piątek, 29 czerwca 2012

INGA

fot. Ewa Świetlik- Amarowicz

INGA

Już ranek, już skowronek śpiewa!
Gdzie moje kochanie się podziewa?

Mam na imię Inga. Nie, nie Iga-Inga. Wszystkim muszę wyjaśniać, gdy rozmawiamy po raz pierwszy. Najczęściej mylą mnie z Kingą, szczególnie z tą, z którą siedzę na zajęciach. Trudne studia, egzaminów od groma, niemal  przed każdymi zajęciami stresówka. Ale marzyłam o nich od lat, nie wyobrażałam sobie innych. Gdy zaczynaliśmy, było nas na roku sto siedemdziesiąt, teraz, na drugim, już o połowę mniej . Dlatego trzeba trzymać się, nie dawać.
Lubię swoje imię, wyróżnia mnie jakoś z tłumu, ale też na co dzień nie przywiązuję nadmiernie wagi do niego. Nie, nie miałam potrzeby wyszukiwać imienniczek. Rodzice wzięli je z jakiegoś spisu imion, nie było jakichś specjalnych przyczyn.

Kochanie, pukam do twego serduszka,
Czy przyniosła mi ciebie jakaś wróżka?

Mój chłopak nie ma problemów z imieniem, mówi do mnie po prostu KOCHANIE. Niestety studiuje w Olsztynie, a ja tu, w Poznaniu. Nie udało się inaczej. Ale bardzo dbamy o naszą miłość. Nie chcemy dopuścić do tego, aby coś jej się stało. Mój ojciec jest przeciwny naszemu związkowi. Nienawidzi  Daniela, uważa, że zasługuję na kogoś lepszego. To bzdura. Kiedyś, jeszcze w młodości, pokłócił się z jego ojcem i nie wyobraża sobie, żebym mogła się związać  z kimś z tamtej rodziny. Mama jest po naszej stronie, ale o Danielu nie można powiedzieć  ani słowa w moim domu. Bardzo kocham tatę. Jestem jedynaczką i nie wyobrażam sobie konfliktów z nim. Ale bardzo też kocham mojego narzeczonego. Tylko z nim  będę, do końca życia. Przyjeżdża do mnie co dwa tygodnie. Mieszkam na stancji u bardzo miłej starszej  pani. Pozwala , aby u mnie nocował. Te dwa dni spędzamy nie rozstając się niemal ze sobą. Nie wychodzimy za bardzo. Musimy oszczędzać.

Czuję się dziś jak w niebie,
Bo jutro jadę do ciebie.

Daniel w tym roku robi licencjat, znajdzie jakąś pracę, a magisterium zrobi zaocznie. Myślę zresztą , że nie ze stosunków międzynarodowych, a z ekonomii. Po stosunkach trudno znaleźć dobre zatrudnienie. Poza tym, jak tylko mamy chwilkę, siadamy do komputera. Kontaktujemy się mailowo. Czasem na gadu- gadu. Poza tym ciągle rozmawiamy przez komórkę. Teraz tyle jest promocji. Kiedy zaczyna się tydzień, w którym on ma przyjechać, zaczynam czekać. Odliczam minuty, cieszę się.     Ale gdy wyjeżdża, zabijam smutek i tęsknotę ciągłą  nauką. Czasem się zdarza, że coś nam przeszkadza i rozstania trwają dłużej niż dwa tygodnie. Wtedy naprawdę trudno  wytrzymać.

Umieram od tygodnia z tęsknoty,
Więc ciągle wpadam w kłopoty.

Wczoraj dowiedziałam się, że moja przyjaciółka, która też miała chłopaka w innym mieście, właśnie się z nim rozstała. To znaczy, on sobie znalazł inną. Strasznie rozpacza. Nie  wiem, czy uda jej się zaliczyć ten rok, zupełnie nie może się uczyć. My na to nigdy nie pozwolimy. Codziennie wysyłamy do siebie malutkie wierszyki. W zasadzie takie dwuwersowe rymowanki. To już nasza tradycja. Z poezją to nie ma nic wspólnego, ale nadaje ton naszej znajomości. Myślę, że jest przez to wyjątkowa. Umacnia  ją to, dodaje jedynego, cudownego uroku.

