niedziela, 25 listopada 2012

RADIO TAXI

...




RADIO TAXI

- Poproszę do Teatru Ósmego Dnia.
- Ostatnie trzy cyfry pani telefonu.
- Trzy cyfry ostatnie? Jezu, nie wiem. 435? 253? Nie, muszę powtórzyć całość.
- Ależ nie, niepotrzebny mi pani numer, tylko ostatnie trzy cyfry.
- I tak muszę powtórzyć, w myślach chociaż. O wiem, 534 .
- Zgadza się. Ale wie pani, że prawie wszyscy chcą mi powiedzieć cały numer. Mówię, nie , po co, wystarczą ostatnie trzy, a oni , że i tak muszą powiedzieć.
- No właśnie, tak funkcjonuje nasz mózg. Zapamiętujemy ciągi cyfr. A nie fragmenty.
- Nawet ci, co mówią tylko ostatnie, to po dłuższej przerwie, widać, że sobie powtarzają. I pytanie zasadnicze, ma pani drobne?
- Ojej.
- Wzdycha pani, ale proszę się nie martwić, napiwki przyjmuję, niezależnie od sumy. Jak nie będę mógł wydać, to niewydaną resztę potraktujemy jako napiwek.
 A pani do teatru. Czy jeszcze gra Seniukowa? Nie wiem, czy jeszcze jest w Poznaniu.
- Ja też nie wiem, jestem z Olsztyna. Ale usłyszał pan dokąd jedziemy? Do Teatru Ósmego Dnia, tam za Empikiem na Placu Wolności.
- Co pani mówi. Na Placu Wolności jest Teatr Wielki, a zaraz potem Opera. Ten pani teatr jest na Kramarskiej.
- Jest pan pewien? Byłam tam wprawdzie dwa lata temu. Wtedy był za Empikiem.
- Na pewno. Proszę panią, w Poznaniu mamy teatry: Wielki , Polski na 27 grudnia, Nowy na Dąbrowskiego , Muzyczny na Niezłomnych… Pochwała. Nie słyszę pochwały.
- A ja myślałam  że pan mówi o teatrze Pochwała.
- Nie, czekam na pochwałę, że tak dobrze się znam.
- Och, jak mnie pan dobrze dowiezie , to będę wychwalała pana pod niebiosa.
- No, to już jesteśmy na miejscu. Poznaje pani?
- Może i podobne, ale wie pan, ja pamięć wzrokową mam zerową. Nie wiem.
- Zerową?
- No , może nie zerową, ale niewiele powyżej zera.
- To jak pani pozna jakiegoś przystojnego gościa, to na drugi dzień…
- Na drugi dzień nie będę pamiętała jak wygląda ten, w którym się zakochałam.
- To się pani ma. Ale my tu już dość długo stoimy, a pani nie wysiada. Jak tak dalej pójdzie to dojdzie do dwunastu złotych, a teraz tylko jedenaście. Musi pani podejść, bo tam nie wolno stawać.
- Dziękuję, mam jedenaście.
……………….
- A pani szanowna, potrzebuje czegoś, tej?
- Szukam Teatru Ósmego Dnia.
- Tutaj takiego nie ma . To Estrada Poznańska. Ale jak pani szanowna chce kupić bilecik, to chętnie podprowadzę. U  nas sztuka o dwudziestej.
- Nie, ja na dziewiętnastą, do Ósmego Dnia.
- Nie ma takiego.
……………………..
-Radio taxi, słucham
- Dobry wieczór, właśnie przed chwilą wiózł mnie wasz taksówkarz. Przemiły zresztą pan. Niestety zawiózł mnie nie tam, gdzie chciałam. Jestem z Olsztyna i nie wiem, gdzie jestem. Może by mnie chociaż odwiózł z powrotem do domu.
……………………………..
- No to jednak nie zasłużyłem na pochwałę. A myślałem, że znam poznańskie teatry.
- Mam jednak chyba szansę. Jest jeszcze osiem minut.
- O, zdążymy na pewno.


Zdążyliśmy.

21.10.2011r.


środa, 21 listopada 2012

PORONIONE WCZASY

...



