czwartek, 23 lutego 2017

NA MOLO

NA MOLO


NA MOLO
Mój ojciec to prawdziwy oryginał. Lubi iść w poprzek, za sercem, za pragnieniem, inną drogą. Nie zawsze służyło to naszej rodzinie, ale na pewno spowodowało, że zakochiwałam się potem w artystach. A najbardziej bezkompromisowego, autentycznego i oryginalnego wybrałam na całą drogę życia. Banalni, schematyczni nie wzbudzali we mnie żadnych emocji.
Sama też trzymam się reguł, które służą dobru, a na te, które służą temu, żeby być, bo tak chce ten, który je ustanowił, nie zwracam uwagi. Często wspominam moment, kiedy weszliśmy z ojcem ociekający wodą z płetwami i maskami w rękach na molo w Sopocie po nurkowaniu w falach Bałtyku. Szliśmy beztrosko, gdy zobaczyłam nagle tablicę z napisem „Zabrania się wchodzenia na molo w kostiumach kąpielowych”. Miałam wtedy piętnaście lat. Oj, powiedziałam przestraszona, patrz, tata, nie wolno wchodzić w kostiumach na molo! A on wtedy ze spokojem: Nie bój nic, przepisy są po to, żeby je łamać.
Stosuję to całe życie, szczególnie przy przepisach kulinarnych, które mam sobie za nic. No i teraz, pięćdziesiąt lat później, siedzę z tym moim ojcem przed telewizorem i patrzymy sobie na Planet plus. Nagle na ekranie pojawia się sopockie molo. Pamiętasz, tata, mówię, jak szliśmy tam po nurkowaniu na naszych wczasach. Nie pamiętał, więc mu opowiedziałam. A on oniemiał. Naprawdę tak ci powiedziałem?! To niemożliwe! Powinienem ci natychmiast kazać zdjąć kostium. Jak bez kostiumów, to bez kostiumów.
23.02.2017r.