piątek, 1 listopada 2013

ZADUSZKOWY BIGOS

...


ZADUSZKOWY BIGOS

            Skończę kurs po południu i jadę po dzieci i żonę, a potem na cmentarze. Przybyło nam grobów. Miesiąc temu teściowa. Co za  kobieta. Byliśmy w takiej komitywie. Uwielbialiśmy się. Gdy zaczęliśmy razem mieszkać po ślubie, rozpieszczała mnie swoimi obiadkami. Potrafiła ugotować trzy: dla teścia, dla mnie i dla nich, kobiet. Bo każdy co innego preferował.
A jaka wesoła była! Ze wszystkiego potrafiła zrobić żart, zobaczyć jasną stronę w najciemniejszej sytuacji. Nawet porządnie kryzysów małżeńskich nie mogliśmy przeżyć, bo wszystko nam rozśmieszała. Dzieciaki ją uwielbiały, ja bym za nią w piekło poszedł. Cieszyłem się, że żona do niej podobna, że też kiedyś będzie taką świetną staruszką. Przez ciebie nie mogę się nacieszyć moją młodością, bo za mną starą tęsknisz, mówiła.
Ale przyszedł czas starości i choroby. Moja teściowa miała udar. Nie mogła wstawać z łózka, wymagała całodobowego doglądania. Lekarze radzili dom opieki i w końcu zawieźliśmy ją do Szpitala Maltańskiego w Barczewie. Prawie codziennie ktoś tam u niej był. Ale jak przyjeżdżał zięciu- czyli ja, to ona promieniała. Takie miałem z nią cudowne stosunki.
Gdy wrócimy z cmentarza, siądziemy do bigosu, a potem będzie ciasto. Tak świetnie gotować i piec żona nauczyła się od swojej mamy. Będziemy wspominać babcię, a ja się będę cieszył, że jej geny w żonie i dzieciach. Bo dzięki temu tyle dobrego w mojej rodzinie.

5.11.2012r.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz