niedziela, 30 grudnia 2012

SYLWEK

sylwek



SYLWEK

Cześć, Justa. Co robisz, bo wiesz właśnie wróciłam z szopingu i muszę ci opowiedzieć, co sobie kupiłam. Nie uwierzysz, jaką zajebistą spódniczkę i bluzeczkę dostałam. Tylko, kurwa, nie mam z kim na tego Sylwka.  Biała sala mi została. Nie wiem, ci faceci, kompletnie do dupy się zrobili. A ty gdzie idziesz? Wyjeżdżasz? Kurwa, co za pech pierdolony, a myślałam, że gdzieś cię wyciągnę. Byśmy połaziły po lokalach, poklabingowały. Jakieś facety by się znalazły na pewno.
Tylko ty zauważyłaś, Justa, o czym ci ludzie ostatnio gadają? Ciągle tylko o tym, że trzeba się odchudzać. Że laski jakieś 36 mają nosić. Ja nie wiem, co ci ludzie mają w głowach. Idę, mówię ci, do tego sklepu, wkładam tą bluzeczkę, co ci mówiłam, a ta ekspedientka do mnie, no ja też trochę przytyłam po świętach. Jakie też, cholera. Ja w ogóle nie przytyłam.  To że mam leciutką oponkę na brzuszku, to nie znaczy, że coś ze mną nie tak. Po prostu nie jestem anorektyczką. Gówniara. Ma jakieś dwadzieścia dwa lata i już się wymądrza, już ocenia. Że bluzkę ciemniejszą powinnam włożyć, to będę wyglądała szczuplej. Ja po prostu mam trzydzieści lat. To mam biust na miejscu, a pod skórą trochę mięśni, a nie same kości. Nie wiem, co ci ludzie mają w głowach. Tylko o jednym myślą. Jak schudnąć i jak złapać faceta. Koszmar, koszmar.
Ty wiesz, co mi ciotka powiedziała, jak ją spytałam o Sylwestra? Że spędza w KW. Myślę, co to,  o czym ona mówi? A ona – komnata własna. Myślałam, że się zabrechtam. Słyszałaś? Komnata własna- KW.
Justa, ja mam metr siedemdziesiąt wzrostu, nie muszę się wydłużać, a ta smarkula pieprzona, niech pani lepiej kupi wąską spódniczkę, to panią wydłuży. O żesz ty, myślę, gówniaro jedna, co ja mam wydłużać. O pół głowy jestem wyższa od ciebie, a ty mnie chcesz wydłużać. To sobie na złość kupiłam bombkę i bluzkę w kwiaty. Wyglądam zajebiście, mówię ci. Jakbyś nie wyjeżdżała, naprawdę musisz, to bym się ubrała na ten nasz klabing.  A tak to mnie chyba to KW tylko czeka. Bo przecież nie pójdę sama klabingować. Na Sylwka faceci z kobietami idą. Złapać jakiegoś będzie cholernie trudno, z dziewczyną zawsze raźniej. Czekaj, spróbuję zadzwonić jeszcze do Agaty. Może ona nigdzie nie wyjeżdża. Cześć.

