piątek, 26 lutego 2016

O ROBAKACH

fot.Stanisław Czachorowski


O ROBAKACH


Można jeszcze o robakach.

Jak? Na przykład przyjaźnie.

Ja: Nie lubiłam ciem. Pamiętam panikę małych dziewczynek na koloniach, gdy wpadała taka do sali, kiedy kładłyśmy się spać i trzepotała się pod sufitem. My piszczałyśmy wyszarpując się ze skłębionych myśli o mechatych skrzydełkach i łapkach wpadających nam za koszule, albo wędrujących po twarzy. Wtedy ktoś przychodził, duży i męski najlepiej, i utłukiwał nieszczęsną. Oddychałyśmy z niepewną jeszcze ulgą, bacznie obserwując, czy następna się nie pojawi.
A teraz, gdy moje wnuczęta  wiedzą, że babcia się owadów nie boi, muszę brać taką w rękę i łagodnie wynosić za okno, żeby leciała do księżyca. To podpatrzyłam u Kazika. Jego niebanie się ciem sobie wzięłam.

Albo z obrzydzeniem o robakach można:

Wszystkie, jedna przez drugą:
Przynosimy je ze sklepów. Ohyda, dopiero od kilku lat się pokazały. Trzeba wszystko, ale to wszystko wyrzucić, mąki, zioła, bo nawet w przyprawach potrafią się gnieździć. Żadnych zapasów. Mole obrzydliwe są, nienawidzę ich. Nie wiadomo, które wstrętniejsze- spożywcze, czy ubraniowe. Kazik to mrozem je bierze. Otwiera wszystkie szafy, okna, każdy zakamarek wyczyszcza, zostawia na noc otwarte. Rozrzuca najpotworniejsze trucizny, nie ma litości dla robali. Dla mnie też, bo i ja to muszę wdychać.
A tam mole. Jak wróciłam z Kanady–to Ewa–z torby wylazł mi kanadyjski karaluch.  Nasze karaluchy to przy nich słodkie biedroneczki. I nie wiadomo, jak toto utłuc, bo twarde mają skorupy, jak pancerne.
Teraz Mira: Jedna miała dwa lata druga trzy, trzecią miałam w brzuchu. Jechałyśmy do dziadków na wieś przez Poznań. W Poznaniu mój brat z żoną w wynajętym malutkim mieszkanku. Odwiedzamy przy okazji, chcemy zostać kilka dni. Wieczorem wszystkie dzieci już pospane, ja w kuchni przygotowuję mleko na noc. Nagle patrzę, koło takiej dziwnej, drewnianej kratki przy podłodze, leży jakaś kulka, spora, ze dwa centymetry miała. Biorę do ręki, Boże, to karaluch. Nie mogłam krzyczeć, bo dzieci ledwo uśpiłam, biegnę do bratowej, otwieramy kratkę, a tam kłębowisko tych potworów. Po nieprzespanej nocy pędem do pociągu i żadnego już czulenia się z rodziną, chociaż bardzo im współczułam.

Może jeszcze coś strasznego…

Ja: Lubię wszystkie robale. Są piękne. Ale niektórych się boję. Ciągle boję się szerszeni. Tylko że jak jeden taki wleciał do dużego pokoju w domu moich dzieci, to babcia wiadomo uratuje przed zagryzieniem. Synowa z wnukami pod kołdrę w sypialni i zamknij Haniu drzwi. Idę, gaszę światło, otwieram okno i sugeruję panu szerszeniowi, żeby poleciał w noc, bo tam ładnie i miło, a u nas nudno. Co pewien czas zaglądam. Jest, buczy, lata. W końcu za którymś razem przydybałam go na podłodze. Rzuciłam na niego koc. Westchnęłam z przeprosinami, że wiesz, siła wyższa i zaczęłam zadeptywać. Trudno, jak mawia Kazik w takich sytuacjach: Do Buddy! Potem wzięłam koc i wytrzepałam za okno. Buczenie poleciało w noc.
Mira: Specjalnie tak deptałaś, żeby przeżył.

Uli opowieść: Nigdy więcej nie weszłam do tego akademika, po nocy, kiedy na mnie coś spadło. Obudziłam się nagle i poczułam na brzuchu jakiś ciężar i swędzenie. Zapaliłam światło i zobaczyłam pluskwy łażące mi po piżamie. Koszmar. Wiecie jak one wyglądają? Tak jak pluskwiaki, które można znaleźć niechcący w agreście, tylko są czarne i i mają czerwone, nabrzmiałe krwią tyłki. Cały brzuch miałam w czerwonych bąblach. Spakowałam się i przeniosłam do koleżanki w Kortowie. Nigdy nie weszłam już do tego akademika.

I jeszcze kulinarnie można o robakach:

Znowu ja: Iwonka z Anglii przyjechała z córeczką niedawno zupełnie urodzoną. Siadłyśmy rozgadane pod jabłonką. Mała raczkowała po trawie. Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk. Co się stało?! Odwróciłam się za przerażoną, biegnącą ku dziecku matką. Maleńka Zosia siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha. Z jej ust zwisała różowiutka, przepyszna dżdżownica.

29.01.2016r.














niedziela, 7 lutego 2016

ROZPACZ PLACUSIA

fot.Krystyna Flis



ROZPACZ PLACUSIA

Placusiu, czemu tak płaczesz? Takie rozpaczliwe kółka miauku rozsypujesz po całym domu. Kochałeś ją, prawda Placuszku, kochałeś. Od pierwszej chwili zaprzyjaźniliście się ze sobą. Byłeś rudym śmiesznym kłębuszkiem, gdy was przyniosłam. Jacek zaczął ganiać po mieszkaniu, wszystko sprawdzać, a ty od razu do Zuzi, do tulenia się, zabawy. Ona nie miała nigdy dzieci, stałeś się jej  zastępczym synkiem. Nie rozstawaliście się, zawsze razem. Ganianina po domu z braciszkiem, zrzucanie figurek z półki, wędrówki po firankach, ale co chwila musiałeś sprawdzać, gdzie Zuzia. Och, tak kochałeś ją. Romansu nie mogło być między wami, ty wykastrowany, ona wysterylizowana, ale miłość była. Wzruszająca.
Chodź do mnie na kolana, poprzytulam cię. Masz taką smutną minkę. Boże, jak ty schudłeś! Prawie nic nie jesz, kocie. Bardzo to przeżywasz, prawda? Ona była już naprawdę stara. Ta babuleńka miała ze dwadzieścia lat. Ty też nie młodzieniaszek. Dwanaście lat jak na takiego futrzaka to zupełnie przyzwoity wiek. Jacek, patrz, zupełnie nieźle się trzyma, prawie nie zauważył nieobecności Zuzi. A ty tak cierpisz.
Nie zapomnę nigdy dnia, w którym odeszła. Od kilku dni się pokładała, już nie jadła, widać było, że jest bardzo słaba. Siedziałeś przy niej, patrzyłeś, aż umarła. Owinęłam ją w biały całun, włożyłam do pudełka po butach i wystawiłam na taras. Było ciemno i zimno. Nie miałam siły wychodzić już tego dnia, żeby ją zakopać. Wtedy tak rozdzierająco zacząłeś miauczeć. Nie mogłam wytrzymać. Bałam się, że jak cię wypuszczę, to rozszarpiesz pudełko, czy co. Ale gdy otworzyłam drzwi, podbiegłeś do niego, polizałeś wieko, miauknąłeś i wróciłeś do domu.
Chociaż teraz nadal przeżywasz tak boleśnie  żałobę. Chodzisz i płaczesz. Nawet jak przyniesiono nam nową kotkę. Przywitałeś się z nią, popatrzyłeś i odszedłeś. Może też się z nią kiedyś zaprzyjaźnisz. Śpisz kociaczku, uspokoiłeś się na trochę. To przejdzie, z czasem zapomnisz, nie będziesz tak cierpiał.

2.02.2016r.