ta dziwaczka, stara panna, wśród tych szczęśliwych żonkosiów i młodych mam. Gdy wróciłam do domu, szmyrgnęłam gdzieś tę koszulę na dno szafy. Mało mnie to obchodziło.
Kiepsko spałam. Był we mnie jakiś straszny smutek. Czułam się samotna, okropnie sama. Rano zadzwonił brat. Śmiał się, opowiadał, jak chłopaki „wybuchli wojnę” nowymi żołnierzykami. W końcu spytał:
-A jak tam twoje życzenia od Mikołaja? Podobały ci się? .
-Jakie tam życzenia, mama się zagapiła chyba, nic nie dostałam. 
-To niemożliwe, wszystkim dała. Zajrzyj do swojego prezentu, na pewno gdzieś są.
Zajrzałam, jak się wyłączył. Były:

Moja najmilsza Basieńko,
zaglądam w Twoje okienko,
i daję Ci gwiazdkę z nieba,
wielkiej miłości Ci trzeba,
więc niosę Ci ją w darze,
wkrótce już się okaże,
że będziesz bardzo szczęśliwa,
tak bardzo jak w bajkach bywa...”

Och, to był styl mojej mamy. Ale nikomu nie napisała wierszyka. Widać było, że dla mnie najbardziej się starała. Że rozumie mnie i pragnie dla mnie szczęścia. Spłakałam się ze wzruszenia. Ten koślawy wierszyk był najpiękniejszym prezentem podchoinkowym, jaki dostałam od lat.

(Kolędy śpiewają w Teatralnym Spichlerzu dziewczyny z Białego Teatru: Marta Andrzejczyk, Agnieszka Reimus-Knezewic, Iza Mańkowska-Salik)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

STO DZIESIĘĆ PROCENT

fot.Agnieszka Sobania


STO DZIESIĘĆ PROCENT

Wigilia? Trochę to dla mnie kłopotliwe. Lepiej by opowiedziała żona. To taki czas wielkiego zamieszania, zaabsorbowania.  Wszyscy w ciągłym pędzie, zmęczeniu. Ja nie biorę w tym udziału. Czytam. Wolałbym tego unikać. Ale trudno, rodzina potrzebuje. Nie będę się wtrącał. Bo jak się wtrącam, to przeszkadzam. Więc sobie czytam i czekam. No, mam jedną funkcję: skrobię marchewkę do ryby po grecku. Potem na dwóch talerzach wozimy do rodziców na dwie Wigilie. Musiałem mocno się postawić, bo żądanie ciągłego jedzenia jest tam jak tuczenie gęsi, z przepychaniem przez szyje. Najpierw meczą jedni, potem drudzy. Teraz już nie tak bardzo, bo postawiłem ostre veto.
Kiedyś spróbowaliśmy to jakoś scalić i zaprosiliśmy obie rodziny do nas . Nie wypaliło, różne tradycje, zwyczaje. A więc jeździmy. Dzieci się cieszą, pewnie. Dlatego to robimy, inaczej byśmy gdzieś wylecieli na Bahamy. A tak razem z rodzinami. Niech mają.
Prezenty to kłopot. Wszystko mamy, w stu procentach, a może nawet w stu dziesięciu. Kupić coś sobie? Nie wiadomo co. Ja już niczego nie potrzebuję, Mam. No, może samolot by się przydał. To pożyczanie na dłuższą metę jednak krępujące.  Ale ostatnio udał mi się prezent dla żony. Och, jak się ucieszyła. Dostała ode mnie kupon na owczarka belgijskiego. Zawsze o nim marzyła. Wprawdzie już mija rok, a jeszcze nie zrealizowała, bo nie ma czasu, nie miałby się kto zajmować psem, ale radość z kuponu przeogromna. Tak, ten prezent to był strzał w dziesiątkę.