A gdy kiedyś urodzę synka maleńkiego,
Niech ma oczy jak twoje, koloru zielonego.

(śpiewa Marta Andrzejczyk)

22.04.2010

niedziela, 24 czerwca 2012

JUŻ NIC

...

JUŻ NIC

A potem przyszła do mnie myśl, że tak się nie robi. Jak mogłam tak z dnia na dzień powiedzieć KONIEC. Nie wysłuchać żadnych tłumaczeń, odciąć się całkowicie.
Przecież to Mariusz był moim pierwszym mężczyzną. Gdy przyjechałam do Warszawy taka przerażona, samotna, pojawił się on. Och, jego uśmiech. To ten uśmiech najpierw zapamiętałam. Nie wiedziałam zupełnie, jak wygląda, gdy kładłam się do łóżka po powrocie z klubu, ale jego uśmiech miałam ciągle przed oczami.
A potem już był przy mnie. Otaczał ramionami, opieką. Tymi uśmiechami. Tak, cieszę się, że to on był tym pierwszym. Tak delikatny, opiekuńczy. Zachwycał się moim zachwytem. Wprowadzał mnie w świat sztuki, zabawy, rozbuchanych dyskusji. Byłam dumna, że to ja jestem jego dziewczyną. Tak dużo mu zawdzięczam. To, że stałam się kobietą  pewną siebie i swojej wartości to jego zasługa. Być jego kobietą nobilitowało mnie, a on mnie za to uwielbiał.
Dodawał mi siły i wszystkie sprawy, problemy rozwiązywały się lekko. Bo jakże, dziewczyna takiego chłopaka sobie nie poradzi? Radziłam sobie. Studia smakowałam  z otwartym chłonnym umysłem. Zdobyłam fajną pracę sekretarki, gdzie traktowano mnie z szacunkiem i atencją. I pisałam. Piosenki o miłości. Śpiewała je moja siostra swoim cudnym altem, a potem i ja się odważyłam. Wszystko się działo tak jak w rozkosznym Harlekinie.
Wtedy Gośka powiedziała, nie przeszkadza ci, że ten twój Mariusz kręci z Marzeną? Zwariowałam. Jak to, co za bzdura, jakie kręcenie? Biegłam do domu, żeby się dowiedzieć, że to kretyństwo. Żeby usłyszeć jego śmiech i żart. Ale go nie było.  Za to  na stole leżała zapomniana komórka. A w niej Marzena i Ola, i jeszcze jakaś Dorota. A każda  namiętna, czuła i wcale nieobojętna .
Sufit mi zleciał na głowę. Przez godzinę siedziałam bez ruchu, przez następną szlochałam . Potem wstałam spakowałam się i napisałam: ŻEGNAJ. Melodramat totalny. Do pociągu, do domu. W domu wypłakałam się  mamie. W Internecie wynalazłam nową stancję. Zamieniłam się z mamą na komórki, żeby już nigdy z nim nigdzie.
A teraz, po trzech miesiącach, pomyślałam, no jakże, nawet nie pozwoliłam mu się wytłumaczyć. Niczego wyjaśnić. Tak zniknęłam z jego życia. Może cierpi, tęskni. Może nie może beze mnie żyć?
Wygrzebałam jego numer z pamięci. Zadzwoniłam. Nie posiadał się z radości. Zaczął opowiadać, jak płonie, że umiera z tęsknoty, żebym natychmiast przyjechała. Nie wiem, jak znalazłam się przy nim. W jego ramionach, jego uśmiechach. Cała w nim zanurzona. I potem spacer naszą starą, ukochaną trasą, wśród drzew, w śpiewie majowych rozkochanych ptaków.  Niebo wracało na swoje miejsce.
Nagle zadzwoniła komórka. A on: Tak skarbie, ja też tęsknię. To co, kiedy się spotkamy? Dziś nie mogę, jedyna, piszę referat, mówił, posyłając mi buziaka, z uśmiechem, bez skrępowania. Jakby brał mnie za wspólnika jakiejś fajnej, kumpelskiej tajemnicy.
Niebo znów oszalało. Moje serce umarło. Odwróciłam się i szłam, szłam przed siebie, goniona jego słowami, argumentami.  Odeszłam . Na zawsze. Zrozpaczona, opuszczona. Już nigdy. Nie chcę z nim nic. NIC.

