poniedziałek, 9 stycznia 2017

MIĘCIUTKIE POSŁANIE

fot. A.Leszczyńska


MIĘCIUTKIE POSŁANIE

Koty były już najedzone. Całe watahy kotów. Miłe panie, których nie znałam, wynajęły Agnieszkę do karmienia ich zimą, gdy one z domków letniskowych powyjeżdżały do swoich Warszaw i Poznaniów. Ja chętnie jej towarzyszę. Trochę ruchu w lesie na śniegu starej babci się przyda. Miłe pyszczki i skołtunione grzbiety do głaskania podstawione też przyjemność czynią, no i nareszcie możemy nagadać się do woli.
Dzisiaj towarzyszył nam Tutu. Niewidomy psiaczek szykowany przez Agnieszkę do operacji. Gdzieś z jakiejś biednej, brudnej klatki wyciągnięty z nędznego schroniska. Nie wiadomo było, jak stracił wzrok, ale, jak mówili fachowcy, miał szansę na jego odzyskanie.
Teraz wyskoczył z bagażnika i rzucił się w śnieg, zupełnie nie można było poznać, nie czuło się, że piesek nie widzi. Wszystkie pozostłe zmysły wariowały  z radości. Nosek, uszy, łapy, fruwały, tańczyły jak oszalałe. Patrzyłam zachwycona. Miało się wrażenie, że oczy są mu zupełnie niepotrzebne. Kręcił się w kółko, podbiegał, łasił się. Myśmy rozmawiały, więc doskonale wiedział, gdzie stoimy. Podstawiał nam się do głaskania, potem odbiegał, przybiegał, ganiał. Na imię miał Tutu, bo jak mówiła jego pani, najbardziej reagował na komendę: Chodź, tu, tu!
W kilka dni potem, już po pierwszej operacji, w kołnierzu ochronnym na szyi, ślepaczek zadziwił Agnieszkę, a potem i mnie swoim sprytnym zachowaniem. Otóż, opowiadała mi, Tutu uświadomił sobie, wyczuł, że inny piesek z tego domowego hoteliku ma bardzo mięciutkie posłanko. O wiele bardziej przyjazne od tego, na którym jemu przyszło spać. Nemo przyjemnie wylegiwał się, a on musiał się męczyć na twardym, nieprzyjaznym kocyku. Wchodził więc, jak tylko się udało, na materacyk kumpla i podsuwał się do niego, żeby jak najwięcej przestrzeni zagarnąć. Właściciel wściekał się, próbował go ugryźć, jednak zdecydowany sprzeciw pani wytłumiał agresję i tylko groźne powarkiwanie zostało. Tutu zorientował się, że tak nie wygra i wpadł na rewelaycjny w tej swojej niewidomej główce pomysł. Wiedział, że piłeczki tenisowe są w tym pełnym psich zapachów domu najcenniejszym trofeum. Więc gdy wywęszał jakąś, brał w pysk i podrzucał prowokując Nemo do gonitwy za nią. Kiedy tamten wracał uszczęśliwiony ze zdobyczą, psiak leżał rozwalony na mięciutkim posłaniu. Było warczenie i spychanie. A potem kolejne próby wywabiania piłeczką z posłania.
No i tak się pieski tą grą „złap piłkę, a ja się położę”, rozbawiały, że zakumplowały się serdecznie. I teraz, opowiadała mi roześmiana Agnieszka, śpią razem wtuleni w siebie na mięciutkim posłaniu.