(śpiewają aktorki Białego Teatru w Teatralnym Spichlerzu 19 grudnia 2011)

piątek, 23 grudnia 2011

Z BALKONU


Z BALKONU

            Dwanaście potraw. Tak, zawsze robiłam dwanaście. Uszka z grzybami, kapustą, karpie. Barszcz, sałatki. I jak byliśmy w Szwajcarii też zasuwałam w kuchni. Już od dwóch dni. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Georg właśnie przyszedł z winem, koniakiem i szampanem. Miało być dużo gości, szykowaliśmy się na huczne święta. Zanieś na balkon, zawołałam, tutaj nie ma miejsca. Dobrze, postawię pod stołem, bo śnieg pada.

            Wtedy przyjechał Karel przyjaciel męża. Nie wiedziałam, że zaznaczy się tak bardzo w moim losie. Że będzie namiętność, porzucenie, mnóstwo cierpienia, podarte życie. Wtedy przywitaliśmy się miło i poszedł od razu spać. A ja z kolejnym garnkiem na balkon. Popatrzyłam odruchowo pod stojący tam stół i oniemiałam. Nie było butelek, które postawił mąż, tylko mokre kółka, ślady denek. Coś ty zrobił z alkoholem? No jak to, stoi pod stołem, zawołał. Nie było. Dookoła bieluteńki, świeży śnieg, a po stołem ślady po butelkach. Budziliśmy przerażonego Karela. Nie wiedział, o co chodzi. Zresztą ja bym widziała z kuchni. Nie mówiąc o psie , który tam leżał.
            To święta, nie było szansy na kupienie nowych. Zadzwoniliśmy do przyjaciela. Wiedzieliśmy , że ma zasobną piwniczkę i rzeczywiście po godzinie był już z dwoma torbami rozmaitych alkoholi. Gdzie mam postawić? –zawołał. Na balkonie, pod stołem, dobrze? Słyszałam, jak próbuje przejść przez rozwalonego Dżeka, otwiera drzwi i nagle: Chyba przesadzacie z tą ilością, pod stołem stoi cała bateria butelek. Podbiegliśmy do niego z Georgiem. Rzeczywiście. Dokładnie w tych samych miejscach idealnie dopasowane do śladów stały alkohole kupione przez męża. Jakby nigdy stamtąd nie zniknęły. Gapiliśmy się z otwartymi ustami. To było niewiarygodne. Śnieg był idealnie nieskazitelny wokół. Zniknęły i pojawiły się znów z innych wymiarów? Gdy ochłonęliśmy, zaprosiliśmy przyjaciela na Wigilię. Za alkohole podziękowaliśmy.
            Obudzony ponownie Karel był pewny, że to mu się śniło. Wszystko było pyszne, ale póki nie wypiliśmy, czuliśmy się bardzo nieswojo.
            Teraz wiem, że to było ostrzeżenie, to zniknięcie alkoholu. Taki wigilijny cud. Ostrzeżenie, abym się trzymała z dala od Karela. Szkoda, że wtedy tego nie wiedziałam.

(śpiewa, w Teatralnym Spichlerzu oczywiście, Marta Andrzejczyk)

SZANTY

fot.Waldemar Wojnar


SZANTY


Pierdolę te wszystkie cholerne wigilie. W zakładach pracy najbardziej, te płatki, sratki, dupatki. Sztuczne, kłamliwe uśmiechy, mizdrzenia się. A teraz jeszcze księża się rozplenili i wszędzie  włażą z tą obleśną, obłudną świątobliwością.
A moi szefowie? Co opcja, to zmiana kadry, a każdy świętszy od papieża, cholera. Choinki, śpiewanie kolęd. Po chuja to wszystko? Gówno nie integracja. Jeszcze większe po tym ploty i nienawiści.
Raz tylko podobała mi się Wigilia. U mnie w domu. Zaprosiłam kumpli z rejsu, napiliśmy się wódeczki i śpiewaliśmy do rana. Szanty.

{Anieszka Reimus-Knezevic prowadzi chór dziewczyn z Białego…}

czwartek, 22 grudnia 2011

LUBIĘ

LUBIĘ!