(i Marta Andrzejczyk)

sobota, 23 czerwca 2012

PAMIĘTASZ ZBYSIU?

...


PAMIĘTASZ, ZBYSIU?

            Ja to mojego Zbysia poznałam u mnie w Polanicy. Ze Suwałk przyjechał, za robotą. Pamiętasz, Zbysiu? Pracowałam w kuchni, pomagałam, a on dostał pracę kelnera. Ja to powodzenie miałam, ale dzika byłam, nie wiedziałam, czego te chłopaki tak za mną idą.  Ale Zbysio był inny, cichy, nieśmiały. Oj, kobiety go lubiały, można z nim pogadać było, nie podrywał zaraz.
            Ja  to z rodziny wielodzietnej pochodzę, tak jak Zbysio. Sześcioro nas było. Ale brat i siostra najstarsza już nie żyją, mamusia z tatem też. Szybko odeszli. Tato to groźny był. Wszyscyśmy się go bali. Zmuszał do jedzenia, krzyczał. Był przewodniczącym Rady Narodowej. Miał całą szafę książek. Różne były. Duże, małe, cienkie, grube. Nie to żeby zaraz o miłości. Nie takie zwykłe. O wojnie miał najwięcej.
            Baliśmy się go wszyscy. Jak wracał z pracy, to my zaraz po kątach, żeby nie krzyczał. Mamusia ciężkie miała życie. Pracowała w sklepie. To były inne czasy. Pamiętam, że cukier i mąkę ważyła w papierowych torebkach. A potem szybko do domu, do nas. A nas najpierw sześcioro było. Po nocach  prała, prasowała, szyła nam sukienki.  Tu koroneczka, tu falbaneczka. Pięć dziewczynek przecież. Opowiadałam Zbysiowi często, pamiętasz? Tatuś to mądry był, ciągle czytał. Trybunę Ludu, Ekspres Wieczorny. Ale myśmy się go bali. Nieraz uderzył. Nie tak jak mój Zbysio. On nigdy ręki nie podniósł na nasze dziewczynki, nigdy nie nakrzyczał , a w komórce ma mnóstwo zdjęć wnuków. Pokaż Zbysiu!
            Ale teraz z siostrami to ja już tak często się nie spotykam, każda ma swoje życie. Tylko Krycha starą panną została. To mówię jej, żebyś to sobie chociaż dziecko zrobiła, nie musi być zaraz chłop na stałe, chłopy teraz niemodne, ale kto ci szklankę wody poda, jak będziesz stara. A ona, że sama się boi i że poród straszny.  A ja tam się porodów nie bałam, nawet jak było po terminie z Justyną, to do ogrodu poszłam popielić,  żeby było szybciej, pamiętasz Zbysiu?
            I teraz trzy córki mamy, w różnych stronach Polski. I jak która zawoła, to zaraz pomagać jedziemy, prawda Zbysiu?

10.10.2011r.

wtorek, 19 czerwca 2012

WIERZBOWANIE

...

