środa, 16 kwietnia 2014

JAK DOBRZE

...


JAK DOBRZE


Kończył smażyć jajecznicę, gdy rozproszył go jazgot z telewizora. To podniecona moherówa wrzeszczała w swoim świętym oburzeniu, że nigdy, przenigdy nie dopuści, aby temu cudownemu człowiekowi, przywódcy narodu, wybrańcowi, ojcu Rydzykowi odebrano Telewizję Trwam. Prychnął z niesmakiem do kota przywabionego apetycznym zapachem. Skąd się biorą, powiedz mi Macieju, takie kretynki na świecie? Znów rzucił okiem na ekran. Obrzydliwa baba, pomyślał. Ile może mieć lat? Siedemdziesiąt? Nie, młodsza, z sześćdziesiąt. Gdzieś tyle co ja, cholera.  Jezusieńku Nazareński, westchnął bluźnierczo, toż ja ją znam. To przecież, aż przysiadł, moja najdroższa Beata.
Jajecznica wylądowała na talerzu, do tego pyszny, świeżutki chlebeczek z piekarenki na rogu, wonna yerba mate i z pełną tacą na ganeczek. Pies leży jak trzeba u stóp, kos wiosennie wygwizduje piosenki, kot się nadal podlizuje ocierając o nogawkę spodni. Spadaj, Macieju, masz swoje w misce. I wspomnienia lecą. Toż ta stara wstrętna baba była kiedyś królową mojego serca. Kochałem ją jedną z pierwszych młodzieńczych miłości. Och, żebyście wiedzieli, psie, kocie i kosie, jaka była śliczna. A nogi, jakie miała, od ziemi, aż po niebiosa swojej ślicznej mini w drobne kwiatki. Ale, patrzcie, ciekawe, zakochałem się w niej w kościele. Wtedy, jako siedemnastolatek byłem niezwykle religijny. Nawet między jedną a drugą miłością przemyśliwałem o wstąpieniu do klasztoru. Tak, na mnicha, chciałem się wybierać. Ale jak się zakochałem w Beacie, wszystkie te myśli prysły i o tej jej mini, i co pod nią myślałem znacznie bardziej.
Jak długo to trwało? Zaczęło się gdzieś pod koniec drugiej licealnej. Pamiętał doskonale. Zapach kadzidła, obecność Boga, tak, czuł to wtedy w Kościele, szmer modlitwy i w tym jakimś uniesieniu nagle obraz prześlicznej twarzyczki dziewczyny siedzącej w ławce po drugiej stronie przejścia. Wyłoniła mu się z tych uniesień jak anioł, a chwilę potem, gdy wyszła, aby dojść do księdza po komunijny opłatek, te jej nogi niebotyczne. I to uniesienie duchowe z nagłym podnieceniem jak najbardziej seksualnym mu się splątało i wybuchło tak potężną miłością, że z trudem doczekał do końca mszy, bo już chciał z nią być, przedstawić się, wyznać tę miłość i zostać z nią do grobowej deski w miłosno- religijnym uścisku. Cześć, więc powiedział, gdy wyszli. Obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem, odpowiedziała, cześć, a potem sobie poszła. Wtedy nie wiedział, co dalej robić, to ruszył za nią, żeby chociaż wiedzieć, dokąd zmierza.
A w domu do gitary i nowe piosenki. Własne, okropne były, jak sobie przypomni. Istne disco polo, zaśmiał się. Prekursorem byłem, powiedział psu. Ale na szczęście chyba tylko dwie, bo jednak bardziej wprawiał się w tych ukochanych Beatlesów. Wyobrażał sobie, jak zacznie jej grać, jak ona usłyszy jego śpiew. Zaczaruje się nim na sto procent.
Spotykał ją teraz często, po „cześć” było, nazywam się Włodek, a ty? Gdzie się uczysz, może byśmy poszli do kina, na spacer.? Na plażę? Na plażę było już na początku wakacji. To też bardzo dobrze pamiętał. Gdy rozciągnął swoje chude, blade ciało na kocu obok niej, usłyszał gromki śmiech, obcesowe „cześć stara” i „chodź popływać”. Ten cham, ten prymitywny osiłek z zawodówki, co mieszkał w drugiej klatce w jego bloku prężył swoje mięśnie, wyginał się jak idiota, a ona wcale nie z obrzydzeniem na niego patrzyła. Nie mógł uwierzyć. Na jej twarzy było zainteresowanie. Boże, ile się musiał nagimnastykować, naopowiadać, żeby uzyskać choć odrobinę tego, co ten debil miał od samego wygięcia mięśni. Rozpacz, żenada, tragifarsa, myślał.
Zniknęła Beata z jego życia. Znów chciał wstąpić do klasztoru. Na szczęście wcześniej zdał na studia. Na filozofię. Ileż to potem cudnych panienek robiło do niego takie oczy, jak ta Beata do osiłka. Kiedy był młodym, intelektualnie rozbuchanym asystentem, doktorem, docentem. Nawet teraz, za profesury zdarza mu się dostrzec ten wyraz zachwytu na ślicznej buźce studentki. A ożenił się z koleżanką z roku. Mają dwie córki. Jedna w Stanach, druga na szczęście za miedzą. Bo dzięki temu i z wnuczętami kontakt ciągły.
A Beata? Cóż, wyszła za osiłka, skretyniała i walczy o Telewizję Trwam. Jak dobrze, że mnie nie chciała, wiesz kosie.

