niedziela, 30 grudnia 2012

SYLWEK

sylwek



SYLWEK

Cześć, Justa. Co robisz, bo wiesz właśnie wróciłam z szopingu i muszę ci opowiedzieć, co sobie kupiłam. Nie uwierzysz, jaką zajebistą spódniczkę i bluzeczkę dostałam. Tylko, kurwa, nie mam z kim na tego Sylwka.  Biała sala mi została. Nie wiem, ci faceci, kompletnie do dupy się zrobili. A ty gdzie idziesz? Wyjeżdżasz? Kurwa, co za pech pierdolony, a myślałam, że gdzieś cię wyciągnę. Byśmy połaziły po lokalach, poklabingowały. Jakieś facety by się znalazły na pewno.
Tylko ty zauważyłaś, Justa, o czym ci ludzie ostatnio gadają? Ciągle tylko o tym, że trzeba się odchudzać. Że laski jakieś 36 mają nosić. Ja nie wiem, co ci ludzie mają w głowach. Idę, mówię ci, do tego sklepu, wkładam tą bluzeczkę, co ci mówiłam, a ta ekspedientka do mnie, no ja też trochę przytyłam po świętach. Jakie też, cholera. Ja w ogóle nie przytyłam.  To że mam leciutką oponkę na brzuszku, to nie znaczy, że coś ze mną nie tak. Po prostu nie jestem anorektyczką. Gówniara. Ma jakieś dwadzieścia dwa lata i już się wymądrza, już ocenia. Że bluzkę ciemniejszą powinnam włożyć, to będę wyglądała szczuplej. Ja po prostu mam trzydzieści lat. To mam biust na miejscu, a pod skórą trochę mięśni, a nie same kości. Nie wiem, co ci ludzie mają w głowach. Tylko o jednym myślą. Jak schudnąć i jak złapać faceta. Koszmar, koszmar.
Ty wiesz, co mi ciotka powiedziała, jak ją spytałam o Sylwestra? Że spędza w KW. Myślę, co to,  o czym ona mówi? A ona – komnata własna. Myślałam, że się zabrechtam. Słyszałaś? Komnata własna- KW.
Justa, ja mam metr siedemdziesiąt wzrostu, nie muszę się wydłużać, a ta smarkula pieprzona, niech pani lepiej kupi wąską spódniczkę, to panią wydłuży. O żesz ty, myślę, gówniaro jedna, co ja mam wydłużać. O pół głowy jestem wyższa od ciebie, a ty mnie chcesz wydłużać. To sobie na złość kupiłam bombkę i bluzkę w kwiaty. Wyglądam zajebiście, mówię ci. Jakbyś nie wyjeżdżała, naprawdę musisz, to bym się ubrała na ten nasz klabing.  A tak to mnie chyba to KW tylko czeka. Bo przecież nie pójdę sama klabingować. Na Sylwka faceci z kobietami idą. Złapać jakiegoś będzie cholernie trudno, z dziewczyną zawsze raźniej. Czekaj, spróbuję zadzwonić jeszcze do Agaty. Może ona nigdzie nie wyjeżdża. Cześć.

28.12.2012r.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

ZAMKNIĘTY POKÓJ

fot.Mira Wojtkowiak


ZAMKNIĘTY POKÓJ

            Ojciec mówił Gwiazdor, ni w kij ni w drewka. A małe dziewczynki nie lubią inaczej niż wszyscy. Więc się mówiło i Dziadek Mróz, to przecież lata pięćdziesiąte, i Mikołaj. Chociaż Mikołaj to raczej w szóstego grudnia. Ubóstwiałam choinkę i święta.  Ten cudowny czas, kiedy przygotowuje się zabawki na choinkę, piecze pierniczki. Łańcuchy. Nie tylko te zwykłe papierowe łączone kółka, ale najpiękniejsze słomiane. Słomki przeplatane kokardkami z kolorowej bibułki. A jak się zafajczyły od płomienia świeczki, to aż mnie ściskało w dołku z przejęcia. I fajczyły się jeszcze włosy anielskie, te zwykłe z celofanu i te najpiękniejsze z lamety, cieniutkiej, milimetrowej. Te to się spalały rozkosznie, jak się je potrzymało nad świeczką. Gwiazdeczki robiliśmy nie tylko białe, ale też ze starych okładek zeszytów, różowych i niebieskich. Nie było przecież dwustronnych kolorowych papierów.
            Jak się jest dzieckiem, to wierzy się w tego Mikołaja czy Gwiazdora, ale też troszeczkę nie. I jak się znajdzie w szafie taty, co jest okropnie zabronione, pudełko z najpiękniejszą, wymarzoną lalką i wyjmuje ją ostrożnie z pudełka, żeby popatrzeć, a potem bez oddychania z przejęcia wkłada z powrotem, to się po prostu jest w jakimś zaczarowanym świecie.
Ale choinka stała zamknięta w dzień wigilijny w pokoju paradnym, tam, gdzie stało wielkie biurko taty. I to zamknięcie też było ważne.  Bo było bardziej uroczyście i tajemniczo. Nie czekaliśmy na żadne gwiazdki, mama wracała późno z Domu Dziecka. Ale wreszcie przychodził ten moment i wchodziliśmy do pokoju wnosząc potrawy. U nas było po poznańsku, barszcz z uszkami, kapusta z grzybami, faszerowany szczupak w galarecie, makiełki i mnóstwo innych.
Prezenty były dopiero, jak się wszystkiego spróbowało. Jak już brzuchy były pełne, a oczekiwanie stawało się nie do zniesienia. Ja byłam najmłodsza i prezenty dla mnie były najukochańsze. Pamiętam, jak mnie zatkało, gdy zobaczyłam lalkę krakowiankę, moją ubóstwianą Małgosię, a kiedy indziej przecudowną po prostu książeczkę, wydaną jeszcze przez Gebethnera i Wolfa „Filonek i jego przyjaciele”. Do tej pory, choć minęło pięćdziesiąt pięć lat, całe fragmenty umiem na pamięć. Cholera, Łukasz ma trzydzieści trzy lata, a ciągle nie mogę sobie wybaczyć, że dałam mu ją do pożarcia, jak miał rok.
A potem tato grał na skrzypcach a my wyśpiewywaliśmy kolędy. Jedliśmy pomarańcze i ciasta, no i figi. Figi tato kupował na takim długim łyku nawleczone, zdejmowało się i kładło na talerzu, a gdy na drugi dzień biegłam na sanki ładowałam sobie te figi do kieszeni, żeby je podjadać po drodze.
Jeszcze pamiętam wieczór sylwestrowy. Kładli mnie o siódmej do łóżka, nie mogłam i nie mogłam zasnąć, a jak zasnęłam to nagle zbliżała się północ i już mnie budzili, żebym witała ten nowy 1959. Rozczmuchiwałam się powoli, ale potem już biegłam na powitanie. Siedzieliśmy, graliśmy, słuchaliśmy wspomnień rodziców. A później, to pamiętam dobrze, wszyscy gdzieś zniknęli, może się położyli? A ja samiutka w pokoju przy grającym radiu tańczyłam Warszawa da się lubić. Kto to śpiewał? Dymsza? Chyba Dymsza, tak.

