poniedziałek, 25 listopada 2013

DRODZY RODZICE

...



DRODZY RODZICE

Kochana Mamo, Drogi Tato.
To już rok mija, od kiedy wyrzuciliście mnie z domu. Powiedzieliście, nie chcemy cię tutaj, wynoś się, przynosisz nam wstyd i hańbę.
Już od roku jestem sam. Mieszkam sam, żyję sam. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. A ja jak mam je spędzić? Pijąc i patrząc się w ścianę?
Drodzy Rodzice,
ja wiem, że ciężko zrozumieć, co się ze mną dzieje. Nie każdy potrafi coś takiego zaakceptować, ale ja przecież jestem Waszym synem! A jak się jest dzieckiem, to się powinno mieć prawo do zrozumienia i akceptacji.
Mamo, nie powinnaś iść za mną i podglądać. Przecież byłem dorosły, a Ty traktowałaś mnie jak małego chłopca. Podglądałaś, śledziłaś. To cholerny pech, że to zobaczyłaś. Takich rzeczy nie powinno się widzieć. Przecież gdybym był normalnym heterykiem, to byś nie wchodziła do mojej sypialni, w której spałbym z żoną. To prawda, że to nie była żona, to nie był nawet stały partner, ale to był intymny kontakt z drugim człowiekiem.
Jak mogłaś! Mówiłaś, że jesteś wstrząśnięta, że umierałaś ze wstydu. To straszny pech, że akurat robiłem mu to ustami. Mogło wyglądać okropnie, ale taki już jestem, takiego mnie urodziłaś!
Myślisz, że chciałem taki być? Nawet nie wyobrażasz sobie, jak było mi trudno, gdy zorientowałem się, że mną coś nie tak. Miałem piętnaście lat i poczułem, że chcę być dziewczyną i podobają mi się chłopcy. Jak miałem Wam to powiedzieć, kiedy ciągle oczekiwaliście ode mnie męskich zachowań, dopytywaliście się o narzeczoną.
Doczytałem się, że jestem transwestytą. Uwielbiam ciuszki kobiece, uwielbiam, jak ktoś mówi do mnie Anetko. Tak, bo mam także żeńskie imię. Moi przyjaciele to wiedzą. Tak mnie nazywają. A Wy, czy bylibyście w stanie tak powiedzieć? Zobaczyć, że jestem synem i córką jednocześnie? Wątpię.
Wątpię i piszę, chociaż wiem, że list wyrzucę, bo jak nie ja, to Wy wyrzucicie i nie odezwiecie się do mnie. Wszystkie dotychczasowe próby kontaktu z Wami spełzły na niczym. A teraz zbliża się Boże Narodzenie, a ja będę sam i będę tęsknił, i płakał.

Zaproście mnie na święta, przecież jestem Waszym dzieckiem i kocham Was.

Daniel

środa, 20 listopada 2013

MOJA CÓRECZKO

fot. Ewa Świetlik-Amarowicz


MOJA CÓRECZKO

         Nie mam siły na sprzątanie. Zabieram się , bo przyjedziecie na święta, ale tak powoli mi to idzie. Rozglądam się po mieszkaniu. Tyle rzeczy trzeba wyrzucić, odkurzyć. Siadam w jakimś kącie i grzebię bez sensu. Zostawiam takie rozgrzebane, bo jutro trzeba o szóstej wstać do pracy, chociaż w gruncie rzeczy powinnam być na emeryturze. Już odpoczywać. A boję się tego odpoczynku, boję się, że nagle wszystkie lęki powyłażą z kątów i rzucą się na mnie, i oszaleję.
         Na tej półce twoje zeszyty. Z podstawówki, z liceum. Jakie piękne pismo, jakie równe te tabelki, kolorowe. Wypracowanie na piątkę z plusem. Punkciki podsumowujące. Jaką wspaniałą uczennicą byłaś, córeczko.  
Co się ze mną dzieje? Wszystko się we mnie trzęsie. Opanowało mnie przeraźliwe zimno. Zimno, całe moje ciało się trzęsie i w środku, i na zewnątrz. Drżę, martwieję z tego zimna, tego przenikliwego chłodu. Jest nie do wytrzymania. Chciałabym wybuchnąć szlochem, gorącym i głębokim, wypłakać ten ból, tę rozpacz. A tu zimno, straszne moje zimno. Dlaczego, córeczko moja, nie powiedziałam ci nigdy , jak bardzo, bardzo cię kocham? Jak jesteś mądra i doskonała. Tylko ciągle to niezadowolenie. Oczy do góry, westchnienia, kręcenia głową. Zawsze było nie tak, zawsze mogło być jeszcze lepiej. Nigdy nie dość. Wieczne niezaspokojenie. A przecież byłaś taka śliczna, mądra, grzeczna. Ciągle zabiegałaś o moje względy i wpatrywałaś się we mnie, czy teraz już dobrze, czy się uśmiechnę, przytulę. Nie umiałam tego robić. Niezadowolenie we mnie było, ciągłe niezadowolenie.
         Zrodziło się ono z dezaprobaty. Dezaprobaty mojego ojca. Gdy wbiegałam do domu po szkole. Marzyłam, że rzucę mu się na szyję, tak jak robiła to moja przyjaciółka Kaśka, gdy witała się ze swoim tatą. Ale potykałam się o jego dezaprobujące spojrzenie. Wydęte wargi, ironiczny uśmiech, odwróconą gwałtownie głowę. Mamy nigdy nie było, ciągle delegacje; zresztą nawet jak przyjeżdżała , też nie miała czasu. A więc w takiej niepotrzebności i niedoskonałości wyrastałam, nie wiedząc  jak wyrazić miłość. Jak bardzo to niezbędne  do życia. Ten czuły uśmiech i pogłaskanie, przytulenie, objęcie rąk. I teraz, kiedy się ze mną witasz, sztywniejesz na widok moich wyciągniętych ramion tak, że mogę cię najwyżej poklepać na powitanie.
         Niewypłakane łzy zamarzają we mnie i powodują to drżenie, które teraz mnie obejmuje całą , gdy stoję z twoim nieskazitelnym zeszytem z piątej klasy, moja ukochana córeczko.