            Lubię, lubię! Wszystko. Dżingelbely, światełka, świecące wystawy. Uwielbiam ten przedświąteczny kicz, który zaczyna się już po Zaduszkach. Niech tak będzie! Te wszystkie reklamy, neony, akcje charytatywne, zbiórki, oklapłe aniołki w galeriach handlowych, pijane Mikołaje z koszyczkami po cukierkach. Uwielbiam.
            Mama pichci w kuchni, a ja biegam po sklepach z listą prezentów. No cóż, braciom trzeba książki, ale jakie? Zawsze z tym problem. W końcu kupuję takie, żebym sama mogła przeczytać. Ojcu majtki i skarpetki, mamie jakieś kolczyki, szaliczek. A potem pakowanie. To lubię robić. Wypisywać karteczki z wierszykami, dobierać torebki. O, jak fajnie. Wkładanie pod choinkę, jedzenie. Potem Piotrek, jak już się najemy, nagadamy, naśmiejemy, wyciąga prezenty. I żeby nikogo nie było oprócz nas, żadnych rodzin, wujów, ciotek, kuzynów.
Boże, kiedyś byliśmy na takiej Wigilii u wuja w Krakowie. Wszystko wypasione, willa, wyposażenie według najnowszych żurnali. I nadęcie, wywyższanie się. To było okropne. Ta nonszalancja w pokazywaniu najdroższych gadżetów elektronicznych, ciągłe popisywanie się . Ohyda.  Myślałam , że się porzygam,
Nigdy więcej żadnych rodzin. Tylko w naszym gronie. Na razie sami. Dziewczyny braci mieszkają w innych miastach, mój nie toleruje świąt i bardzo dobrze. Nikogo nie potrzebujemy. Ktoś obcy to tylko zgrzyt. Święta są dla rodziny i tyle.

(Marta Andrzejczyk, Aga Reimus-Knezevic, Iza Mańkowska- Salik- to Biały Teatr w Teatralnym Spichlerzu, kolęduje)

środa, 21 grudnia 2011

KRAN

KRAN



Nie mogła odkręcić kranu, próbowała nadgarstkiem, bo ręce obklejone mąką. Spieszyła się. Od pół godziny nasłuchiwała wrzasku taty na schodach. Chciała, żeby ryba była już usmażona, zanim się dowlecze. Skwierczała patelnia, pryskała. Już raz się oparzyła, nie chciała więcej. Dlaczego mama ją zostawiła z tym wszystkim? Powiedziała, że babcia jest chora i ona musi jechać, a Ania sobie na pewno poradzi. Nie chciała sobie radzić. Miała dziesięć lat i była najmłodsza w domu. Chciała tak jak inne dziewczynki, robić z mamą pierniczki i czekać na Mikołaja. Tu nie będzie Mikołaja. Mikołaj nie przychodzi do takich domów, w których tatuś leży na schodach pijany.
Ręka ślizgała się po kurkach, szarpnęła mocniej. Drzwi otworzyły się z hukiem. Wpadł dwunastoletni Maciek uderzony w głowę pięścią ojca. Za nim wtoczył się rozchełstany mężczyzna. Kurek odpadł, a kuchnię zalał gwałtowny strumień wody. Co się tu, kurwa, dzieje?! Wściekłość rodzica sparaliżowała dzieciaki. Woda się lała, ojciec krzyczał, dziewczynka starała się ścierką zatamować strumień. Maćku, zakręć kurek w piwnicy! Nie wiem, gdzie to jest, krzyczał przerażony chłopak. Ojciec wyplątywał się z ubrań, wyzywając dzieci od ostatnich. Woda się lała.
Chłopiec w końcu z pomocą sąsiada zakręcił kurek. Ojciec zachrapał na tapczanie w swoim pokoju. Ania siedziała na mokrej podłodze zdrętwiała. Długo dochodziła do siebie. Za ścianą, z mieszkania obok odezwała się kolęda. Zaczęła się Gwiazdka.



