środa, 6 maja 2015
KOLANO
kolano |
KOLANO
Iwona
powąchała swoje kolano. Cuchnęło. Piekielnie cuchnęło. Przyjrzała się mu uważnie. Było rozkopane, w środku jakieś
palenisko. W palenisku robaki. Cuchnęło. Obrzydliwe. Chciała odejść stamtąd.
Może odlecieć. Smród ciągnął się jednak za nią. To było obrzydliwe. Nie chciała
więcej tego czuć. Spojrzała na swój łokieć. Tam też był jakiś dół i też
śmierdział. Dosyć tego krzyknęła i obudziła się.
Sen,
dobrze. Nie, niedobrze! Nadal cuchnie. Co tak cholernie śmierdzi? Chciała
wypchnąć męża z łóżka, żeby poszedł sprawdzić, ale przypomniała sobie, że ten
pracoholik siedział wczoraj z tym swoim katarem przy pisaniu referatu na
konferencję w Kopenhadze prawie do
północy. No to mu odpuści i nie będzie wysyłać na nocną wyprawę po mieszkaniu.
Wstała. Kapcie jak zwykle rozlazły się po pokoju. Jak tylko spuści je z oczu,
natychmiast zaczynają szaleć. Pieprzone kapcie na dodatek włażą jej nie na te
stopy, jakby ich nie miała już dwóch lat z okładem i nie mogły, kurde, się
nauczyć, która lewa, a która prawa. Idzie. Człapie do kuchni, bo stamtąd chyba
leci ten zapaszek. Zapaszek, zapaszydło! Światło. O nie, o nie, jej ukochany
czajnik, który wzbudzał w kumpelach tę przyjemną dla niej zazdrość, spalony na
czerwonobordowy guzik. Szlag! Teraz będą miały satysfakcję. Ciągle ględziły,
żeby sobie kupiła elektryczny, albo chociaż z gwizdkiem. Mogła wtedy robić wyniosłą minę i mówić, że dla
niej estetyka ważniejsza. Bo był taki śliczny. Czerwony w białe kropeczki.
Miała sześćdziesiąt lat temu taką sukieneczkę, wie, bo zostało zdjęcie. Stała
taka urocza, trzyletnia dziewczynka na krześle przy ścianie, na której wisiało
prześcieradło. Nie widać wprawdzie kolorów, ale się domyśla, że tak musiało
być. A teraz jakiś guzik został z czajnika.
Poślizgnęła się otwierając okno. Co to jest,
co tu leży?! No tak, kiełbasa w tych ohydnych plastikowych opakowaniach.
Wczoraj sobie kupiła krakowską na kolację, co ona tu robi na podłodze? Wściekła
na głupią kiełbasę otworzyła lodówkę. Aha, to dlatego dziwiła się, że właśnie
przy poprzednim siusianiu wyjęty papier toaletowy nagle zniknął. Leżał tutaj, w
lodówce. Włożyła kiełbasę, wyjęła papier. Popatrzyła na zegar. Czwarta
piętnaście. Zamknęła kuchnię, Niech się wietrzy. Otworzyła drzwi ponownie.
Obrzuciła uważnym wzrokiem całą przestrzeń. No, zmarszczyła groźnie brwi. Nie
ruszać mi się, powiedziała do mebli, naczyń, żywności i innych przedmiotów, i
zgasiła tym razem światło.
Położyła
się do łóżka napominając kapcie, żeby się nie ważyły przestawiać. Zasnęła.
Powąchała kolano. Było gładkie i miłe w dotyku. Nic nie czuła. Sprawdziła
łokieć, na nim rosła maleńka stokrotka. Delikatnie pachniała.
6.02.2015r.
Subskrybuj:
Posty (Atom)