23.11.2012r.

sobota, 22 grudnia 2012

AWARIA I SNY

...



AWARIA  I SNY

- No nie mogę się nigdzie dodzwonić, a ty próbowałaś?
- Próbowałam, z mamą nie wyszło, z Piotrkiem się udało.
- Ja z obu telefonów dzwoniłam bezskutecznie. Może to koniec świata jednak.
- Myślę, że jednak jeszcze nie. Chyba pogoda, tak sugeruje moja mama, bo potem dzwoniłam na domowy.
- Kiedyś specjalista od telefonów mówił, że pogoda nie wpływa.
- Wpływa nie wpływa, ale zobacz ile śniegu.
- Właśnie, przynajmniej widać. Wiadomo, że od śniegu mogą być awarie. Takie to przekonujące i ludzkie. Ale ja się denerwuję. Wiesz, że czekam na ważny telefon, a wtorek za dwa dni.
- Do wtorku wszystko będzie dobrze.
- Naprawdę? Jesteś cudowna!
- No wiem, ale możesz mi to mówić do woli, ile chcesz.
- Jesteś cudowna.
- Miałam dzisiaj okropny sen. Śniło mi się włamanie do domku rodziców. A wiesz, ze oboje ostatnio niedomagają. Przeraziłam się i zaczęłam krzyczeć. Ale nie takim zduszonym krzykiem, jak to przez sen, tylko mocnym, dźwięcznym, z całej siły. Przestraszyłam Roberta. Obudziłam go. Bo wiesz, że chociaż chrapie, muszę z nim spać, bo mi zimno. No więc zaczęłam wrzeszczeć, obudziłam go i mówię: Och, przepraszam. A on na to: Nie szkodzi, właśnie miał mnie przejechać samochód.

16.12.2012r.


.

czwartek, 20 grudnia 2012

NIENAWIDZĘ ŚWIĄT

...



NIENAWIDZĘ ŚWIĄT

Nienawidzę świąt. Okropne dla mnie dni. W domu dziecka nie było prawdziwej Wigilii. Żadnego dzielenia się opłatkiem. Zawsze mi smutno jak są święta. I tyle złych rzeczy się wydarzyło. To drugi rok, jak nie ma mojego Sebastiana. W święta to się najbardziej przypomina. Od razu widzę, jak weszłam do jego pokoju, a on leżał bez życia. Mój ukochany syn. Miał dwadzieścia dwa lata. Taki był piękny. Serce mu pękło. Nikt nie wiedział, że jest chory. Ta moja rodzina tak strasznie pechowa, a najbardziej to chyba ja. Brat leży po szpitalu u siebie, lekarz mi powiedział, że w każdej chwili może umrzeć.
O, Arturek na mnie krzyczy, woła, że on lubi święta. To dobrze, niech lubi. Ja tam dla dzieci tylko żyję. Teraz, jak panie przywiozły to jedzenie, a nawet takie ładne talerze, to będzie Wigilia. Tutaj zrobimy. Ja i moi trzej synkowie. Nie, córki i tamten dorosły syn nie mogą przyjechać.  Małgosia jest w ciąży, bardzo źle ją znosi. Mówię jej, no coś ty Małagośka narobiła. Jedno dziecko, jak szesnaście skończyła, drugie w osiemnastym roku życia. Jeszcze wcześniej niż ja zaczęła. Ojejej, żeby tylko to jej życie lepiej jej się potoczyło niż moje.
Ale dobrze, że mam tyle dzieci. Mam kogo kochać i one mnie kochają. Nie jest tak źle. Arturek się cieszy, że pracuje. Pomaga w odśnieżaniu. Sąsiadki wołają go, zarabia. A ma dopiero czternaście lat. Teraz jest najważniejszym mężczyzną w rodzinie. O, jak się cieszy. Nie pozwala mi płakać,
A ja mam dzieci i dobre sąsiadki. Ludzie mnie lubią. Bieda u mnie aż piszczy, ale  miłość jest. Jakoś przeżyję to Boże Narodzenie.

17.12.2012r.

piątek, 14 grudnia 2012

SIEDZI

...