czwartek, 14 listopada 2013

ŻABKI

fot. Marta Pietraszun


ŻABKI

- Ma- mo, ma- mo czy  mogę iść na dwór, czy mogę iść na dwór?! Zbyś stukał rytmicznie klockiem w stół.
            Boże, daj mi kolejną dawkę cierpliwości, pomodliła się pospiesznie.
            -Chodź tu do mnie. Czapeczka, kurtka. Ta czapeczka. Jeśli chcesz wyjść, to w tej, jest zimno. I popatrz mi w oczy, bawisz się tylko zabawkami. Inne przedmioty niech sobie leżą. Proszę cię, nic nie ruszaj. Nie wychodzisz poza ogrodzenie. Dobrze? No właśnie. Daj buziaka! Pa!
            Szybko przygotuje obiad, póki mały na dworze. Co rano to samo. Kompletna demolka. Tylko w powszedni dzień może go zawieźć do przedszkola i mieć trochę chwil dla siebie. Chociaż i tak je marnuje na myślenie o tym, jak bardzo jest zmęczona, że nie ma energii do niczego. I tak przechodzi z kąta w kąt drżąc z lęku, czy dzisiaj uda się przeżyć dzień bezkolizyjnie. Na szczęście nauczycielka Zbysia to kobieta pełna temperamentu, szybka, energiczna. Dla niej jego zachowania nie są tylko niegrzecznością. Przynajmniej to, bo te wszystkie komentarze, nawet od najbliższych. On ma szczęście, że nie jest moim synem. Natychmiast bym go wyleczył z tego ADHD. Kilka dobrych klapsów i po wszystkim.
            Klapsów, Boże. Nie raz próbowała. Chociaż potem sama siebie nienawidziła. Ale on był tak przerażony. Nie wiedział, o co chodzi. Przecież nie chciał być niegrzeczny. Potem było zawsze jeszcze gorzej. Jak wtedy z tymi żabkami. Powiedziała, żeby nie bawił się żabkami, że to żywe istoty. Lepsze są kamyczki do tego, żeby nimi rzucać. Obiecał, słuchał. Ale w kilka dni później, znów przyniósł mi całą garść. Zbysiu, przecież obiecałeś. Wypuścił z rąk. Starał się zadeptać, żeby nie było widać. Ledwo je uratowała. Wstydził się, nie chciał nikomu sprawić kłopotu. Tylko po prostu wszystko go interesuje i od razu musi sprawdzić.
Co to za hałas? Usłyszała głuche dudnienie. Wyszła pospiesznie z domu. Zobaczyła połamany  doszczętnie fotel dziadka i małego, który z wielkim zaangażowaniem walił jakąś rurą w drewnianą balustradę ganku. Widać, że wypróbowywał narzędzie na kilku już przedmiotach.
- Zbyszek, co ty robisz?! – krzyknęła. Chłopczyk powoli wychodził z upojenia. Na jego ślicznej twarzyczce pojawiało się zdziwienie, a potem przerażenie.
- Mamusiu, ja nic nie zrobiłem, nie bij mnie, ja nic nie zrobiłem.
Obejmowała go płacząc. Jak przetworzyć twoją energię na coś  dobrego, jak to zrobić, synku, ty moja mała żabko.

12.10.213r.

piątek, 1 listopada 2013

ZADUSZKOWY BIGOS

...


ZADUSZKOWY BIGOS

            Skończę kurs po południu i jadę po dzieci i żonę, a potem na cmentarze. Przybyło nam grobów. Miesiąc temu teściowa. Co za  kobieta. Byliśmy w takiej komitywie. Uwielbialiśmy się. Gdy zaczęliśmy razem mieszkać po ślubie, rozpieszczała mnie swoimi obiadkami. Potrafiła ugotować trzy: dla teścia, dla mnie i dla nich, kobiet. Bo każdy co innego preferował.
A jaka wesoła była! Ze wszystkiego potrafiła zrobić żart, zobaczyć jasną stronę w najciemniejszej sytuacji. Nawet porządnie kryzysów małżeńskich nie mogliśmy przeżyć, bo wszystko nam rozśmieszała. Dzieciaki ją uwielbiały, ja bym za nią w piekło poszedł. Cieszyłem się, że żona do niej podobna, że też kiedyś będzie taką świetną staruszką. Przez ciebie nie mogę się nacieszyć moją młodością, bo za mną starą tęsknisz, mówiła.
Ale przyszedł czas starości i choroby. Moja teściowa miała udar. Nie mogła wstawać z łózka, wymagała całodobowego doglądania. Lekarze radzili dom opieki i w końcu zawieźliśmy ją do Szpitala Maltańskiego w Barczewie. Prawie codziennie ktoś tam u niej był. Ale jak przyjeżdżał zięciu- czyli ja, to ona promieniała. Takie miałem z nią cudowne stosunki.
Gdy wrócimy z cmentarza, siądziemy do bigosu, a potem będzie ciasto. Tak świetnie gotować i piec żona nauczyła się od swojej mamy. Będziemy wspominać babcię, a ja się będę cieszył, że jej geny w żonie i dzieciach. Bo dzięki temu tyle dobrego w mojej rodzinie.

5.11.2012r.