( Marta Andrzejczyk kolęduje w Teatralnym Spichlerzu 19.12.2011)

wtorek, 20 grudnia 2011

TO NIC

fot.Waldemar Wojnar


TO NIC

Ojej, Wigilia kojarzy mi się ze zmęczeniem gotowaniem, sprzątaniem. Ale nie, nie zrezygnowałabym z niej. Bo jak się te wszystkie przygotowania kończą, jak już siadamy do stołu, to robi się cudownie. Radośnie, błogo, rodzinnie.
Jak byłam mała, chodziliśmy do cioci Basi. Ale pyszności robiła! Kutię z pszenicy, zupę grzybową z łazankami, buraczki. Wyśmienite. I to oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, bo to ona przynosiła i podrzucała prezenty pod choinkę.
Teraz Wigilia już niepełna. Marysia w Londynie, jest wreszcie w ciąży. Udał się drugi zabieg in vitro. Musi bardzo uważać, Paweł przyjedzie z żoną i synkiem, ja ciągle nimi nienasycona. Kupię Szymusiowi klocki lego. Taki maleńki, a tak świetnie sobie z nimi radzi. No i drapak, nasza choinka z lat osiemdziesiątych, innej nie chcą. Ja też mam sentyment do niej. I jeszcze mama jest, będzie przełamywała się z nami opłatkiem, mąż będzie ironizował. Ale będzie rodzinnie, ciepło, serdecznie. Trudno że się zmęczę, to nic, odpocznę po świętach.

(Śpiewa, w Teatralnym Spichlerzu 19 grudnia, Marta Andrzejczyk!)


piątek, 16 grudnia 2011

MÓJ JEZUS

fot.Justyna Be


MÓJ JEZUS

Denerwuje mnie, że dziewczynkom za wzór stawia się Matkę Boską, a chłopakom nikogo. A Jezus?! Co on tak leży odłogiem? Przecież to jest dopiero wzorzec! Idealny dla młodych mężczyzn. Po co daleko szukać. Wystarczy poczytać Biblię i od razu się wie, o co chodzi w życiu. Tylko z otwartym mózgiem oczywiście.
 Chociażby ta scena, kiedy przychodzą po jego towarzyszy, a on wychodzi i mówi, to nie oni, to ja. Sam bierze wszystko na klatę. Pokazuje chłopakom, jak brać na siebie odpowiedzialność, jak uczciwie żyć.
Albo jego stosunek do kościoła! Jezus był antyklerykałem. Nie mieścił się w kościelnych normach. W obecnym kościele też by się nie zmieścił. To naprawdę był spoko gościu. Był odważny, wiedział, o co chodzi, nie stosował się do sztucznych zasad, które niczemu nie służyły. Szedł z kumplami przez pole w szabat, chłopaki zrywali kłosy i gryźli. Nagle ktoś podszedł i zaczął na nich krzyczeć, że profanują szabat, że grzeszą. A on, sorry,  to szabat jest dla ludzi, a nie ludzie dla szabatu. Bo myślał facet. Nie poddawał się biernie  temu, co inni każą. Uczciwość, odwaga, samodzielne myślenie. To są cechy Jezusa, które warto propagować.
Nie obchodziło go, kto kim jest. Szukał ludzi i rozmawiał z nimi, nauczał, pokazywał co ważne. Miał w dupie pochodzenie, zawód. Jadał z Samarytanami, celnikami. Nie było dla niego różnicy. Moi przyjaciele z Młodych Socjalistów, mówią, że był pierwszym rewolucjonistą. Pewnie, że tak. Był najuczciwszym , najbardziej prawym i bezkompromisowym  gościem, jakiego poznałam.
Jest ciągle przy mnie. Nie lubię tych ckliwych, przesłodzonych wizerunków Jezusa. Mam jedną reprodukcję Całunu Turyńskiego, którą uwielbiam. Jest to taka prawdziwa twarz. Tu rana, tu guz, widać, jaką przeżył mękę, ale jest też w tym prawdziwe, głębokie dostojeństwo. Najprawdziwszy człowiek.
I Bóg.