SIEDZI

            Siedzi taki nadęty przed tym komputerem i znów gra w te piekielne gry.  Z jaką zawziętością zabija przeciwników. Mam wrażenie, że krew zacznie tryskać z ekranu i opryska mu tę zawziętość na twarzy. Kurwa mać, jak ja mam tego dosyć. Dosyć tych kłamstw, tego udawania.
            Siedzi taki nadęty i wie, że ja zaraz podejdę i zacznę migdalić się, czulić, łasić. A chuj z tym. Mam dosyć, nie będę. Ciągle się o coś obraża, gniewa, podejrzewa. Nasze wspólne bycie razem to wieczne zabieganie o jego dobre samopoczucie. A wyprowadzić go z równowagi  może wszystko.  Wystarczy, że jakiś facet się do mnie odezwie, spyta o godzinę, cholera, już się nadyma.
            Ciągle wywołuje we mnie jakieś pieprzone poczucie winy. Że chcę pojechać w góry, pójść na koncert czy do pubu . Jasny gwint, wszystko , czego pragnę, jest złe i przeciw niemu. A już moje marzenie, żeby wyjechać z tego maluśkiego, ospałego Olsztyna, chociażby do Gdańska, cholera, według niego zakrawa na herezję. Nie chcę tak żyć. Już drugi rok z  nim jestem, on coraz więcej o małżeństwie i jak to będzie cudnie, jak pojawi się dzidziuś. Kurwa, nie chcę, nie życzę sobie żadnych dzidziusiów. Chcę żyć, pełnią życia, według własnych reguł.
            Jezu, jak ja mu to powiem? On oszaleje z rozpaczy. Jeszcze sobie coś zrobi. A ja? Muszę tak żyć?
            Nie planowałam żadnych akcji z Pawłem, zupełnie przypadkiem, niemal jednocześnie nacisnęliśmy lubię to pod tamtym teledyskiem "Lollipops". A potem się zaczęła gadka. Najpierw pod filmikiem, potem na gadu. Jednego dnia, drugiego, trzeciego. I nie pojechałam do kuzynki do Torunia, jak wiedziała cała rodzina i on. Pojechałam do Pawła. Najpierw całodzienne łażenie po mieście, a w dwa tygodnie potem już weekend w hotelu Dwa Księżyce. Boże, jak było cudownie. Nie wytrzymam. Co ja mam teraz zrobić? Jak mu to powiedzieć? Przecież on tego nie zniesie. A rodzina? Wszyscy się już przyzwyczaili do nas, nawet razem przychodzimy na Wigilię do rodziców. Robi mu się prezenty. A teraz ja nie chcę już z nim być. Kocham Pawła, tylko on się liczy. A ten gracz w gry, siedzi taki zawzięty, czeka, aż podejdę i przeproszę, że nic mu do buta na Mikołaja. A ja nie przeproszę, tylko powiem, że koniec z nami. Koniec.

7.12.2011r.

sobota, 1 grudnia 2012

NIENAWIDZĘ GO

... 


NIENAWIDZĘ GO

Całą drogę płakała. Bo oni tak się kłócili. Bez przerwy zwracał jej uwagę, że nie tak jedzie. To ja powiedziałam, że dobrze, my z mamą też jedziemy tą drogą. A on, zamknij się szczeniaro, nikt cię nie pytał o zdanie. A ja wtedy, nikt nie będzie tak do mnie mówił, nie jesteś już moim ojcem, tylko parszywym draniem, którego nienawidzę. A wtedy ta jego żona, jak ona do ciebie mówi, pozwalasz sobie na to. Kasia zaczęła jeszcze bardziej płakać i to ojca już zupełnie rozwścieczyło. Może i nie jestem twoim ojcem, tego nie wiadomo. Byłbym szczęśliwy gdyby tak było, ty się nadajesz tylko do pyskowania i kurwienia się. A ja wtedy, kurwienie mam po tobie, więc na pewno jesteś moim ojcem, ale ja cię nienawidzę i nigdy już się do ciebie nie odezwę.
Kaśka mnie czasem strasznie denerwuje, wszystko robi na opak. Ale ma dopiero dziesięć lat i w końcu też jest córką tego strasznego faceta. Tak mi jej szkoda było, jak zalewała się łzami. Ciągle jestem na tabletkach uspokajających, ale jego to zupełnie nie obchodzi. Żeni się ciągle z nowymi kobietami, płodzi mi jakichś braci i wrzeszczy na mnie bez przerwy. Nienawidzę go. Powiedziałam, może mam tylko szesnaście lat, ale nie uważam, że można mną dlatego pomiatać, wyzywać, traktować jak nic nieznaczące zero. Mam swoją godność, nie pozwalam na to.
Kocham bardzo mamę, wiem jak cierpi, ale ona też niczego nie rozumie. I też zaczęła na mnie krzyczeć i mówić o kulturze, gdy ojciec, jak nas przywiózł, zaczął opowiadać, że skandalicznie się zachowywałam i obściskiwałam z moim kuzynem na tym weselu. A to on był pijany i ubzdurało mu się w tej parszywej głowie, że Piotrek w tańcu trzyma rękę na moim pośladku. Trzymał mnie w pasie, tylko nisko, a on podbiegł i zaczął nas rozdzielać, bełkotał pijacko. Kto tu powinien się wstydzić?!
Gdyby nie Kasia, mama uwierzyłaby we wszystko i zupełnie nie miałabym rodziców. Ale Kasia powiedziała, jak było i mama mnie przytuliła. Chociaż potem zaraz nakrzyczała. Mówiła, że nie wolno mi tak mówić do ojca. Ja wiem, jak się wścieknę, to nie przebieram w słowach. Mam to przecież po nim. Ale nie pozwolę, żeby mnie tak traktował. Muszę być szanowana, trudno. Dzwonił do mnie wczoraj pięć razy. Nie odbieram telefonu. Niech wie, ja też zasługuję na szacunek.

niedziela, 25 listopada 2012

RADIO TAXI

...