28.12.2012r.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

ZAMKNIĘTY POKÓJ

fot.Mira Wojtkowiak


ZAMKNIĘTY POKÓJ

            Ojciec mówił Gwiazdor, ni w kij ni w drewka. A małe dziewczynki nie lubią inaczej niż wszyscy. Więc się mówiło i Dziadek Mróz, to przecież lata pięćdziesiąte, i Mikołaj. Chociaż Mikołaj to raczej w szóstego grudnia. Ubóstwiałam choinkę i święta.  Ten cudowny czas, kiedy przygotowuje się zabawki na choinkę, piecze pierniczki. Łańcuchy. Nie tylko te zwykłe papierowe łączone kółka, ale najpiękniejsze słomiane. Słomki przeplatane kokardkami z kolorowej bibułki. A jak się zafajczyły od płomienia świeczki, to aż mnie ściskało w dołku z przejęcia. I fajczyły się jeszcze włosy anielskie, te zwykłe z celofanu i te najpiękniejsze z lamety, cieniutkiej, milimetrowej. Te to się spalały rozkosznie, jak się je potrzymało nad świeczką. Gwiazdeczki robiliśmy nie tylko białe, ale też ze starych okładek zeszytów, różowych i niebieskich. Nie było przecież dwustronnych kolorowych papierów.
            Jak się jest dzieckiem, to wierzy się w tego Mikołaja czy Gwiazdora, ale też troszeczkę nie. I jak się znajdzie w szafie taty, co jest okropnie zabronione, pudełko z najpiękniejszą, wymarzoną lalką i wyjmuje ją ostrożnie z pudełka, żeby popatrzeć, a potem bez oddychania z przejęcia wkłada z powrotem, to się po prostu jest w jakimś zaczarowanym świecie.
Ale choinka stała zamknięta w dzień wigilijny w pokoju paradnym, tam, gdzie stało wielkie biurko taty. I to zamknięcie też było ważne.  Bo było bardziej uroczyście i tajemniczo. Nie czekaliśmy na żadne gwiazdki, mama wracała późno z Domu Dziecka. Ale wreszcie przychodził ten moment i wchodziliśmy do pokoju wnosząc potrawy. U nas było po poznańsku, barszcz z uszkami, kapusta z grzybami, faszerowany szczupak w galarecie, makiełki i mnóstwo innych.
Prezenty były dopiero, jak się wszystkiego spróbowało. Jak już brzuchy były pełne, a oczekiwanie stawało się nie do zniesienia. Ja byłam najmłodsza i prezenty dla mnie były najukochańsze. Pamiętam, jak mnie zatkało, gdy zobaczyłam lalkę krakowiankę, moją ubóstwianą Małgosię, a kiedy indziej przecudowną po prostu książeczkę, wydaną jeszcze przez Gebethnera i Wolfa „Filonek i jego przyjaciele”. Do tej pory, choć minęło pięćdziesiąt pięć lat, całe fragmenty umiem na pamięć. Cholera, Łukasz ma trzydzieści trzy lata, a ciągle nie mogę sobie wybaczyć, że dałam mu ją do pożarcia, jak miał rok.
A potem tato grał na skrzypcach a my wyśpiewywaliśmy kolędy. Jedliśmy pomarańcze i ciasta, no i figi. Figi tato kupował na takim długim łyku nawleczone, zdejmowało się i kładło na talerzu, a gdy na drugi dzień biegłam na sanki ładowałam sobie te figi do kieszeni, żeby je podjadać po drodze.
Jeszcze pamiętam wieczór sylwestrowy. Kładli mnie o siódmej do łóżka, nie mogłam i nie mogłam zasnąć, a jak zasnęłam to nagle zbliżała się północ i już mnie budzili, żebym witała ten nowy 1959. Rozczmuchiwałam się powoli, ale potem już biegłam na powitanie. Siedzieliśmy, graliśmy, słuchaliśmy wspomnień rodziców. A później, to pamiętam dobrze, wszyscy gdzieś zniknęli, może się położyli? A ja samiutka w pokoju przy grającym radiu tańczyłam Warszawa da się lubić. Kto to śpiewał? Dymsza? Chyba Dymsza, tak.

23.11.2012r.

sobota, 22 grudnia 2012

AWARIA I SNY

...



AWARIA  I SNY

- No nie mogę się nigdzie dodzwonić, a ty próbowałaś?
- Próbowałam, z mamą nie wyszło, z Piotrkiem się udało.
- Ja z obu telefonów dzwoniłam bezskutecznie. Może to koniec świata jednak.
- Myślę, że jednak jeszcze nie. Chyba pogoda, tak sugeruje moja mama, bo potem dzwoniłam na domowy.
- Kiedyś specjalista od telefonów mówił, że pogoda nie wpływa.
- Wpływa nie wpływa, ale zobacz ile śniegu.
- Właśnie, przynajmniej widać. Wiadomo, że od śniegu mogą być awarie. Takie to przekonujące i ludzkie. Ale ja się denerwuję. Wiesz, że czekam na ważny telefon, a wtorek za dwa dni.
- Do wtorku wszystko będzie dobrze.
- Naprawdę? Jesteś cudowna!
- No wiem, ale możesz mi to mówić do woli, ile chcesz.
- Jesteś cudowna.
- Miałam dzisiaj okropny sen. Śniło mi się włamanie do domku rodziców. A wiesz, ze oboje ostatnio niedomagają. Przeraziłam się i zaczęłam krzyczeć. Ale nie takim zduszonym krzykiem, jak to przez sen, tylko mocnym, dźwięcznym, z całej siły. Przestraszyłam Roberta. Obudziłam go. Bo wiesz, że chociaż chrapie, muszę z nim spać, bo mi zimno. No więc zaczęłam wrzeszczeć, obudziłam go i mówię: Och, przepraszam. A on na to: Nie szkodzi, właśnie miał mnie przejechać samochód.