WIERZBOWANIE

Mała dziewczynka biegnie do drzewa. Zniecierpliwiona mama nie ma głowy do rozmowy z nią. Zajmuje się młodszą chorą siostrzyczką. Chora siostrzyczka wypełnia świat mamy. Nie ma miejsca dla niej, tej starszej. Tata śpi po obiedzie. Jest bardzo zmęczony. Bardzo dużo pracuje, jeździ w delegacje. Nie wolno mu przeszkadzać, gdy śpi.
Mała dziewczynka ma swoje drzewo. Stoi niedaleko domu. Jest blisko, na podwórku, więc dziewczynka może bezpiecznie do niego iść.
Pod drzewo wchodzi się bardzo powoli i po cichutku. Dziewczynka delikatnie rozsuwa gałęzie rączkami i wsuwa się jak przez tajemne drzwi. Do pałacu. Zielonego pałacu, którego ściany z wierzbowych liści lekko falują rozbryzgując wokół odcienie zieloności. Tutaj świat małej dziewczynki ma inny wymiar, wśród gałęzi fruwają maleńkie wróżki odblasków. Stara wierzba wysłuchuje marzeń dziewczynki. Serduszko dziewczynki bije szybciutko, zachwycone, przejęte. Dziewczynka i stara wierzba się kochają, znają , dają sobie siebie. Nie są same, przyjmują siebie sobie w darze . Na całe życie.


16.07.2011r.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

WYŁAM

...
WYŁAM

         Miałam dwadzieścia trzy lata, jak wychodziłam za mąż i do tej pory się szczycę, że byłam , jak mnie matka urodziła. Nietknięta. Ja tam innych ludzi nie oceniam, każdy według własnych zasad żyje, ale ja nigdy bym nie dopuściła nikogo do siebie, kto nie byłby moim mężem. Teraz też, o taki pan, co znałam go jeszcze panienką będąc, szukał ze mną kontaktu. Koleżanka mówiła:
-Słuchaj, Bożena, pan Wacław dopytuje się o ciebie. Czy mogę mu dać numer telefonu?
-Ani mi się waż! Nie wolno ci. Nie chcę, żeby mnie ktoś znów skrzywdził.
         Mój mąż okazał się draniem i alkoholikiem. Męczył mnie i naszą córeczkę, aniołka takiego. Aż nie wytrzymałam i odeszłam. Ze względu na dziecko. Nie chciałam, aby patrzyła, jak mnie wyzywa i bije. Pan kapitan, pułkownik. Wiadomo, jak to wojskowy. Odeszłam. Nic nie wzięłam z naszego dorobku. Honor swój mam, nie zgadzam się na cierpienie, ale to nie znaczy, że będę coś brała dla siebie. Honor najważniejszy. Po stancjach się tułałyśmy. Był czas, że nie miałyśmy lodówki, ani telewizora. Ale pracowałam ciężko, na dwóch czasem etatach, żeby tylko małej dogodzić. Wykupić korepetycje, bo zdolności takie językowe miała. Ale nie dostała się do Gdańska, a ja tyle poświęciłam. Wyłam, jak przyszła wiadomość, że nie, z braku miejsc. Więc znów do roboty, tylko żeby udało się ze studiami i nowe korepetycje, aż zdała tu, do Olsztyna najlepiej ze wszystkich.
         Po pięciu latach mnie odnalazł, żebym mu dała rozwód. I dałam, bez mrugnięcia powieką.  Nie byliśmy tak długo razem, nie będę fikcji utrzymywać. Na rozprawie rozwodowej ławniczka pyta, jakim był mężem, czy coś złego od niego doznałam. A ja ani słowa na niego nie powiedziałam.
- Nie będę przed obcymi ludźmi o swoim bólu opowiadać- powiedziałam, choć w środku wyłam.
         - Nigdy takiego rozwodu nie widziałam- powiedziała ławniczka. A ja byłam zbyt dumna, żeby się wywnętrzać i o cierpieniach moich na oczach i uszach publiki mówić. Choć cała wyłam, tak wspomnienia mną targały.
         Nie, do błagań o alimenty też się nie zniżyłam. Dziecko się na świat nie prosiło, nie będzie kartą przetargową. Sama, sama przecierpię, flaki wypruję, zadręczę się , a ją utrzymam, córci mojej kochanej wszystko poświęcę.
         Teraz ona, moja kochana, daleko, w Belgii mieszka. Wnuczka mi urodziła ślicznego. Męża ma dobrego, nie tak jak ja, drania. Tylko daleko mi do niej i jak przyjadę nie bardzo mamy o czym rozmawiać. Oddaliła się ode mnie. Coraz mniej wspólnych tematów.
         Dlatego nie mogę iść na emeryturę, bo co bym sama robiła w domu. Więc , choć ledwo żyję, taka jestem zmęczona, muszę pracować, bo bym ciągle tylko wyła z tęsknoty i z samotności. Szczególnie teraz, kiedy to straszne nieszczęście na nasz naród spadło. To wielkie cierpienie podwójnej krzywdy pod Katyniem.