RADIO TAXI

- Poproszę do Teatru Ósmego Dnia.
- Ostatnie trzy cyfry pani telefonu.
- Trzy cyfry ostatnie? Jezu, nie wiem. 435? 253? Nie, muszę powtórzyć całość.
- Ależ nie, niepotrzebny mi pani numer, tylko ostatnie trzy cyfry.
- I tak muszę powtórzyć, w myślach chociaż. O wiem, 534 .
- Zgadza się. Ale wie pani, że prawie wszyscy chcą mi powiedzieć cały numer. Mówię, nie , po co, wystarczą ostatnie trzy, a oni , że i tak muszą powiedzieć.
- No właśnie, tak funkcjonuje nasz mózg. Zapamiętujemy ciągi cyfr. A nie fragmenty.
- Nawet ci, co mówią tylko ostatnie, to po dłuższej przerwie, widać, że sobie powtarzają. I pytanie zasadnicze, ma pani drobne?
- Ojej.
- Wzdycha pani, ale proszę się nie martwić, napiwki przyjmuję, niezależnie od sumy. Jak nie będę mógł wydać, to niewydaną resztę potraktujemy jako napiwek.
 A pani do teatru. Czy jeszcze gra Seniukowa? Nie wiem, czy jeszcze jest w Poznaniu.
- Ja też nie wiem, jestem z Olsztyna. Ale usłyszał pan dokąd jedziemy? Do Teatru Ósmego Dnia, tam za Empikiem na Placu Wolności.
- Co pani mówi. Na Placu Wolności jest Teatr Wielki, a zaraz potem Opera. Ten pani teatr jest na Kramarskiej.
- Jest pan pewien? Byłam tam wprawdzie dwa lata temu. Wtedy był za Empikiem.
- Na pewno. Proszę panią, w Poznaniu mamy teatry: Wielki , Polski na 27 grudnia, Nowy na Dąbrowskiego , Muzyczny na Niezłomnych… Pochwała. Nie słyszę pochwały.
- A ja myślałam  że pan mówi o teatrze Pochwała.
- Nie, czekam na pochwałę, że tak dobrze się znam.
- Och, jak mnie pan dobrze dowiezie , to będę wychwalała pana pod niebiosa.
- No, to już jesteśmy na miejscu. Poznaje pani?
- Może i podobne, ale wie pan, ja pamięć wzrokową mam zerową. Nie wiem.
- Zerową?
- No , może nie zerową, ale niewiele powyżej zera.
- To jak pani pozna jakiegoś przystojnego gościa, to na drugi dzień…
- Na drugi dzień nie będę pamiętała jak wygląda ten, w którym się zakochałam.
- To się pani ma. Ale my tu już dość długo stoimy, a pani nie wysiada. Jak tak dalej pójdzie to dojdzie do dwunastu złotych, a teraz tylko jedenaście. Musi pani podejść, bo tam nie wolno stawać.
- Dziękuję, mam jedenaście.
……………….
- A pani szanowna, potrzebuje czegoś, tej?
- Szukam Teatru Ósmego Dnia.
- Tutaj takiego nie ma . To Estrada Poznańska. Ale jak pani szanowna chce kupić bilecik, to chętnie podprowadzę. U  nas sztuka o dwudziestej.
- Nie, ja na dziewiętnastą, do Ósmego Dnia.
- Nie ma takiego.
……………………..
-Radio taxi, słucham
- Dobry wieczór, właśnie przed chwilą wiózł mnie wasz taksówkarz. Przemiły zresztą pan. Niestety zawiózł mnie nie tam, gdzie chciałam. Jestem z Olsztyna i nie wiem, gdzie jestem. Może by mnie chociaż odwiózł z powrotem do domu.
……………………………..
- No to jednak nie zasłużyłem na pochwałę. A myślałem, że znam poznańskie teatry.
- Mam jednak chyba szansę. Jest jeszcze osiem minut.
- O, zdążymy na pewno.


Zdążyliśmy.

21.10.2011r.


środa, 21 listopada 2012

PORONIONE WCZASY

...