16.12.2012r.


.

czwartek, 20 grudnia 2012

NIENAWIDZĘ ŚWIĄT

...



NIENAWIDZĘ ŚWIĄT

Nienawidzę świąt. Okropne dla mnie dni. W domu dziecka nie było prawdziwej Wigilii. Żadnego dzielenia się opłatkiem. Zawsze mi smutno jak są święta. I tyle złych rzeczy się wydarzyło. To drugi rok, jak nie ma mojego Sebastiana. W święta to się najbardziej przypomina. Od razu widzę, jak weszłam do jego pokoju, a on leżał bez życia. Mój ukochany syn. Miał dwadzieścia dwa lata. Taki był piękny. Serce mu pękło. Nikt nie wiedział, że jest chory. Ta moja rodzina tak strasznie pechowa, a najbardziej to chyba ja. Brat leży po szpitalu u siebie, lekarz mi powiedział, że w każdej chwili może umrzeć.
O, Arturek na mnie krzyczy, woła, że on lubi święta. To dobrze, niech lubi. Ja tam dla dzieci tylko żyję. Teraz, jak panie przywiozły to jedzenie, a nawet takie ładne talerze, to będzie Wigilia. Tutaj zrobimy. Ja i moi trzej synkowie. Nie, córki i tamten dorosły syn nie mogą przyjechać.  Małgosia jest w ciąży, bardzo źle ją znosi. Mówię jej, no coś ty Małagośka narobiła. Jedno dziecko, jak szesnaście skończyła, drugie w osiemnastym roku życia. Jeszcze wcześniej niż ja zaczęła. Ojejej, żeby tylko to jej życie lepiej jej się potoczyło niż moje.
Ale dobrze, że mam tyle dzieci. Mam kogo kochać i one mnie kochają. Nie jest tak źle. Arturek się cieszy, że pracuje. Pomaga w odśnieżaniu. Sąsiadki wołają go, zarabia. A ma dopiero czternaście lat. Teraz jest najważniejszym mężczyzną w rodzinie. O, jak się cieszy. Nie pozwala mi płakać,
A ja mam dzieci i dobre sąsiadki. Ludzie mnie lubią. Bieda u mnie aż piszczy, ale  miłość jest. Jakoś przeżyję to Boże Narodzenie.

17.12.2012r.

piątek, 14 grudnia 2012

SIEDZI

...


SIEDZI

            Siedzi taki nadęty przed tym komputerem i znów gra w te piekielne gry.  Z jaką zawziętością zabija przeciwników. Mam wrażenie, że krew zacznie tryskać z ekranu i opryska mu tę zawziętość na twarzy. Kurwa mać, jak ja mam tego dosyć. Dosyć tych kłamstw, tego udawania.
            Siedzi taki nadęty i wie, że ja zaraz podejdę i zacznę migdalić się, czulić, łasić. A chuj z tym. Mam dosyć, nie będę. Ciągle się o coś obraża, gniewa, podejrzewa. Nasze wspólne bycie razem to wieczne zabieganie o jego dobre samopoczucie. A wyprowadzić go z równowagi  może wszystko.  Wystarczy, że jakiś facet się do mnie odezwie, spyta o godzinę, cholera, już się nadyma.
            Ciągle wywołuje we mnie jakieś pieprzone poczucie winy. Że chcę pojechać w góry, pójść na koncert czy do pubu . Jasny gwint, wszystko , czego pragnę, jest złe i przeciw niemu. A już moje marzenie, żeby wyjechać z tego maluśkiego, ospałego Olsztyna, chociażby do Gdańska, cholera, według niego zakrawa na herezję. Nie chcę tak żyć. Już drugi rok z  nim jestem, on coraz więcej o małżeństwie i jak to będzie cudnie, jak pojawi się dzidziuś. Kurwa, nie chcę, nie życzę sobie żadnych dzidziusiów. Chcę żyć, pełnią życia, według własnych reguł.
            Jezu, jak ja mu to powiem? On oszaleje z rozpaczy. Jeszcze sobie coś zrobi. A ja? Muszę tak żyć?
            Nie planowałam żadnych akcji z Pawłem, zupełnie przypadkiem, niemal jednocześnie nacisnęliśmy lubię to pod tamtym teledyskiem "Lollipops". A potem się zaczęła gadka. Najpierw pod filmikiem, potem na gadu. Jednego dnia, drugiego, trzeciego. I nie pojechałam do kuzynki do Torunia, jak wiedziała cała rodzina i on. Pojechałam do Pawła. Najpierw całodzienne łażenie po mieście, a w dwa tygodnie potem już weekend w hotelu Dwa Księżyce. Boże, jak było cudownie. Nie wytrzymam. Co ja mam teraz zrobić? Jak mu to powiedzieć? Przecież on tego nie zniesie. A rodzina? Wszyscy się już przyzwyczaili do nas, nawet razem przychodzimy na Wigilię do rodziców. Robi mu się prezenty. A teraz ja nie chcę już z nim być. Kocham Pawła, tylko on się liczy. A ten gracz w gry, siedzi taki zawzięty, czeka, aż podejdę i przeproszę, że nic mu do buta na Mikołaja. A ja nie przeproszę, tylko powiem, że koniec z nami. Koniec.

