sobota, 8 listopada 2014

UMARŁA

...


UMARŁA

- No co ty mówisz, jak to umarła?- wytrzeszczała oczy na Bożenę, nie mogąc uwierzyć. – Umarła? Kiedy, jak?
- No nie wiem kiedy. Ewa mi powiedziała jakiś rok temu. Ale szczegółów żadnych nie znam.
- Nie znasz… Sprawdzę w Internecie, o Jezu, jak mi się smutno zrobiło. Czy wiesz, że siedziałam z nią w jednej ławce w trzeciej i czwartej klasie w ogólniaku.
- Siedziałam za wami, to wiem.
- No właśnie. Siedziałyśmy, gadałyśmy, ściągałyśmy od siebie, kochałyśmy się w różnych. Och, wiem, ona w Długoszu, a ja w Jamrozym. Nauczyłam ją szaleć za Piwnicą pod Baranami. A ona nie żyje. Sprawdzę w Internecie. Czekaj, jak ona się teraz nazywa? Boże, nazywała. Śliwińska.  Fajnie, a wtedy Czereśnia. Taka owocowa kobieta.
Cały wieczór i następne dni jej głowa wypełniona była po brzegi obrazami sprzed czterdziestu lat. Szukała na you tubie Ewy Demarczyk, bo to od niej wszystko się zaczęło. Ta fascynacja, uwielbienie.
Kiedyś jej ojciec powiedział, że pieśniarka będzie w Olsztynie, a dla działaczy kultury organizują specjalny koncert w DŚT i on, ważna wtedy persona, pozwala jej pójść z wybraną koleżanką. Mało nie zwariowała ze szczęścia. Zbierała każdy papierek na makulaturę. Butelka i kilogram makulatury kosztowały złotówkę. A trzeba ich było mieć niezłą garść, żeby dostać się na wszystkie olsztyńskie koncerty. Co za czasy. Biednie, na wszystko brakowało. Nie było roznoszenia ulotek, czy promocji w markecie, żeby szybko zarobić trochę grosza. Bo nie było ani takich ulotek, ani marketów.
I były na koncertach z Czeresienką, która poleciała za nią w tym wariactwie. Poszły na Demarczyk, a zobaczyły także przecudownych, uroczych, błyskotliwych artystów z Piwnicy. I wtedy jedna w tym Długoszu, a druga w Jamrozym. Były tak oszalałe z zachwytu i tak zdesperowane, że umówiły się z Jamrozym do kawiarni. Długosza jednak, mimo wysiłków nie uwiodły. Wprawdzie ich bożyszcze z bliska okazało się nudnawym facetem, ale za to gitarzysta, który  z nim przyszedł, uśmiechał się ślicznie i ładnie zagadywał, a potem już w Krakowie, dokąd pojechały po maturze, błyskał im w oczy gitarą, poznawał.
Minęło czterdzieści lat. I nie ma Czeresienki. Niedawno zmarła ulubiona szwagierka, wcześniej mama, ojciec, ale ta śmierć tak mocno, tak inaczej ją uderzyła. Ona była jakby jej częścią. Stanowiły przecież  całość.  Młodości, miłości, fascynacji. A teraz jej nie ma?
Ach, westchnęła. A więc ta śmierć nie taka straszna. Jak jej się udało, to i mnie się uda.

5.06.2013r.