PORONIONE WCZASY

Kurwa, ja pierdolę, ile jeszcze będę jej płacić? Powiedziała, że załatwi mi to w kilka tygodni, a ciągnie się to i ciągnie. Ręce mi się trzęsą, napady paniki w tramwaju mi nie mijają, przecież, kurwa, nie stać mnie na taksówkę do pracy. Jebana terapeutka. Tyle już kasy wydałam, niech ona wreszcie coś zrobi.
Myślałam, że się jakoś ustabilizowałam i postanowiłam tę sukę, moją matkę, zabrać na wczasy. Myślę, osiemdziesiąt pięć lat, w końcu zbliża się do kresu. Może warto wziąć ją, jakoś się pożegnać, pobyć w neutralnej przestrzeni z dala od tego toksycznego chuja, jakim jest mój stary. I teraz mam, jadę tym tramwajem i ryczę w szybę, bo przypominam sobie wczasowe chwile.
Od rana narzekanie na pogodę, niewygodne łóżko, nie taki jak trzeba widok za oknem. Potem krytyka mojego ubioru, makijażu i co ja taka nerwowa. Do śniadania mam ochotę wyć. Potem narzekactwo na niedobre jedzenie i obgadywanie wszystkich dookoła.
Po śniadaniu tupanie pod rękę na spacer. Zawsze chodzę szybko, prawie biegnę, a tutaj wlokę się ze staruchą syczącą, nie zapominaj, ile mam lat, gdzie tak pędzisz I już czuję, jak się duszę.  I to poczucie winy, że przecież staruszka, w mękach mnie rodziła, finansowo wspierała, psychicznie, kurwa, dołowała.
Brat wpadł do nas, bo przejeżdżał. Chwilę z nimi siedziałam, chwilę. Nie mogłam słuchać, jak stara się rozpływa nad tym pierdolonym alkoholikiem, jaki to bledziutki i przepracowany, jak to ją kocha i dba. Nie tak jak ja, co w takie okropne miejsce ją przywiozłam, nad morze, a przecież ona ma reumatyzm, a nawet w góry ją chciałam wywieźć, tylko w ostatniej chwili wyperswadowała mi, że przecież nie jest w stanie z tymi żylakami chodzić w trasy.
Wyszłam wyryczeć się nad morze, chciałam wskoczyć w te fale i nigdy nie usłyszeć jej skrzeku, podłego gadania, utonąć, zapaść się w niebyt.
Od pół roku łażę do tej psychoterapeutki, niby taka świetna. Świetna to ona jest w ściąganiu kasy. Dzisiaj pierwszy dzień po urlopie do pracy. Ja pierdolę, jestem kompletnie wykończona. Jeszcze rano zadzwonił ojciec z awanturą, coś ty matce zrobiła, że taka rozdygotana wróciła w tych twoich poronionych wczasów. Poronione wczasy. Szkoda że mnie nie poroniła, stara suka, zamiast wydawać na świat w to popieprzone życie pozbawione miłości.

21.11.2012r.

sobota, 17 listopada 2012

NA PRZYKŁAD OKULARY

...



NA PRZYKŁAD OKULARY


Roztargnienie? Proszę bardzo. Na przykład okulary. Gdzie one są, no gdzie się znów podziały? Nie muszę ich nosić cały czas, więc giną, jak tylko mają okazję. Ostatnio tak dokładnie, że musiałam sobie zrobić drugie. Oczywiście wtedy od razu się znalazły. Podobny kłopot mam z kluczami. Zupełnie zidiociały. Włażą mi do lodówki, szuflady z bielizną, a ostatnio ich złośliwość  naprawdę mnie już ubodła. Przez tydzień ich nie mogłam znaleźć. Wiesz, jaki to kłopot. Musiałam z mężem się umawiać  żeby się nie mijać. Czekać u sąsiadki. Toż to podłość. Dopiero po tygodniu łaskawie się odnalazły. W nowej torebce. Cholera podsłuchały mnie, jak sobie mówiłam, że teraz już ich nigdy nie zgubię, bo w torebce jest kieszoneczka w kieszeni, akurat na ich wymiar. Tylko że ja  zapomniałam, a one pamiętały i tam się ukryły.
            Taka jest złośliwość przedmiotów martwych. Choć mnie się też czasem zdarza roztargnienie. Już od młodości zresztą. Szłam sobie kiedyś zamyślona ze szkoły, zobaczyłam jakąś znajomą twarz, więc powiedziałam dzień dobry i poszłam dalej. To była moja mama.

13.10.2011r.

poniedziałek, 12 listopada 2012

TAFLA LODU

...


