środa, 13 grudnia 2017

Kino, klucze i dzieciaczki

...


KINO, KLUCZE I DZIECIACZKI

To nie było przedpołudnie na jakie czekały. Zazwyczaj spotykają się pełne energii i mówią o swoich zachwytach, złościach, polityce, lekturach, doświadczeniach i snach. Wychodzą potem naładowane emocjami, pełne natchnień i nastrojów do działania. To spotkanie mimo pięknie zastawianego stołu przez każdą z nich było jakieś smutne. Może pogoda we wczesnozimowej chlapie, może że skład nietypowy, bo jedna nie mogła przyjść, a jej miejsce zajęła stara matka. I zaczęły się rozmowy. Takie trochę przerażone. Właśnie w tej starej matce wspomnienie się odezwało nagle.
– W kinie byłam, czasem trzeba iść do kina po takiej ciężkiej pracy, jaką ja miałam, i nagle burza się rozpętała, a w domu moje małe dzieci w łóżeczkach. Może pioruny je obudzą? I wybiegłam w połowie seansu przerażona tym, co się dzieje w domu. Och, miałam rację, obudziły się. Zobaczyłam moją malutką, czteroletnią Marteczkę tulącą w ramionach rocznego Andrzejka. Taka mądra była zawsze i opiekuńcza.
– Tak i do tej pory tulę tego mojego brata, chroniąc go przed burzamiwestchnęła pani Marta – chociaż właśnie sześćdziesiąt lat skończył. Zawsze, gdy coś złego mu się dzieje, jakaś choroba, kłopoty w pracy, czy rozwód jak ostatnio, ściągam go do siebie i przytulam. Przyjeżdża z drugiego końca Polski, żeby znaleźć u mnie zrozumienie. A z tymi kinami i dziećmi przypomniało mi się, jak kiedyś nasi sąsiedzi poszli do kina zostawiając w domu swoje małe córeczki. Dziewczynki były już w łóżeczkach i miały oczywiście zasnąć, i rzeczywiście zasnęły, Tylko wcześniej jedna z nich przekręciła klucz w zamku. Rodzice zamknęli drzwi na zamek górny, a w dolnym tkwił klucz od strony mieszkania. Mała widocznie się bawiła albo coś sprawdzała i przekręciła go, a potem poszła grzecznie spać. Tak grzecznie, że nie obudziła się nawet wtedy, gdy rodzice walili w drzwi i dzwonili do domu z naszego telefonu (nie było jeszcze komórek). W końcu jakoś ich ułożyliśmy, sami się ścieśniając i przenocowaliśmy nieszczęśników.
– Och te klucze!– krzyknęła trzecia z kobiet– nigdy nie zapomnę tych żeberek, które smażyłam tamtego dnia. Już się zarumieniły i miałam za chwilę wyłączyć gaz pod patelnią, gdy drzwi otworzyła teściowa, która mieszkała naprzeciwko, wołając, żebym szybko przyszła pomóc jej zawiesić firankę, to minuta, wołała, zostaw wszystko i chodź szybko. Więc wybiegłam nawet nie domykając drzwi, bo przecież minuta. Tylko, że drzwi zamknęła trzyipółletnia Ola na klucz, który też, co za idiotyzm, tkwił w zamku od strony mieszkania. Dwie minuty zajęła mi ta firanka i pędziłam do siebie, bo żeberka na patelni, a w domu bez opieki Ola i maleńka, roczna Ela łóżeczku. Boże, podbiegam do drzwi, a one zamknięte. Olu, wołam i walę z całych sił, otwórz, a ona zanosząc się płaczem, nie umiem, mamusiu, nie umiem! Zgroza, co robić, żeberka się palą, dziewczynki płaczą, ja walę w te nieszczęsne drzwi, teściowa histeryzuje wrzeszcząc na mnie. I wiecie, co zrobiłam? Z tym moim lękiem wysokości, przeszłam z balonu na balkon od teściów do siebie pokonując przerażające dla mnie pół metra odległości między jednym a drugim, z jednej strony z taboretu, z drugiej wpadając w otchłań swojego balkonu bez żadnych podstawek. A moje dziecko, nacisnęło jednak klamkę, choć klucz umiało tylko w jedną stronę. I ten zapach spalonych żeberek na zawsze pozostał w mojej pamięci.
– No to jeszcze moja opowieść została na koniec. Wybiegam z domu pędem– opowiada czwarta uczestniczka spotkania – bo w łóżeczku kilkumiesięczny Szymonek. Przecież kilkanaście, no może dwadzieścia minut zajmie mi podbiegnięcie do pobliskiego przedszkola po Miłoszka. Maleńki śpi, nie będę go budzić, ubierać, ciągać ze sobą. To kilkanaście, może dwadzieścia minut, na pewno jeszcze się nie obudzi. Miłoszek oczywiście biegnie ze mną, nie marudzi, kochany chłopczyk, wie, że nie możemy przystawać, bo malec sam w domu. Dobiegamy zdyszani, niestety, mały krzyczy, słyszymy jego płacz przez drzwi, pędem klucz z kieszeni, nie ma klucza, Boże gdzie on się podział, biegnę po schodach, jak wariatka, szukam na podwórku, nie słyszę małego, bo daleko, ale w sercu zawodzi. Co ja zrobiłam, potwór nie matka. Miłoszek biega dookoła, szuka klucza, znów biegnę do domu, gdzieś musi być. Już teraz i ja płaczę, szukam, obmacuję kurtkę. O Boże, jest, zrobiła się dziura w kieszeni i wpadł do środka. Wyciągam otwieram drzwi, biegnę do łóżeczka, mały zsikany i przestraszony uspokaja się w moich ramionach. Uf, jeszcze teraz czuję w sobie to przerażenie, czasem wraca ni stąd ni zowąd, żeby pokazać, jak łatwo popełnić błąd i jakie miałam szczęście.
O matki wyrodne, opowiedzcie teraz wy swoje historie z kluczami, kinami, dzieciaczkami…
12.12.2017r.
           


