wtorek, 24 maja 2016

WOLNOŚĆ NA JEDNĄ STRONĘ

wolność na jedną stronę



WOLNOŚĆ NA JEDNĄ STRONĘ

            Jak można o wolności tylko na jedną stronę?
            O wolności narodów, którą okupacja innych państw odbiera. O dyktatorskich rządach, kiedy nikt nie czuje się bezpiecznie, a wolność staje się nieosiągalną wartością. O obywatelach zbierających się na demonstracjach, bo widzą, że wywalczona wolność staje się zagrożona…
            Czym ona jest? Jak ją określić, nazwać? Kiedy czujemy się wolnymi i kiedy to jest ważne? Swoboda wyboru? Możność poruszania się po świecie? Wykonywanie pracy, czynności, które sprawiają radość. Albo swoboda seksualna. Mam tylu partnerów, ile chcę i kiedy.
Jakie są granice wolności? Czy warto je wyznaczać?
            Tych pytań jest mnóstwo i prób odpowiedzi na nie bardzo wiele.
            Jak ja sobie odpowiadam na to pytanie? Różnie, każdej niespanej nocy inaczej. Dzisiaj myślałam tak:
Coraz częściej patrzę na świat, jak na jeden organizm. Jestem jego integralną częścią jak komórka w ciele. Takich komórek jak ja są miliony. Kobiet lat sześćdziesiąt cztery. Jestem nimi. Jak one mną. Tą, w której mieści się moja świadomość, która ma męża, dwóch synów, dwoje wnucząt. Przyjaciół moc i sens życia. Piszę, rozmawiam, przekazuję swoją wiedzę innym. Robię co chcę, czego pragnę. Ze swego życia czerpię radość. Czuję się wolna, niezależna.
Ale jednocześnie wiem, że jestem także tamtą kobietą w domu opieki. Z otyłością niepozwalającą się poruszać, z cukrzycą niszczącą wzrok, niegojącą się po złamaniu nogą, samotną i zdaną na łaskę innych, która mimo wykształcenia, inteligencji, wielkiej dobroci, leży zniewolona przez chorobę i samotność.
Polką z  Odessy, która tu się pojawiła, bo tam już nie śpiewają, a strzelają i wegetuje u nas za nędzne grosze, szczęśliwa jednak, że wyrwała się z piekła wojny.
A tamta kobieta w czadorze, którą widziałam w telewizji, jak siedzi na ziemi, pod zamkniętą bramą do europejskiego kraju, z wnukiem na kolanach. Koczuje, wszystko zostawiła w bombardowanej ojczyźnie, teraz tu z coraz bardziej płonną nadzieją na bezpieczne życie.
Tą podnieconą moherówką zasłuchaną w słowa ostatniej wielkiej miłości swego życia, Ojca Dyrektora. Serce jej przepełnia żar i jedyna prawda. Pójdzie walczyć  o nienarodzone, bo Anioł się nad nią pochylił. Też nią jestem.
I tą chorą na trąd w indyjskim mieście, z której ciało odpada płatami. Nikt jej nie dotknie, nie przytuli. Umrze na ulicy.
Panią Ireną, żyjącą samotnie, pełną nienawiści do świata i ludzi, którzy mijają pospiesznie jej mieszkanie, bojąc się złośliwego języka. Ja też jej nie lubię słuchać i nie dziwię się jej córkom, że uciekły aż do Ameryki, żeby być jak najdalej od niej. A jednak, gdy opowiada mi, że urodziła się w więzieniu, a matka nie kochała jej ani minuty, to boleję nad nią.
Albo tą, która teraz płacze, bo córka krzyczy do niej, nie uchroniłaś mnie przed ojcem, który mnie gwałcił od dwunastego roku życia. A ona znosiła piekło z tym pijakiem czterdzieści lat, bo jakby sobie poradziła z czwórką dzieci z pracą ledwie sprzątaczki.
Jestem każdą kobietą w Afryce, Kolumbii i Chinach. Zniewoloną, wyrzuconą poza nawias, upokorzoną. Jestem nimi i chociaż w tym moim życiu tak szczęśliwa i swobodna, to ciągle nimi niewolna.

22.04.2016r.