2 maja 2010

piątek, 15 czerwca 2012

CZAROWNICE

fot.E.Świetlik-Amarowicz



CZAROWNICE

         Mamy 150 lat. Trzy czarownice. Spotykamy się w tajemniczych ogrodach, w pokoikach wypełnionych bibelotami z wyprzedaży. Poprawiamy fryzury w zaciemnionych przedpokojach, ustawiamy swoje zmarszczki tak, aby znikały w półmrokach. Podnosimy piersi sztywnymi stanikami, chwalimy się ostatnia miesiączką jak skarbem największym udając, że nie dwa lata, a dwa tygodnie temu była.          Po nocach śnimy adonisów z bajek i filmów. Porywane na białych koniach, wiemy, co zrobić, aby ich utrzymać i być ich księżniczkami. Słuchamy obleśnych dowcipów mężów myśląc : Co ty tam wiesz, stary capie, nie znasz tajemnic mojego serca.
         Wioletta wróży z kart , podstawiając swoje tęsknoty w co trzecią kartę, aby do niej mówiła.
-Gdzie jesteś Boże, co się dzieje, gdzie się zgubiłeś?- wścieka się osamotniona. Nie chce słyszeć i widzieć rozpadającego się  świata. Codzienne próbuje go scalić swoim wołaniem.
         Maria odżywia się perfekcyjnie, jej figura nastolatki myli uczniów na korytarzu. Kasza jaglana to bóstwo, wokół którego kręcą się wszystkie wydarzenia jej życia. Wiedza o zdrowym żywieniu uwzniośla ją i wyróżnia, a słowo „pańcia” oddziela ją od pospolitości i banału.
         Żaneta mówi:
-Ja jestem tą twoją pańcią, Mario. Popatrz na moje kolczyki do ramion. Z masy perłowej. Uwielbiam ganiać po sklepach i ciucholandach, wystrajać się w zwiewne suknie, przykrywać szalami swoją rozpacz, czerwoną szminką i fioletowym cieniem tuszować przepłakane noce.
         Trzy czarownice: odcinamy więzy, retuszujemy ból, operujemy rany. Wygładzamy. Zatopione w tęsknotach przemeblowujemy  świat zapomnianych marzeń.



wtorek, 12 czerwca 2012

JASNOŚĆ

...


JASNOŚĆ

Najpiękniejszy pocałunek... Myślę, że to było w czasie ślubu. Gdy braliśmy ślub. To był piękny pocałunek. Nie było w nim zmysłowości, ale oddanie, ufność. I jasność. Promieniał jasnością. Widziałam wokół światło, takie jasne słoneczne światło. Wszędzie było pełno słońca. A ja czułam się wreszcie bezpieczna. Bo ten pocałunek niósł ze sobą także poczucie bezpieczeństwa, jakiegoś spełnienia...
Najbardziej lubię u Ryśka usta, takie miękkie, pełne. Muskam je swoimi wargami, wtedy nabrzmiewają, robią się bardziej czerwone. Lubię go doprowadzać do takiego stanu. On jest podniecony, ale ja go tylko całuję.
I uwielbiam całować wokół oczu. Tu jest taka delikatna skóra. W takim całowaniu jest tyle czułości, delikatności. On staje się wtedy bezbronny.         I jeszcze dłonie, palce. Całowanie w palce i we wnętrze dłoni. Dłoń przecież jest przedłużeniem serca
A to całowanie wokół oczu stało się dla mnie ważne, zwróciłam na nie uwagę, gdy czytałam listy pani Wandy, u której mieszkałam w Warszawie. Listy od jej przyjaciółki  Oli. Kończyła je zawsze zdaniem: Całuję oczy.