piątek, 8 grudnia 2017

A we włosach kwiaty...

fot.Radek Niemczynowicz



A WE WŁOSACH KWIATY…

No przecież, Drodzy, flamenco to pełen ognia zmysłowy taniec kojarzący się z Hiszpanią i Cyganami. Z kolorowymi spódnicami, kastanietami i szaloną radością życia. A tutaj przed naszymi oczami pojawiają się eleganckie damy  w żabotach,  z białymi wachlarzami. Dziesięć pięknych stonowanych w swej ekspresji kobiet, które jak jedna powtórzona dziesięciokrotnie uradują nasze serca i zmysły swoim tańcem.
Ale najpierw  jesteśmy wprowadzeni z nastrój tęskną pieśnią zaśpiewaną  przez Aleksandrę Tyszkiewicz i Agnieszkę Włodarską. Towarzyszą im na gitarach dwaj piękni młodzieńcy(Piotr Okoński i Kuba Ptak). Zanim pojawią się tancerki już w nas oczekiwanie narasta wywołane południowym rytmem.
I jeszcze kilka słów z offu, które radości jednak nie zapowiadają, a raczej ponurą wizję wieży Babel- świata, w którym tak trudno się porozumieć.
Wbiegają biało-czarne, aby unieść nas w rytmie tańca, pobudzić zmysły. Rozglądam się po publiczności, uśmiechy na twarzach, rozfalowane ciała. Cieszymy się.  Płyniemy razem z nimi. Ale coś nie tak, nagle jedna z dziesięciu chce tańczyć w swoim rytmie. No jak to?! Tak pięknie zgrane, a tu jakaś niesubordynacja? Ale ona nie chce się podporządkować! Pozostałe dziewięć pokazuje jej, że ma sią natychmiast dostosować. Taniec przestaje być tylko ekspresją radosnych uczuć. Zaczyna pokazywać nam konflikt, który będzie się przewijał już przez cały spektakl. I będzie to opowieść o niezgodzie na uniformizację, o buncie jednostki, o opresji tych, którzy się różnią.
Piękna przywódczyni rebelii, Magdalena Faszcza, twórczyni tego fascynującego widowiska, będzie wiodła tę historię jako buntowniczka, prowodyrka niezgody na konwenanse, ustalone normy, jedynie słuszne prawa. I pojawi się nagle dziewczyna ogień (Katarzyna Ossowska) w błyszczącej czerwieni. Nasza buntowniczka pobiegnie za nią zafascynowana. Za zmysłową istotą, symbolem naturalnych  pragnień, rozsypujących świat ustalonych norm eleganckich czarnobiałych dam. Nie mieści się w ich poglądach naturalność i radość, trzeba ją wypędzić, wystukać laskami.
Taniec flamenco i taka historia.? Ależ to się dziać może wszędzie i w każdym środowisku. Tak bardzo chcemy być bezpieczni i bycie takim samym to gwarantuje. Kiedy się jest innym, prawdziwym, takim właśnie, jakim się jest naprawdę, można się narazić na ostracyzm.
I taniec flamenco opowiedział nam w grudniowy wieczór również i o tym co nas dotyka coraz bardziej w tym świecie.