PORONIONE WCZASY

Kurwa, ja pierdolę, ile jeszcze będę jej płacić? Powiedziała, że załatwi mi to w kilka tygodni, a ciągnie się to i ciągnie. Ręce mi się trzęsą, napady paniki w tramwaju mi nie mijają, przecież, kurwa, nie stać mnie na taksówkę do pracy. Jebana terapeutka. Tyle już kasy wydałam, niech ona wreszcie coś zrobi.
Myślałam, że się jakoś ustabilizowałam i postanowiłam tę sukę, moją matkę, zabrać na wczasy. Myślę, osiemdziesiąt pięć lat, w końcu zbliża się do kresu. Może warto wziąć ją, jakoś się pożegnać, pobyć w neutralnej przestrzeni z dala od tego toksycznego chuja, jakim jest mój stary. I teraz mam, jadę tym tramwajem i ryczę w szybę, bo przypominam sobie wczasowe chwile.
Od rana narzekanie na pogodę, niewygodne łóżko, nie taki jak trzeba widok za oknem. Potem krytyka mojego ubioru, makijażu i co ja taka nerwowa. Do śniadania mam ochotę wyć. Potem narzekactwo na niedobre jedzenie i obgadywanie wszystkich dookoła.
Po śniadaniu tupanie pod rękę na spacer. Zawsze chodzę szybko, prawie biegnę, a tutaj wlokę się ze staruchą syczącą, nie zapominaj, ile mam lat, gdzie tak pędzisz I już czuję, jak się duszę.  I to poczucie winy, że przecież staruszka, w mękach mnie rodziła, finansowo wspierała, psychicznie, kurwa, dołowała.
Brat wpadł do nas, bo przejeżdżał. Chwilę z nimi siedziałam, chwilę. Nie mogłam słuchać, jak stara się rozpływa nad tym pierdolonym alkoholikiem, jaki to bledziutki i przepracowany, jak to ją kocha i dba. Nie tak jak ja, co w takie okropne miejsce ją przywiozłam, nad morze, a przecież ona ma reumatyzm, a nawet w góry ją chciałam wywieźć, tylko w ostatniej chwili wyperswadowała mi, że przecież nie jest w stanie z tymi żylakami chodzić w trasy.
Wyszłam wyryczeć się nad morze, chciałam wskoczyć w te fale i nigdy nie usłyszeć jej skrzeku, podłego gadania, utonąć, zapaść się w niebyt.
Od pół roku łażę do tej psychoterapeutki, niby taka świetna. Świetna to ona jest w ściąganiu kasy. Dzisiaj pierwszy dzień po urlopie do pracy. Ja pierdolę, jestem kompletnie wykończona. Jeszcze rano zadzwonił ojciec z awanturą, coś ty matce zrobiła, że taka rozdygotana wróciła w tych twoich poronionych wczasów. Poronione wczasy. Szkoda że mnie nie poroniła, stara suka, zamiast wydawać na świat w to popieprzone życie pozbawione miłości.

21.11.2012r.

sobota, 17 listopada 2012

NA PRZYKŁAD OKULARY

...



NA PRZYKŁAD OKULARY


Roztargnienie? Proszę bardzo. Na przykład okulary. Gdzie one są, no gdzie się znów podziały? Nie muszę ich nosić cały czas, więc giną, jak tylko mają okazję. Ostatnio tak dokładnie, że musiałam sobie zrobić drugie. Oczywiście wtedy od razu się znalazły. Podobny kłopot mam z kluczami. Zupełnie zidiociały. Włażą mi do lodówki, szuflady z bielizną, a ostatnio ich złośliwość  naprawdę mnie już ubodła. Przez tydzień ich nie mogłam znaleźć. Wiesz, jaki to kłopot. Musiałam z mężem się umawiać  żeby się nie mijać. Czekać u sąsiadki. Toż to podłość. Dopiero po tygodniu łaskawie się odnalazły. W nowej torebce. Cholera podsłuchały mnie, jak sobie mówiłam, że teraz już ich nigdy nie zgubię, bo w torebce jest kieszoneczka w kieszeni, akurat na ich wymiar. Tylko że ja  zapomniałam, a one pamiętały i tam się ukryły.
            Taka jest złośliwość przedmiotów martwych. Choć mnie się też czasem zdarza roztargnienie. Już od młodości zresztą. Szłam sobie kiedyś zamyślona ze szkoły, zobaczyłam jakąś znajomą twarz, więc powiedziałam dzień dobry i poszłam dalej. To była moja mama.

13.10.2011r.

poniedziałek, 12 listopada 2012

TAFLA LODU

...


TAFLA LODU

Nie idzie mi w miłości, nie układa się. Rozpada się, co zacznie. Zresztą nie tylko z chłopakami. W ogóle związki z ludźmi w końcu zaczynają się psuć. Nawet te, na których najbardziej mi zależy.
Mam bulimię. Od drugiej klasy liceum. Ludzie sobie myślą, że to po prostu przejadanie się i wymiotowanie. To wcale nie takie proste. Po pierwsze, bulimia to obłęd. To ciągłe, niekończące się myślenie o jedzeniu. Wszystko przysłania, nie pozwala się oderwać. Zawsze w tle najważniejszych wydarzeń, przeżyć: jedzenie. Nie, nie wymiotuję. To nie mój styl, nie umiem tego robić. Ale za karę, że jadłam potrafię nie jeść przez tydzień, niczego. Albo zamiast siedzieć na zajęciach, zasuwam dzień w dzień na siłowni, do nieprzytomności. Cierpię. Już sześć lat.
Zaczynam tracić nadzieję, że to kiedyś minie. Byłam u psychiatry, u psychologa, nic nie pomogło. Dostałam leki. Trochę było lżej, pozwalały nie czuć łaknienia, uspokajały. Ale zaczęła się zmieniać moja osobowość. Z natury jestem szybka, dynamiczna, nastawiona na działanie. Po lekach stałam się ospała, nudna. Nic mi się nie chciało. Beznadziejne życie. Odstawiłam. I znów wróciło wszystko z nową intensywnością.
Postanowiłam, że będę tę cholerną bulimię traktować jak uczulenie, ja wiem…grypę…Dotkliwą chorobę, ale taką, z która da się żyć. Po prostu jest, gdzieś w tle. Nie wierzę, że można z tego wyjść. Zresztą wszystko na ten temat czytałam. Wiem, że ona jest jak alkoholizm, alkoholik, nawet jak nie pije nie przestaje być alkoholikiem. Tylko, że tam leczenie polega na odstawieniu. Ale jak odstawić jedzenie?
No wiem,  wiem. Jest taka zasada. Jeść pięć razy dziennie, co trzy godziny. Bardzo mało, ale regularnie. Nic nie podjadać. To prawda próbowałam kilka razy, ale potem znów wracał ten obłęd, do zatracenia. Potrafiłam w ciągu godziny zjeść tyle, co kilkoro ludzi przez tydzień. Niewiarygodną ilość.
Wszystko się zaczęło od odchudzania. Teraz jak widzę, że ktoś się odchudza, chcę krzyczeć, nie rób tego! Możesz polecieć w przepaść szaleństwa, uzależnienia, samozatraty.
Moje piękne, ciekawe życie, studia, praca, twórczość, istnieje na delikatnym podłożu, cienkiej tafli lodu, pod którą czai się choroba. W każdej chwili ten lód może się załamać i znów polecę w rozpaczliwą, straszną otchłań obżarstwa i niekończącej się kary, którą muszę sobie zadać, żeby wytrzymać.