poniedziałek, 11 czerwca 2012

ZOBACZYĆ

fot.Ewa Świetlik-Amarowicz

ZOBACZYĆ

         Staram się przynajmniej dziesięć minut dziennie pomedytować. Nie dbam o to, żeby wyczyścić myśli, nie, nie skupiam się, pozwalam, żeby płynęły, kłębiły się, potem rozjaśniały. W momencie, gdy pojawiają się wspomnienia o ważnych sprawach, tych, które mi się udały, pozwalam , aby tamte uczucia zaistniały we mnie. Chcę znów to poczuć, być taki: pewny siebie, ze świadomością,  że wiem, umiem, mogę.
    `Kiedyś siedziałem i czytałem Kena Wilbera, i nagle zobaczyłem najważniejsze zdanie, które stało się dla mnie objawieniem i zmieniło moją rzeczywistość. Wilber napisał, że oświecenie nie może być celem. Nie ma oświecenia gdzieś w przestrzeni, na końcu drogi, po której trzeba podążać. Oświecenie po prostu jest. Zawsze, w każdym z nas. Trzeba je tylko zobaczyć.
         Moje pragnienia i cele gdzieś istnieją, wyobrażam je sobie, mam przed oczami. A potem, w medytacji najczęściej, przyglądam się im i one znikają. Bo nie są mi już potrzebne. Uświadamiam sobie, że jestem nimi. Że jestem taki, jak pragnę, nie muszę do tego dążyć. Muszę tylko to zobaczyć w sobie.
         Bo wszystko polega na tym, żeby zobaczyć to, co jest.
 
  

 
 

czwartek, 7 czerwca 2012

PROSZĘ

...




PROSZĘ

Pytałam ciebie , jak z nią śpisz. Przecież nie o to mi chodzi, żebyś powiedział, czy uprawiacie seks czy nie. Jesteście małżeństwem, dla mnie to oczywiste, że jeśli śpicie ze sobą, to również się kochacie. Ale wiesz, nigdy nie przeżyłam z nikim tak cudownego spełnienia, jak z tobą. Moje długie małżeństwo, troje dzieci, wielka miłość do męża i wielkie rozczarowanie, całe morze uczuć, to nic w porównaniu z tym, co ty mi dałeś. Bo dałeś mi jeszcze coś, czego wcześniej nigdy nie doznałam, dałeś mi czułość. To wielkie wzruszenie, gdy czuję w nocy twoje ramiona obejmujące przez sen moje ciało, twój oddech na szyi, kropelki potu mieszające się z moimi. Tak nieogarnione poczucie bezpieczeństwa i jedności. Dlatego gotowa jestem czekać rok na ustalenie daty naszego spotkania. Mogę przejechać pół Europy, gdy zawołasz, byleby znów  choć na moment znaleźć się w twoich ramionach.
Tłumaczysz mi, że nie możesz mi nic ponadto dać, żadnej chwili więcej. Wyjaśniasz z namaszczeniem wszystkie twoje zobowiązania wobec żony, powagę  sytuacji zawodowej, wszystkie powiązania i relacje, w jakie jesteś wpleciony.  Chcesz, żebym to rozumiała i akceptowała. I nie mam wyjścia, wszystko akceptuję. Cóż innego mam zrobić? Jestem tą trzecią i znam swoje miejsce.
Tylko, proszę, nie przytulaj jej tak czule, kiedy się już pokochacie.