A dziewczyny we włosach miały róże.
Białe…

poniedziałek, 27 listopada 2017

Zbrodnia w Białym Teatrze

fot. Magdalena Szurek


BIAŁY TEATR- „Zbrodnia z premedytacją”

Najpierw muzyka ogarniająca przestrzeń. Mężczyzna w skórzanej kurtce nie doczeka się nikogo na stacji, musi jechać wynajętą bryczką. Co się dzieje? Niby nic, pusta scena, tylko ten mężczyzna bez bryczki bez neseseru, a jednak są, widzimy wszystko. Czy to muzyka  Jarosława Kordaczuka  sprawia, że się staje, że dostrzegamy?
Domofon. Nie ma go, jest dłoń aktorki, która pokazuje palcem odpowiedzi z domofonu. Jak to się dzieje? Kompletne pomieszanie zmysłów. Synestezja totalna I już siedzimy zatopieni  po uszy w niewiarygodnej opowieści o  sędzim śledczym, który w zupełnie innej sprawie przyjechał do tej  rodziny. A zastał tu trupa, zezwłok! I będziemy przeżywać w ciągle narastającym napięciu i szukać odpowiedzi na pytanie: uduszon pan K. czy tylko zawał sercowy?
Biały Teatr znów przed moimi oczami. Wzruszam się zachwycam,  konam ze śmiechu. Genialnie, obłędnie zrobiony spektakl. Co za kobiety! Matka i córka. Figlarna nastolatka, trochę nadpobudliwa, jak to w tym wieku i zdetronizowana królowa, jej matka, nabożnie histeryczna i rozkojarzona. No więc umarł czy zawał sercowy? Buty! Butami do przodu. Podstawowy rekwizyt. On będzie tutaj  prezentował dostojnego zmarłego (zamordowanego?), będzie skupiał emocje, będzie służył w szermierce słownej jako broń. Obosieczna.
A Białaski? Rewelacyjne! Nie trzeba, oprócz czarodziejskiej muzyki Kordaczuka, żadnych zmian dekoracji, żadnych przebieranek. W jednej chwili, w sekundzie, śliczna nastolatka przekształca się z głupkowatego służącego( Marta Andrzejczyk- Lubieniecka!), a w drugiej rozmemłana żona, w durnowatą służącą (Izabela Mańkowska-Salik). Jak one to robią?! No, ja wiem trochę, od lat zachwycam się ich  talentami, ale biorę ze sobą albo odwrotnie, bo to ona mnie przywozi, Edytę, poetkę i terapeutkę, która pierwszy raz na nie patrzy i ją ich kunszt i urok zniewala, więc nie jestem aż tak zaślepiona. One naprawdę są wspaniałe.
No i jeszcze przecież między z nimi, główna postać dramatu(Michał Rzeszutek) Wściekły, poddany presji, sędzia śledczy, który musi przecież tym kobietom udowodnić swoją koncepcję uduszenia. Jest jakby spoza, odrębny, inny. Ale przecież taki ma być. No, inny. Nagle w trakcie spektaklu coś się przerywa. Wszyscy wypadają z ról i wchodzą w prywatę. Kobiety chcą utrzeć trochę nosa aktorowi, każą mu służyć, szczekać, pokazać mu jego miejsce. Luudzie, co za pomysł. Można umrzeć ze śmiechu.
Te trzy odrębne kobiety, bo i kierująca wszystkim, znakomita reżyserka Agnieszka Reimus- Knezevic, każda o wielkim talencie, ciekawej osobowości i indywidualności, razem stanowią niezwykłą, spójną całość. Patrzę, jak współgrają ze sobą, każda inna, a tak idealnie dopasowane w tej układance. Porozumiewają się jakby pozazmysłowo. Och, pracujcie razem, Białaski moje kochane, to, co robicie jest fantastyczne!
I jeszcze dwie sprawy, tak bardzo aktualne. Wpleciony dyskretnie, a wyraziście problem Metoo. Mocno omawiany, demaskowany teraz na całym świecie. Sędzia śledczy przesłuchuje nastoletnią córkę zmarłego. Przepytuje po prostu jak to mężczyzna młodą kobietę. No przecież to takie naturalne, że może ją obmacywać, dotykać intymnych miejsc. Nie trzeba było być młodą i ładną, czego się tak opędza?
I druga sprawa, która nam się niebacznie nasuwa, co ten Gombrowicz miał na myśli, skąd wiedział, że jak ktoś komuś podpadnie, to zupełnie niewinna śmierć może w głowie śledczego zamienić się w morderstwo. I nie wiemy do końca, i patrzymy coraz bardziej podejrzliwie, zawał sercowy czy uduszenie?
Katastrofa czy zamach…