13.07.2012r.


czwartek, 1 listopada 2012

OKROPNA MATKA

...

OKROPNA MATKA

            Dałam mu trzy klapy. No, myślałam, że mnie szlag trafi.  Poryczałam się potem, ale Zdzisio trzasnął drzwiami Andrzejka tak, że mu guza nabił. No nie mogłam. Wściekałam się na siebie, że uderzyłam małego, płakałam Ance w słuchawkę, że jestem najgorszą matką świata. Bo biję własne dziecko. Potem się jednak uspokoiłam, przecież moja mama też mi przywalała, a ja  żadnej traumy.  Ja to dopiero byłam bachorem! Ciągle  pyskowałam, darłam się, krzyczałam. Mama wracała z przedszkola i nie wytrzymywała. Mówiła zawsze, obcego bym nie uderzyła. Obcego nie, więc ja dostawałam. Ale teraz wiem, że mi się należało. Pamiętam , jak kiedyś płakała wieczorem . Mamusiu, pobiegłam do niej, czemu płaczesz, mamusiu. Z bezsilności , córeczko, z bezsilności, taka jesteś czasem nieznośna, że nie mogę wytrzymać i ta ręka sama mi leci w twoją stronę, żeby cię uderzyć, potem płaczę, że jestem taką okropną matką.
            I ja teraz przestaję płakać, gdy myślę o mojej mamie. Oni też tak będą o mnie myśleli, będą rozumieli przecież, że nie mogłam inaczej. Zdzisio zrobił złą, obrażoną minę , gdy złaził z tapczanu,   pocierał łapką pupę. Zły, zły, zły.
            A na moich drzwiach w łazience ciągle ślad po siekierce, którą mama walnęła z takiej wściekłości, że ślad został  do dzisiaj. Mamy nie ma już tyle lat, a znak po siekierce ciągle, bez przerwy.  Ja ryczałam w niebogłosy rozwścieczywszy mamę wcześniej, uciekłam, schowałam się, trzymałam ręką skobelek. A mama wrzeszczała, zabiję cię dziewucho jedna, nie wytrzymam dłużej, nie wytrzymam!
            Przestałam być taka straszna, jak miałam dwanaście, trzynaście lat.  Zaczęłam rozumieć, wtedy już zawsze było nam razem  dobrze. Mnie i mamie. A potem , gdy po podstawówce wyszłam z domu, wyjechałam do miasta, do liceum, to kompletnie znikły konflikty. Została tylko tęsknota i miłość.
            Teraz mamy nie ma, a ja rozdaję klapy synkom i popłakuję po kątach, że jestem taka okropna…

7.11.2011r.

wtorek, 16 października 2012

JEDYNY TRZEŹWY

fot.L.D.

JEDYNY TRZEŹWY

Lekarz powiedział, alkohol nie wchodzi w grę. Leki, które ma pan brać, mogą zaszkodzić, gdy pan sobie pozwoli. No, kieliszek czerwonego wina wieczorem na uspokojenie serca, ale to wszystko. I nie piję już cztery lata. Sam się z tego wydobyłem. Wiedziałem, albo wyląduję na śmietniku, albo będę żył. I teraz, patrz, jedzie dziadek z dalekiej Anglii, wiezie prezenty, wnuk samochodem przyjeżdża na lotnisko w Warszawie, a potem do Biskupca. Tam cały dom gości sproszonych. Opowiadanie, rozmowy, biesiada. Mam rodzinę, nie jestem sam.
A byłem już na dnie. Ale udało się dojechać do Anglii, znaleźć pracę. Jak się przydarzył wypadek, w którym połamałem w kilku miejscach nogę, myślałem, że po mnie, że nie wydobędę się już nigdy z kłopotów. No i patrz po trzech latach wywalczyłem wreszcie odszkodowanie i to takie, że mogłem sobie pozwolić na wykupienie akcji tej farmy. Szef powiedział, że przepisze mi wszystko w testamencie. Mam pracę, pieniądze, porządne mieszkanie, dwa samochody, dwa telewizory. Piękne panie zabiegają o moje względy. Jedna bogatsza od drugiej. Ale ja nie wchodzę w żaden związek. Moja wolność jest najcenniejsza.
A ty wiesz, jakie dziwaki z tych Anglików? Prowadzę taki mały sklepik na naszej farmie rybnej. Wiesz, kawa, herbata, haczyki, zanęty. O piątej rzucają wędki i do sklepiku, na herbatę. Z mlekiem oczywiście, he, he. I chodzą, celebrują, unoszą się. Na ścianach portrety naszych klientów z największymi okazami. Delektują się, pochłeptują herbatkę. Nasi musieliby wypić ze ćwiartkę, żeby się znaleźć w takim stanie uniesienia. A oni tę herbatę z mleczkiem.
Dziwadła z nich niezłe. Te ich kierownice po prawej stronie, okrągłe żółte skrzynki na listy, stuletnie budki telefoniczne. W środku wyposażenie najnowocześniejsze, a budka  sprzed dwustu lat. Albo tablice rejestracyjne, z przodu białe, z tyłu żółte. Mówię, dzięki temu wiedzą gdzie przód, gdzie tył, a oni ni diabła nie rozumieją dowcipu, nasi pękają ze śmiechu, a ci próbują tłumaczyć, że przecież widzą po kierownicy. Ech, Anglicy. Lecę samolotem, stewardessy tłumaczą, jak włożyć kamizelki ratunkowe, a ja podnoszę dwa palce i łan kłeszczyn pliz. O co chodzi, pytają, a ja że poproszę o temperaturę morza pod nami, bo jak byśmy spadli, to przecież mogę zmarznąć. Fukają zamiast się śmiać.
A ty mi, Hania, wysyłasz takie teksty, że potem nie wiem gdzie oczy podziać. Teraz jestem uczciwy, niepijący, porządny człowiek. Umieram ze zgorszenia. Nie mogę słuchać takich rzeczy. I to przez mój nowy komputer! Ty wiesz, ile on kosztował? Chyba tyle, co pięć takich jak twój. Co to znaczy, że bociany miłosne sceny odstawiają w gnieździe? Znów zaczynasz. Pamiętaj, że z kulturalnym człowiekiem jedziesz, niepijącym. Koledzy po nocach dzwonią do mnie, że zabalowali i ja jeden w okolicy trzeźwy, i niech ich wiozę do domu. Taki porządny jestem, a ty narażasz mnie na takie stresy tymi swoimi opowieściami o tramwajach, czy pociągach. Nie zapominaj z kim masz do czynienia. Dobrze, że się wstydzisz, no!