12.04.2014r.

wtorek, 8 kwietnia 2014

POWIETRZE

...


POWIETRZE


Takie rześkie powietrze, wciągał je w płuca z rozkoszą. Dobrze, że ma psa, który marudzi od rana, żeby wyciągnąć jego stare kości na ten cudowny spacer do lasu. Teraz, teraz jest ta chwila, w której wdychał głęboko tę świeżość w całego siebie. W tej chwili czuje radość, szczęście. Boże, krzyknął, dziękuję ci za tę chwilę! Ogarnęło go jeszcze większe uniesienie, łzy zakręciły się w oczach, wyciągnięte w górę dłonie wchłaniały energię płynącą z nieba, ze szczytów sosen, ze śpiewu ptaków. Żyję, lubię żyć!
Wczoraj wnuczka, którą wkręca w  filozoficzne rozmowy, powiedziała mu coś takiego, że musiał się odwrócić, żeby nie zobaczyła dziadkowych łez.
-Powiedz, Maryśka- zagadnął z ciekawością - czy jesteś szczęśliwa? Popatrzyła tym swoim mądrym, dziewięcioletnim spojrzeniem:
-No oczywiście, dziadzia!
-Tak?- dopytywał- a co jest tym szczęściem twoim?
-No jak to, mam taką fajną rodzinę, dom, koleżanki, psy. To jestem szczęśliwa. 
-Ale niedługo zmienią się twoje potrzeby, będziesz czegoś pragnąć, czego jeszcze nie masz.
-Dziadek, przecież ważne jest to, co jest teraz.
          Skąd ona o tym wie? Myślał, taka mała mądra dziewczynka. Może za mądra na swój wiek, troszkę się przestraszył. Taka za mądra może być narażona na większe zranienia. Nie, nie, uspokoił obawy, taka mądra to będzie miała piękniejsze życie, lepsze.
            Niech się od niej uczę, niech się cieszę tym cudownym porankiem. Znów głęboko wciągnął w płuca tę rozkoszną rześkość. To jest mój Bóg, pomyślał. Starzec z długą brodą dawno go opuścił. Tę niezwykła stwórczą siłę czuł teraz w powietrzu. Była w tym energia, boskość, miłość, zachwyt, tajemnica i spełnienie. A jak umrę, postanowił, rozpłynę się w tym powietrzu, polecę w przestrzenie, w kosmos, zobaczę i poczuję wszystko. Stanę się częścią Boga.

5.04.2014.