środa, 28 maja 2014

opowieści sanatoryjne

DRZEWA  


DRZEWA

-Popatrzcie- podniosła głowę- jakie te drzewa piękne. Sosny i brzozy, świerki. Takie proste. Nie pokręcone, nie garbate, proste. Skąd one wiedzą, jak rosnąć? Kto im tak każe?
Przyglądałam się tej starej kobiecie. Była piękna i smutna. Spotkałam ją wracając z poobiedniego spaceru z Ewą. Ewa- wędrowniczka poszła dalej, ja nasycona, wracałam marząc o książce, albo …o dobrej rozmowie. Na przykład z tą kobietą, która na mój widok robiła już miejsce na ławce przed budynkiem sanatorium, w którym mieszkałyśmy. Teraz opowiadała o tych drzewach, z takim przejęciem i zazdrością. Tak, teraz czułam, że to jakaś tęsknota i żal.
Bo rozmawiałyśmy już z pół godziny zanim przyszedł jej mąż i zaczęła o tych drzewach. I ta pierwsza rozmowa nadała tej refleksji jakiejś głębi.
-Pięknie tu i powietrze takie zdrowe, czyste.- Powiedziała na wstępie.
-No, niezupełnie- westchnęłam- czyste. Pełne pyłków, od których mam okropną alergię.
-Mój syn umarł od alergii - na to ona.
-Jak to?- przeraziłam się. Śmierć dziecka wydaje mi się zawsze największą tragedią, jaka może spotkać człowieka.
-Spuchło mu gardło- mówiła krótko i faktami- zakrztusił się i umarł. Miał czterdzieści cztery lata. A teraz drugi syn, co teraz ma czterdzieści cztery, choruje na cukrzycę. Wie pani, jaka to ciężka choroba? Codziennie musi brać zastrzyki. A trzeci syn wyjechał do Holandii. Spuściła głowę ze smutkiem. Powiedziała kilka zdań najważniejszych o sobie, matce.
-Człowiek urodzi dzieci, raduje się, chciałby cieszyć się ich życiem. A tu jeden umiera, drugi tak ciężko chory, a trzeci daleko. I mąż mi umarł tak szybko, młodszy był od nich. Miał czterdzieści. Wrócił z meczu, zły, bo jego drużyna, co jej kibicował przegrała. Rudek, mówię, bo Rudolf miał na imię, ty się nie denerwuj, masz nadciśnienie, po co ta złość. A on taki zdenerwowany. Wstał rano, do pracy się wybierał, a nagle upadł. Ja, co ci? A on, nic nie słyszę, nic nie widzę. Syn zaraz na pogotowie dzwoni, że ojciec umiera, a oni zlekceważyli, po godzinie dojechali, nie odzyskał przytomności.
Patrzyłam ze smutkiem na nią. W jednej chwili dostałam taką tragiczną porcję życia.
-A pani ma męża i dzieci?- spytała.
-Mam. I męża, i dzieci, i wnuki- powiedziałam, w jakimś zamyśleniu o moim wyjątkowym szczęściu. Że wszyscy kochani żyją, są zdrowi.
- To pani szczęśliwa, wszystkich ma. Mój mąż był dobry, pobożny. Szanował swoich rodziców, mnie kochał i dzieci. I dla mojej mamy był dobry.- Westchnęła.- Ten drugi to już nie. Zupełnie inny. Niepotrzebnie za niego wyszłam. Znajomi powiedzieli, znamy takiego wdowca, ty wdowa, może co z tego będzie. Długo byłam sama, a na starość samej jeszcze smutniej. To myślę, jak te dwie emerytury się połączy, to będzie lepiej. Ale kochałam tylko tego pierwszego. O, niech pani patrzy, tak zimno, a on w podkoszulku idzie, przeziębi się.
Podszedł starszy pan. Usiadł przy niej, coś o miejscu na ognisko szykowane powiedział. A ona wtedy o tych drzewach, zapatrzona, że takie piękne i stoją, równe, wysokie, prosto do nieba.
7.05.2014r.