sobota, 10 grudnia 2011

KAROLU

fot.Ewa Świetlik-Amarowicz

KAROLU

Panie Karolu, Drogi. Ja tutaj przed tobą przyklękam, bo nie mogę wyjść z zachwytu, że widzę ciebie, tak ciebie, bo nie będę ci panował, gdy nareszcie ujrzałem twoje cudne oblicze. Ty nawet nie wiesz, że my się od lat znamy. Meilowaliśmy do siebie, pamiętasz? Nie pamiętasz? Ja wysłałem mój tomik do twojego wydawnictwa i wtedy. To nie ty, tylko twoja żona? No właśnie, to z twoją  żoną meilowałem. A więc jesteśmy jak bracia, Karolu, jak bracia. Człowieku, czy ty wiesz, że jesteś ikoną polskiej poezji, polskiej krytyki literackiej?! Bez ciebie Karolu nie ma sensu literatura polska! Co przyjedzie jaki poeta do Szczecina, to zaraz o Karolu mi opowiada. A teraz siedzę tutaj w tym lokalu eleganckim ramię w ramię z tak wielkim człowiekiem. Karolu, kocham cię! Mogę ciebie ucałować?
Chłopie, ja kiedyś artykuł o Przybosiu napisałem, czytałeś go! Zięba się nazywam, nie Sikora. Dużo ptaków, Karolu, wśród poetów, ale ja Ziębą jestem. Czytałeś ten artykuł? Naprawdę? Widzisz, łączy nas wielka miłość do Przybosia, ona nas złączyła na wieki, Karolu, tego księcia poetów. Teraz jeszcze bardziej jak bracia jesteśmy. Ty się nie przejmuj i też napij się kapelkę, nie szkodzi, że prowadzisz, ja ci pomogę. Kierowcą, kurwa, jestem Karolu, też umiem jeździć samochodem. Zawiozę.

1.12.2011r.

wtorek, 6 grudnia 2011

POWIEDZIAŁEŚ



 POWIEDZIAŁEŚ

-Powiedziałeś o mnie, że jestem twoją koleżanką! To będę. Tylko koleżanką. A ty kolegą. Nikim więcej.
-To chyba lepiej brzmi niż partner, albo konkubent.
-I jeszcze powiedziałeś, żebym cię nie całowała koło twojej pracy, bo panie sekretarki przestają być takie miłe dla ciebie.
-Żartowałem, żartowałem!
-No to koniec z całowaniem. Jesteśmy kolegami.
-Żartowałem….
- A dzisiaj dzwonię do niego, a on : cześć, Ola!
-Ja podniosłem słuchawkę i weszła Ola, to ja do niej cześć, po prostu.
- Zawsze znajdujesz jakieś wytłumaczenie. A Monika?
- Jaka Monika ? Boże!!!
- No szliśmy razem, a ty nagle, o Monika.
- No bo szła.
- Ale jak idziesz ze mną, to mógłbyś zwracać na mnie uwagę, a nie na jakieś inne obce kobiety.
- No przecież zwracam. Tylko na ciebie.
- Chodź ze mną, muszę ci coś pokazać. Zaraz przyjdziemy...
-Przepraszam, że tak długo byliśmy, ale musieliśmy się pocałować.

