poniedziałek, 27 sierpnia 2012

SKRZYPCE

rys.Małgorzata Wojtkowiak


SKRZYPCE

Tak walczyłam o tę Szkołę Muzyczną. Strasznie walczyłam. Skończyłam podstawową. Ale ile mnie to kosztowało. Oczywiście chodzi o dojazdy. Całe życie dojeżdżałam. Ale teraz to luksus w porównaniu z latami sześćdziesiątymi. Szczególnie, gdy syn czasem podrzuci samochodem. Wtedy na autobus rzadko można było liczyć. Taka malusieńka dziewczynka z tym bezcennym futerałem ze skrzypcami. Pamiętam jak wystawałam na deszczu i chłodzie na przystanku na Partyzantów koło posterunku milicji. Czekałam w tłumie w tym cienkim płaszczyku, zmarznięta. Chowałam w ramionach skrzypce, aby nikt ich nie uszkodził. Bałam się, że ktoś mnie przewróci i się połamią. W końcu tłum mnie odpychał i nie mogłam już wejść do autobusu. Zostawałam na kolejne dwie godziny, do następnego. Albo biegłam na dworzec i w nieskończoność czekałam na pociąg do Stawigudy, w zimnej poczekalni. Dojazdy, dojazdy, dojazdy. Pamiętam, jak, szczęśliwa, kiedyś dobiegłam do niemal pustego autobusu PKS-u, a kierowca wypchnął mnie z krzykiem: „Tylko miesięczne”. Aż się przewróciłam na pobocze.  Kto zwracał uwagę na małą wiejską dziewczynkę ze skrzypcami.
Uwielbiałam grać. Choć potem, gdy byłam trochę starsza, męczyły mnie ćwiczenia ciągle tego samego. Szukałam innych nut, albo improwizowałam. Dlatego musiałam powtarzać szóstą klasę, tak się zaniedbałam w tych ćwiczeniach. Gdy byłam w piątej  rodzice załatwili mi stancję. Nie wytrzymałam długo. Umierałam z samotności i tęsknoty. Obiad w stołówce, dwie szkoły i odrabianie lekcji. Gdy jedna z sublokatorek się powiesiła, powróciłam do domu i dojazdów. Bałam się.
             Ale nie wytrzymałam tego dłużej. Nie miałam już siły na średnią szkołę. Bardzo rozpaczałam. Schowałam moje skrzypce, żeby na nie nie patrzeć. Taki wielki żal. Teraz już tak tego nie przeżywam. Dostałam ostatnio koncerty skrzypcowe Czajkowskiego. Co za rozkosz. Nie ma piękniejszej muzyki od skrzypcowej.


niedziela, 12 sierpnia 2012

KAWCZĄTKO

fot.Elwira Iwaszczyszyn

KAWCZĄTKO

            Kawczątko wypadło z gniazda do rynny na jej balkonie. Pobiegła zaraz po aparat. Obserwuje swoje kawki, podsłuchuje, o czym mówią. Ciągle są zajęte. Zawsze w jakichś relacjach. Teraz katastrofa. Maluszek wypadł z gniazda. Nie do końca opierzony, z błonką na oczach. Nie dotyka, obserwuje z daleka. Pstryka, filmuje. Rejwach wśród kawek. Tata i mama z  robalami w dziobach przylatują, jedno przez drugie wpychają do dzioba, do brzuszka. Maluszek rośnie w oczach. Oczy mu się otwierają. Chodzi bokiem po rynnie, podnosi i opuszcza skrzydełka. Ćwiczy. Ona się śmieje, wzrusza. Teraz mi pokazuje, jak kaczątko chodziło. Zabawnie, uroczo, jak to dziecko.
            Ciotki, wujkowie się zlecieli. Deliberują nad głową kawczątka. Radzą, co robić. Tata i mama nie mają głowy do słuchania. Muszą karmić. Maluch nie ma czasu, do wieczora niedaleko. Cały etap życia trzeba zaliczyć w jeden dzień. A ten już się kończy.
            Nauka latania. Tata i mama na zmianę pokazują, jak unosić skrzydła, jak się odbić, jak pofrunąć. Mały naśladuje. Dobrze ci idzie, wrzeszczą wujkowie i ciotki, próbuj dalej. Ona filmuje, sama nie może z emocji. Uda się maluchowi? Cały dzień przy podglądaniu kawek, nic innego dzisiaj dała rady zrobić. Oby się udało. Mały staje na krawędzi rynny unosi skrzydełka. Boi się. Próbuj! wrzeszczy rodzina, próbuj! Kawczątko przejęte coraz bardziej, staje na brzegu rynny. Podnosi skrzydełka. Podfruwa ojciec, pcha, leć mały, nie bój nic! Poleciał! Ona filmuje, zachwycona, przejęta. Zuch!

30.07.2012r.