TAFLA LODU

Nie idzie mi w miłości, nie układa się. Rozpada się, co zacznie. Zresztą nie tylko z chłopakami. W ogóle związki z ludźmi w końcu zaczynają się psuć. Nawet te, na których najbardziej mi zależy.
Mam bulimię. Od drugiej klasy liceum. Ludzie sobie myślą, że to po prostu przejadanie się i wymiotowanie. To wcale nie takie proste. Po pierwsze, bulimia to obłęd. To ciągłe, niekończące się myślenie o jedzeniu. Wszystko przysłania, nie pozwala się oderwać. Zawsze w tle najważniejszych wydarzeń, przeżyć: jedzenie. Nie, nie wymiotuję. To nie mój styl, nie umiem tego robić. Ale za karę, że jadłam potrafię nie jeść przez tydzień, niczego. Albo zamiast siedzieć na zajęciach, zasuwam dzień w dzień na siłowni, do nieprzytomności. Cierpię. Już sześć lat.
Zaczynam tracić nadzieję, że to kiedyś minie. Byłam u psychiatry, u psychologa, nic nie pomogło. Dostałam leki. Trochę było lżej, pozwalały nie czuć łaknienia, uspokajały. Ale zaczęła się zmieniać moja osobowość. Z natury jestem szybka, dynamiczna, nastawiona na działanie. Po lekach stałam się ospała, nudna. Nic mi się nie chciało. Beznadziejne życie. Odstawiłam. I znów wróciło wszystko z nową intensywnością.
Postanowiłam, że będę tę cholerną bulimię traktować jak uczulenie, ja wiem…grypę…Dotkliwą chorobę, ale taką, z która da się żyć. Po prostu jest, gdzieś w tle. Nie wierzę, że można z tego wyjść. Zresztą wszystko na ten temat czytałam. Wiem, że ona jest jak alkoholizm, alkoholik, nawet jak nie pije nie przestaje być alkoholikiem. Tylko, że tam leczenie polega na odstawieniu. Ale jak odstawić jedzenie?
No wiem,  wiem. Jest taka zasada. Jeść pięć razy dziennie, co trzy godziny. Bardzo mało, ale regularnie. Nic nie podjadać. To prawda próbowałam kilka razy, ale potem znów wracał ten obłęd, do zatracenia. Potrafiłam w ciągu godziny zjeść tyle, co kilkoro ludzi przez tydzień. Niewiarygodną ilość.
Wszystko się zaczęło od odchudzania. Teraz jak widzę, że ktoś się odchudza, chcę krzyczeć, nie rób tego! Możesz polecieć w przepaść szaleństwa, uzależnienia, samozatraty.
Moje piękne, ciekawe życie, studia, praca, twórczość, istnieje na delikatnym podłożu, cienkiej tafli lodu, pod którą czai się choroba. W każdej chwili ten lód może się załamać i znów polecę w rozpaczliwą, straszną otchłań obżarstwa i niekończącej się kary, którą muszę sobie zadać, żeby wytrzymać.

13.07.2012r.


czwartek, 1 listopada 2012

OKROPNA MATKA

...

OKROPNA MATKA

            Dałam mu trzy klapy. No, myślałam, że mnie szlag trafi.  Poryczałam się potem, ale Zdzisio trzasnął drzwiami Andrzejka tak, że mu guza nabił. No nie mogłam. Wściekałam się na siebie, że uderzyłam małego, płakałam Ance w słuchawkę, że jestem najgorszą matką świata. Bo biję własne dziecko. Potem się jednak uspokoiłam, przecież moja mama też mi przywalała, a ja  żadnej traumy.  Ja to dopiero byłam bachorem! Ciągle  pyskowałam, darłam się, krzyczałam. Mama wracała z przedszkola i nie wytrzymywała. Mówiła zawsze, obcego bym nie uderzyła. Obcego nie, więc ja dostawałam. Ale teraz wiem, że mi się należało. Pamiętam , jak kiedyś płakała wieczorem . Mamusiu, pobiegłam do niej, czemu płaczesz, mamusiu. Z bezsilności , córeczko, z bezsilności, taka jesteś czasem nieznośna, że nie mogę wytrzymać i ta ręka sama mi leci w twoją stronę, żeby cię uderzyć, potem płaczę, że jestem taką okropną matką.
            I ja teraz przestaję płakać, gdy myślę o mojej mamie. Oni też tak będą o mnie myśleli, będą rozumieli przecież, że nie mogłam inaczej. Zdzisio zrobił złą, obrażoną minę , gdy złaził z tapczanu,   pocierał łapką pupę. Zły, zły, zły.
            A na moich drzwiach w łazience ciągle ślad po siekierce, którą mama walnęła z takiej wściekłości, że ślad został  do dzisiaj. Mamy nie ma już tyle lat, a znak po siekierce ciągle, bez przerwy.  Ja ryczałam w niebogłosy rozwścieczywszy mamę wcześniej, uciekłam, schowałam się, trzymałam ręką skobelek. A mama wrzeszczała, zabiję cię dziewucho jedna, nie wytrzymam dłużej, nie wytrzymam!
            Przestałam być taka straszna, jak miałam dwanaście, trzynaście lat.  Zaczęłam rozumieć, wtedy już zawsze było nam razem  dobrze. Mnie i mamie. A potem , gdy po podstawówce wyszłam z domu, wyjechałam do miasta, do liceum, to kompletnie znikły konflikty. Została tylko tęsknota i miłość.
            Teraz mamy nie ma, a ja rozdaję klapy synkom i popłakuję po kątach, że jestem taka okropna…

7.11.2011r.