CZEKAM

fot.Waldemar Wojnar

CZEKAM

Cały wrzesień płakałam i byłam bardzo nieszczęśliwa. Ale teraz już nie. Teraz czekam na nowego chłopaka. Chociaż czasem myślę, że jeszcze nie wszystko stracone. Jak przeglądam nasze rozmowy na gadu- gadu. Są takie świetne. Rozmawialiśmy przecież o tylu fajnych sprawach. Nie mogę czasem uwierzyć, że to się skończyło.
Powiedział, że kobiety dzielą się na anioły, czarownice i demony. I że ja jestem czarownicą. Gdy spoglądam na niego, nogi się pod nim uginają i poszedłby za mną wszędzie. Że roztaczam tak niewiarygodny czar, że natychmiast jest gotów zrobić wszystko , co  powiem. Zaczęło się między nami cudownie. Byliśmy sobą oczarowani, zachwyceni. Od pierwszej chwili mówił, że mnie kocha, że jestem najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział. Nie odstępował mnie na krok. A jak rozchodziliśmy się do domów, natychmiast siadał do gadu gadu.
Zerwałam dla niego z Kamilem. A przecież z tamtym chodziłam dwa lata. Byłam pewna, że to właśnie on będzie moim mężem. Wiedziałam, że mnie kocha, choć nigdy tego nie powiedział. Nie , powiedział, jak oznajmiłam , że odchodzę. Widziałam także łzy w jego oczach. Przykro mi, że cierpi. Nie chcę, żeby się przeze mnie smucił. Byliśmy przecież dwa lata ze sobą. Myślę teraz, że gdyby rok temu powiedział, że  chce się ze mną ożenić, natychmiast bym za niego wyszła. Bo w gruncie rzeczy najważniejsze dla mnie jest zostanie mężatką i urodzenie dzieci. Trojga najlepiej. Pewnie, że będę najlepszą matką.
            Ale jak myślę o Kamilu i o tym, że teraz siedzielibyśmy razem przed telewizorem, to mną wstrząsa. O nie, nigdy.
Mój ukochany powinien być wysokim brunetem i lubić chodzić do teatru. Kamil nigdy ze mną nie był. Raz poszedł do kina. Od razu się pokłóciliśmy. Kompletnie się na niczym nie zna. Może na zarabianiu pieniędzy. Ale to za mało, żeby spędzić z nim życie. Arek był cudowny. Uroczy i zabawny. Widać było po nim, co czuje. Ma taką wrażliwą, wyrazistą twarz. Gra na gitarze i klarnecie.
I pomyśleć, że drażniło mnie, jak osacza mnie swoją miłością.
Gdy pojechaliśmy z wycieczką studencką do Bułgarii, powiedział prawdę. Boże, wszyscy tam pili. Do nieprzytomności. Mnie też upili. Wtedy dowiedziałam się, co opowiada na prawo i lewo. Mówił, że ma dziewczynę, a ja to tylko na dostawkę. Ale się wściekłam. Powiedziałam, że jest durnym głupkiem i zrobił ze mną dokładnie to, co jego poprzednia dziewczyna, która kręciła z dwoma chłopakami naraz. Widać było, że zrobiło to na nim wrażenie. A jednak nie zaprzeczył. Czasem się odzywa na gadu- gadu. Fajnie nam się gada. Ale ciągle jest z tamtą dziewczyną.
Chyba nie będę o to walczyć. Poczekam na innego chłopaka. Takiego, który naprawdę będzie mnie kochał, tylko mnie, bez żadnych dodatkowych dziewczyn na boku. No i musi chodzić ze mną do teatru.

Dżingiel: Marta Andrzejczyk

CHYBA TY


Chyba ty

Mówię wam, jak za mną ostatnio chodził dowcip, o którym wiedziałam, że śmieszny, że przerobiłam go na żeński i że opowiedział mi go pewien Rafał. A tu nic, okazja wesoła za okazją, a ja nie mogę go sobie przypomnieć. Już od dobrych kilku dni. No i co się dzieje? Szybciusieńko podbiega do mnie synchronia, żeby przypomnieć.
Kasety porządkuję stare. Co ja z nimi zrobię? Nikt ich nie weźmie, nie słucham od dawna, wyrzucić szkoda, jak nie wiem. Porządkuję, segreguję upycham, niektóre podsłuchuję po kawałku. A ta, jaka świetna. Zanotowana moja rozmowa telefoniczna z Ewą. Ona jest tak dowcipna i błyskotliwa. Z niej książeczki swoje rysuję namiętnie, ale ile mi umyka! Więc raz zaczęłam nagrywać. Nasz kabaret po pięćdziesiątce. I dowcip jej opowiadam. W dwóch wersjach. No i jaki? Oczywiście ten od Rafała. Ale w mojej przeróbce wam dam. (Vam Dam)

Rozmawiają dwie kumpelki:
- Kochana, a dlaczego twój mąż się wyprowadził?
- No wiesz, sama się dziwię! Z powodu takiego głupstwa!
- Jakiego?
- Powiedziałam do niego „Chyba ty”.
- Jak to, dlatego że powiedziałaś „Chyba ty” wyprowadził się?
- No, mówi do mnie, chodź się pokochamy, nie kochaliśmy się ze dwa lata. A ja na to: „Chyba ty”.

I już. Dziękuję ci synchronio.