11.04.2012r.

piątek, 12 października 2012

DWIE BUTELECZKI

...

DWIE BUTELECZKI


Mój pies ostatnio zbzikował. Kilka razy zdarzyło mu się oszaleć z lęku, gdy był sam w domu. Pewnego dnia zostawiliśmy go   samego, a gdy wróciliśmy, dom był zdemolowany,  on zaś wył ze strachu. Barierki chroniące przed wejściem psa do salonu i na piętro pogryzione, zgrzewka z pudełkami z mlekiem rozszarpana. Koszmar.  Do weterynarza, jakieś leki uspokajające. Ale ile można mu dawać?        W końcu odstawiliśmy i znów po pewnym czasie , gdy nas nie było w domu -obłęd. Widać było, że przy byle czym szaleje ze strachu. Tak szarpał klatkę, w której go trzymamy pod stołem, gdy jest sam, albo przyjdą goście, że wyrwał sobie kieł. Zastanawialiśmy się, szukaliśmy wszędzie przyczyny. Może jakieś odgłosy, stukania klapy w piwnicy? Nie wiadomo.
Został kiedyś z teściem. Był w ogrodzie, a gdy dziadek chciał go zaprowadzić do domu, Frodo uciekał ze strachu przed wejściem. Pobiegł do samochodu, jakby chciał odjechać.  Weterynarz brał pod uwagę różne czynniki. Na przykład guz mózgu. Ale nie zdarzałoby się to tak sporadycznie, za to w takim nasileniu. Objawy byłyby inne.  Aż któregoś dnia zaproponował nam niekonwencjonalne leczenie. On w ogóle jest niezwykły. Daje zwierzętom leki homeopatyczne, odczynia uroki. Tym razem także postawił przed nami 2 buteleczki i powiedział, żeby psu smarować codziennie kropkę na czole płynem z jednej, a z drugiej pryskać kroplę na środek salonu raz w tygodniu.
Nie wierzę w takie rzeczy. Odżegnuję się od wszelkich czarów-marów. Głupoty. Ale z drugiej strony…nie zrobić tego, gdy mnie to nic nie kosztuje? No i robię.
Frodo się uspokoił, nie szaleje. Może to już się utrzyma? Mam nadzieję. Mimo wszystko wierzę w te zabobony mojego ulubionego weterynarza
Gdy Frodo był jeszcze szczeniakiem,  w ciągu kilku tygodni uszkodził sobie  po kolei trzy łapy. Spytał mnie wtedy ten lekarz:
- A nie mówiłaś o psie jakiejś  nieżyczliwej koleżance, bo wygląda mi to na rzucenie uroku.
- No jak to! Ja żadnych nieżyczliwych koleżanek nie mam, a jak nawet jeśli jakaś jest, to nie chcę o tym wiedzieć.
- Mimo wszystko radzę ci, zawiąż mu przy obroży czerwoną kokardkę i powtarzaj kilka razy dziennie „Niech to zło, które do mnie przychodzi, w dobro się obróci i do niego wróci”.
Zrobiłam, jak radził, choć sama się śmiałam z siebie. Ale podziałało. Nie było więcej zranionej łapy..

niedziela, 7 października 2012

BEZSILNOŚCI

...