piątek, 1 czerwca 2012

KRAKSA

...
KRAKSA

            Nareszcie w Olsztynie u babci! Na czwarte piętro wciągnąć walizkę z autkami to wcale nie prosta rzecz. Ale jak już się jest, to jest świetnie. Babcia klęka obok i wita się z każdą częścią Tobiaszka.
            - Dzień dobry oczki, dzień dobry uszki, dzień dobry rączki, dzień dobry nóżki. Dzień dobry plecki, dzień dobry brzuszku. Dzień dobry cały Tobiaszku.
            - A wiesz, babciu, co ja tu mam?
            - Och, jaka piękna walizka. Strasznie jestem ciekawa, co się w niej kryje.
            - Zaraz zobaczysz, jak ją otworzę. Patrz!
            - Ojej, nie wytrzymam, tu są chyba tysiące autek!
            - Nigdzie już nie idź, tylko się ze mną baw.
            Rozsiadają się we dwoje w przedpokoju. Niech sobie inni robią duże kroki przez nich, ale tu powstaje wielki parking i nie wolno przeszkadzać. Na parkingu stoją wozy policyjne, karetki pogotowia i straże pożarne. Są bardzo czujne, bo w każdej chwili może wydarzyć się jakiś wypadek. I rzeczywiście. Po chwili rozdzwaniają się telefony.

            - Halo, czy to policja? Wielka kraksa. Wszystkie samochodziki wpadły na siebie!
            - Halo, tu policja, gdzie jest ten wypadek?
            - Na środku przedpokoju, proszę szybko przyjechać!
            - Ijo, ijo, ijo.
            Ruszają wszystkie wozy policyjne i strażackie. No tak, wybuchł także pożar. Potrzebne są karetki pogotowia. Zielona biedronka z półki z książkami zeskakuje w pośpiechu. Trzeba zorganizować szpital dla samochodów. Niektóre karoserie mocno popalone. O, walizeczka świetnie się do tego nadaje. Biedronka przygotowuje w niej miejsce dla rannych autek.
            - Pani doktor, proszę przyjąć tego mercedesa.
            - Och, jaki on ranny. Co się stało?
            - Była wielka kraksa na ulicy Hanowskiego.
- Co to za ulica? Gdzie ona jest?
- To jest ulica, na której mieszka moja Babcia Hania. Dlatego się nazywa Hanowskiego. A tutaj jest małe volvo. Koła mu się poluzowały po tym wypadku.
- Proszę je tu położyć, zaraz zrobimy operację.

- Mamo, co z tym obiadem?!- woła tata Tobiasza.
- Ojej, zupełnie zapomniałam. Przecież muszę wam podać obiad. Pakuj, Tobiaszku samochody i zamieniaj się szybko w kelnera. Będziemy przygotowywać jedzenie.
- Hura! Uwielbiam być kucharzem i kelnerem.
Podawanie obiadu jest równie fantastyczną zabawą.


12.11.2010r.

CIEMU?

...



CIEMU?

-  A mamusia dzie jeśt?
- Poszła teraz do pracy.
- A kiedy sijdzie?
- Za dwie godziny, bo wcześniej  zawiezie Tobiaszka na muzykę.
- A ciemu?
- Bo Tobiaszek będzie się tam uczył pięknego śpiewu.
- A tatuś dzie jeśt?
- Tatuś jeszcze śpi.
- Ciemu?
- Bo jest bardzo zmęczony, a teraz ma okazję pospać.
- Ciemu?
- Bo przyjechaliśmy do was i możemy się tobą zająć.
- A kiedy tatuś wstanie?
- Za godzinę i wtedy zabierze dziadka i Tobiaszka, i pojadą na wycieczkę.
- Ciemu?
- Bo bardzo się kochają i cieszą sobą. Trzech Brakonieckich pojedzie razem.
- A mamusia?
- A mamusia wróci do nas i we trzy będziemy robić skrzydła anioła dla Tobiaszka na Jasełka.
- A ciemu?

3.12.2011r.