7.12.2011r.

sobota, 1 grudnia 2012

NIENAWIDZĘ GO

... 


NIENAWIDZĘ GO

Całą drogę płakała. Bo oni tak się kłócili. Bez przerwy zwracał jej uwagę, że nie tak jedzie. To ja powiedziałam, że dobrze, my z mamą też jedziemy tą drogą. A on, zamknij się szczeniaro, nikt cię nie pytał o zdanie. A ja wtedy, nikt nie będzie tak do mnie mówił, nie jesteś już moim ojcem, tylko parszywym draniem, którego nienawidzę. A wtedy ta jego żona, jak ona do ciebie mówi, pozwalasz sobie na to. Kasia zaczęła jeszcze bardziej płakać i to ojca już zupełnie rozwścieczyło. Może i nie jestem twoim ojcem, tego nie wiadomo. Byłbym szczęśliwy gdyby tak było, ty się nadajesz tylko do pyskowania i kurwienia się. A ja wtedy, kurwienie mam po tobie, więc na pewno jesteś moim ojcem, ale ja cię nienawidzę i nigdy już się do ciebie nie odezwę.
Kaśka mnie czasem strasznie denerwuje, wszystko robi na opak. Ale ma dopiero dziesięć lat i w końcu też jest córką tego strasznego faceta. Tak mi jej szkoda było, jak zalewała się łzami. Ciągle jestem na tabletkach uspokajających, ale jego to zupełnie nie obchodzi. Żeni się ciągle z nowymi kobietami, płodzi mi jakichś braci i wrzeszczy na mnie bez przerwy. Nienawidzę go. Powiedziałam, może mam tylko szesnaście lat, ale nie uważam, że można mną dlatego pomiatać, wyzywać, traktować jak nic nieznaczące zero. Mam swoją godność, nie pozwalam na to.
Kocham bardzo mamę, wiem jak cierpi, ale ona też niczego nie rozumie. I też zaczęła na mnie krzyczeć i mówić o kulturze, gdy ojciec, jak nas przywiózł, zaczął opowiadać, że skandalicznie się zachowywałam i obściskiwałam z moim kuzynem na tym weselu. A to on był pijany i ubzdurało mu się w tej parszywej głowie, że Piotrek w tańcu trzyma rękę na moim pośladku. Trzymał mnie w pasie, tylko nisko, a on podbiegł i zaczął nas rozdzielać, bełkotał pijacko. Kto tu powinien się wstydzić?!
Gdyby nie Kasia, mama uwierzyłaby we wszystko i zupełnie nie miałabym rodziców. Ale Kasia powiedziała, jak było i mama mnie przytuliła. Chociaż potem zaraz nakrzyczała. Mówiła, że nie wolno mi tak mówić do ojca. Ja wiem, jak się wścieknę, to nie przebieram w słowach. Mam to przecież po nim. Ale nie pozwolę, żeby mnie tak traktował. Muszę być szanowana, trudno. Dzwonił do mnie wczoraj pięć razy. Nie odbieram telefonu. Niech wie, ja też zasługuję na szacunek.