BEZSILNOŚCI

            Najbardziej bezsilności nienawidzę. Jak czuję, że nic nie mogę zrobić, na nic wpłynąć. Kiedy byłam mała, ojciec wracał po wypłacie pijany i zaczynało się piekło. Szarpał mamą i rzucał nią o ściany z wrzaskiem, że  życie mu zmarnowała. Że ciągle czegoś od niego chce, że zadręcza ciągłym zrzędzeniem. Że głupia i brzydka. A ona, ta moja malutka, drobna mama kuląc się w przerażeniu próbowała przed ciosami ochronić Michała. Drugą ofiarę ojca. Mojego przestraszonego  starszego brata. Ja byłam nietykalna. Ukochana córeczka tatusia. Do mnie się odwoływał, szukał potwierdzenia. Drżałam ze strachu, że ich pozabija. Bałam się, ciągle bałam. A potem w nocy, gdy padał zarzygany na łóżko, śniłam, marzyłam, że dzwonię po policję, a oni przyjeżdżają i w kajdankach wyprowadzają go do więzienia, i on tam wszystko zaczyna rozumieć. Przeprasza, naprawia się. Jest dobrze.
            Ojciec już nie pije. Doznał oświecenia. Zaczął wierzyć w Boga. Jego Bóg jest okrutnym sędzią, który czyha na każdego nieprawomyślnego. A on grozi podniesionym palcem i gromi ze swoich wszystkowiedzących wyżyn. Przestałam być ukochaną córeczką. Jestem zwyrodniałą ladacznicą, która będzie w ogniach piekielnych cierpiała wieczne męki. Mama zresztą też. Nie miała gdzie się wyprowadzić po rozwodzie. Ciągle jest narażona na jego okrucieństwo.
Brat? Patrzę z przerażeniem jaki jest niedobry dla malutkiego Andrzejka, swojego synka. A ja nie mogę mu nic wytłumaczyć, nie chce ze mną gadać.            Ta bezsilność jest porażająca.

4.09.2011r.

środa, 26 września 2012

SAJGON

...


SAJGON

            Znalazłem sposób na tych szczeniaków. Znalazłem, powiem ci. Już teraz nie podskoczą. To jest gromada takich gnojków między trzynastym a  szesnastym rokiem życia. Chleją, ćpają, dewastują , co się da , zaczepiają ludzi. Ty wiesz, że pobili tą staruszkę spod trójki?! Wyszła na spacer z psem  i taka gnojówa pchnęła ją z krzykiem, spierdalaj ty stara kurwo. Przewróciła ją i skopała. Przestraszona staruszka krzyknęła, zostaw mnie ty dziwko, to ona wtedy, Krzysiek, ta kurwa powiedziała na mnie ty dziwko. I zbili ją. Skopali. A ja wtedy w delegacji byłem, stary. Jak pomyślę, że pani Zofia, taka dobra kobieta, tak została potraktowana.  Nieraz mi kawałek ciasta przyniosła, a jak ojciec żył, to i zupy, a teraz taka historia. Ale co zrobić. Wpierdolić gnojkowi nie mogłem, boby mi zdewastował samochód. Muszę być w komitywie, ale przepuścić szczylowi? O nie.
            Nowe lustro w windzie zainstalowali, patrz chłopie, czekaj ściągnę ją. No widzisz, co na nim wypisali. Musieli nożem, albo jakimś szpikulcem. Z dziesięć minut trzeba było to robić, w chwilę by się nie dało. Cholera, Sajgon w tym domu, Sajgon nie do opanowania. Siedzą nocami na klatce, wrzeszczą, piją, tłuką się. Zwrócić uwagi nie ma jak, bo jak nic przypierdolą, albo coś ci zniszczą. Temu staruszkowi w klatce obok petardę przez okno wrzucili. Tej nienormalnej z drugiego piętra rozwalili drzwi. Nie ma  jak się do nich dobrać. Na wszystko mają świadków, za piwo znajdą ile trzeba. Nie ma na nich mocnych. Nic im zresztą nikt nie zrobi. Ale ja znalazłem sposób. Już ich mam. Przyszedłem, gdy znów siedzieli na klatce i mówię:
 - Chłopaki, wiecie, że jestem po waszej stronie, ale uważajcie. Jest wśród was kapuś. Wiecie, ja z dzielnicowym grywam w szachy, a jak tak się siedzi i gapi na szachownicę, to czasem gada się zupełnie bezwiednie, o czym się myśli.                    I dowiedziałem się, że wszystko, co robicie, jest omawiane, skrupulatnie zapisane . Kto lustro rozpierdolił w windzie, kto babcię skopał, a kto wrzucił petardę. Wszyściutko zanotowane i czekanie jest tylko na większą jakąś waszą akcję. Wiem, że się szykują, bo to, co zrobiliście, jeszcze za mało, żeby was wszystkich wsadzić do pierdla, ale mówił mi dzielnicowy, że już niedługo to potrwa. Każdemu dopisują do konta. Tak , że uważajcie, jest wśród was kapuś.
            No i co? Od trzech dni błoga cisza na klatce.

2.03.2011r.

sobota, 15 września 2012

NIECH NIE SIEDZI

...


NIECH NIE SIEDZI

Niech on nie siedzi taki smutny. Pilnuje się, żeby dziecko nie widziało. Bo zadzwonił do mnie potem i płacze. Babciu, mówi, taki siedziałem zmęczony, nie miałem siły małego nakarmić, zamyśliłem się i wtedy on nagle do mnie podszedł, przytulił mi się do nogi mówi, tatusiu, kocham cię, baldzio, baldzio baldzio. I mamusię kocham baldzio. Ciałą nasią lodzinę kocham. A ja taki dureń tu siedzę i nie chce mi się małemu kaszki ugotować i tak zacząłem ryczeć. Sam nie wiem czemu. Wtedy i mnie łzy popłynęły. Bo przecież nasz Robaczek malutki, dopiero za miesiąc dwa latka kończy, a taki jest mądry i dobry. Jak oni tu przyjeżdżają, to ten chłopaczek przychodzi rano i mówi, moja plababciu, kocham cię. Tak wszystko czuje, tak rozumie. Aż za bardzo, no bo gdzie, żeby taki maluszek tak wszystko pojmował. Nie wolno. Niech on taki nie siedzi smutny, niech uważa, żeby mały nie zobaczył. Bo potem wszyscy płaczemy, a gdzie to tak płakać, gdzie.

5.06.2012r.