4.01.2017r.

sobota, 7 stycznia 2017

TERAZ TO JUŻ NIE WIEM

fot. Ewa Gawrońska


TERAZ TO JUŻ NIE WIEM

Poprawiła mu krawat. Wyglądał bosko. Nie mogła się już doczekać, kiedy pokaże dziewczynom narzeczonego. Pocałowała go przeciągle.
– Idziemy, kochanie.
Zapakowała sałatkę do reklamówki, sprawdziła, czy komórka na miejscu w torebce, strzepnęła mu pyłek z kurtki.
– Do widzenia, mamo, tato! – krzyknęła.
– Bawcie się dobrze! – doleciało z pokoju.
Wzięła Johna pod rękę, schodzili ze schodów. To niedaleko, w domu obok.
Wczoraj spotkała Agnieszkę, gdy wyszła po bułki do Stokrotki. Nie widziały się półtora roku. Była szczęśliwa, że mogła jej tyle powiedzieć, że John, że wreszcie dobra praca, no i że prawdopodobnie, jeszcze to nie jest pewne, ale chyba na pewno, bo przecież były dwie kreski. Przytuliła głowę do jego ramienia, zrobią wrażenie.
Rzeczywiście Agnieszka wyglądała na zaskoczoną, przyglądała się z wyraźnym upodobaniem narzeczonemu Joli.
– Chodźcie do środka – wprowadziła ich do dużego pokoju. – Oni wyszli na papierosa– pokazała ręką.
Jola z Johnem popatrzyli w tamtą stronę. Rzeczywiście trzech facetów i dziewczyna tłoczyli się na ciasnym balkonie. Postawiła sałatkę na stole przysuniętym do ściany. Środek pokoju wolny, będą tańce. Siedli na kanapie. John zaczął oglądać płyty rozłożone przy stojącym obok odtwarzaczu. Otworzyły się drzwi balkonowe. Do pokoju wszedł wysoki, ogolony na łyso mężczyzna, z symbolem ONR-u wytatuowanym na karku. John uśmiechnął się szeroko i podszedł do niego z wyciągniętą ręką.
– Hallo, how are you!
Facet zamarł, a potem wrzasnął:
– Spadaj, kurwa, czarnuchu na drzewa, na swój baobab, z któregoś zlazł.
John się cofnął zaskoczony, popatrzył na Jolę, jakby chciał, żeby mu przetłumaczyła. Ona wysunęła się przed niego.
– Co ty mówisz, mój narzeczony jest Anglikiem, urodził się w Londynie.
– A czarna facjata, to skąd się wzięła? Przyjechały małpy z Afryki, żeby zasiać parszywe ziarno w Europie!
– Do cholery – krzyknęła – jego rodzice pochodzą z Indii, nie z Afryki.
– Islamskie ścierwo – to już był wrzask następnego palacza, który wyłonił zza drzwi.
– Przestańcie, jego rodzice wyznają hinduizm, a on w ogóle nie chodzi do kościoła.
– Tu jest chrześcijański kraj – dołączył trzeci palacz – nie potrzebujemy czarnych bezbożników.
Teraz już łzy popłynęły jej z oczu. Jestem w ciąży, myślała, nie mogę narażać się na taki stres. Dlaczego oni to robią.
– A ty kurwo jedna jakby czytał jej w myślach ten pierwszy osiłek nie wstydzisz się plamić naszej białej Polski czarnym bękarstwem? Spadamy stąd chłopaki, nie będziemy świętować nowego roku w domu z jakimiś terrorystami. Takie sprawy załatwimy na ulicy.
Wyszli z hałasem, rzucając we właściwy sobie sposób kurwami i chujami. Trzaskając drzwiami i wyklinając na dom, który okazał się siedliskiem wrogów ojczyzny.
John, łagodny, serdeczny intelektualista, jej ukochany narzeczony, pociągnął ją za rękaw:
– Nie chcę tu być, chodź, kochanie.
– Agnieszko, jak mogłaś zaprosić kogoś takiego na sylwestra?
Gospodyni patrzyła przerażona.
– Nie spodziewałam się tego, że oni tacy. To kumple z podwórka od zawsze. Kiedyś byli skinheadami, to wiem. Ale teraz, przecież to dorośli mężczyźni… nie spodziewałam się. Przepraszam, ale wy nie wychodźcie, zostańcie.
– Nie, nie zostanę tutaj – płakała Jola – jeszcze wczoraj mówiłam, że jestem taka dumna, że jestem Polką, a teraz to już nie wiem, nie wiem.