27.11.2017r.

wtorek, 21 listopada 2017

MUSZĘ SPRAWDZIĆ

muszę sprawdzić



MUSZĘ SPRAWDZIĆ
– Niech pan patrzy! – zawołałam do współpasażera w pociągu z Poznania do Olsztyna., którym wracałam do domu po kilku dniach u wnucząt. – Lotnia, jaka piękna!
– Ale super! – potwierdził natychmiast. – O, druga! Ale ja nie mógłbym polecieć – westchnął – bałbym się.
I tak się zaczęła nasza rozmowa. Dwudziestodwuletniego studenta z Olsztyna i moja, starszej pani, która wyłapuje z rzeczywistości ciekawe tematy.
            Jaki temat mi potrzebny? Zastanawiałam się pospiesznie, czego tam jeszcze nie skończyłam pisać? O, odwagę zaczęłam. Ciekawe, co on o tym myśli. Odpowiadał szybko, bez zastanowienia.
– We współczesnym czasach odwaga jest bardzo potrzebna. Najważniejsze, żeby się nie chować, nie czekać. Im szybciej człowiek się zaprezentuje, pokaże swoje możliwości, tym większą ma szansę na sukces. Nauczyły mnie tego studia. Z natury jestem trochę bojaźliwy, introwertyczny, ale tutaj musiałem się przemóc i jak wystąpiłem z pierwszym referatem przed całą grupą i dobrze mi poszło, to nabrałem pewności siebie. Teraz zupełnie się nie przejmuję. Wiem, że jak dobrze się przygotuję, prezentacja nie przysparza mi żadnych problemów. I myślę, że jak się człowiek chowa, nie wychyla, to nic nie zyskuje, trzeba iść naprzód. Kiedyś poszedłem na egzamin trochę niepewny, czy umiem wszystko, ale sobie pomyślałem mogę nawet nie zdać, pójdę na luzie, najwyżej zdam za drugim razem. Wszedłem, a egzaminator zmęczony, wykończony po całym dniu przepytywania studentów i zacząłem żartować, on się ożywił, roześmiał, zadał jakieś pytanie, odpowiedziałem, wziął indeks, nie pytał dalej, czwórka była. No i tak idę do przodu z pewnością siebie. A nie było tej pewności we mnie wcześniej.
– Czyli – mówię – opowiadasz mi o odwadze radzenia sobie z własnymi wewnętrznymi wrogami.
– Właśnie, o to chodzi, żeby się z nimi zmierzyć. Zawsze idę tam, gdzie wiem, że będę musiał poskromić swój lęk. Kiedyś byłem we Włoszech z moim zespołem i poszliśmy do lunaparku. Tam to było diabelskie koło! Ale wszedłem mimo tego mojego lęku wysokości. Uf, to było przeżycie, na samym szczycie mało nie zwariowałem ze strachu. Powiedziałem sobie, nigdy więcej. I nie wejdę. Ale zaraz poszedłem na kolejkę górską, a tam te wysokości i zjazdy, uuu, szaleństwo! Wiem, więcej nie pójdę. Sprawdziłem i wiem. Jeszcze muszę sprawdzić bungee. Jeśli stwierdzę, że się do tego nie nadaję, zrezygnuję z następnych skoków, ale spróbować muszę.
No i musiałam go zapisać. Poczytajcie sobie wy, tak szybko rezygnujący z wyzwań. Te lęki to my. Sobie stawiajmy czoła! Świetny ten chłopak, nie ma co.
Ach, jeszcze jedno! Na koniec powiedział:
– I jeszcze na spadochronie chciałabym skoczyć. Oczywiście nie sam, ktoś musiałby być ze mną, żebym miał pewność, że spadochron, jeśli mnie się nie otworzy, to na pewno otworzy się temu drugiemu.

9.11.2017r.

niedziela, 1 października 2017

ODWAGA

ODWAGA 



ODWAGA


Odwaga, będzie o odwadze, czyli stawianiu czoła przeciwnościom, niebezpieczeństwom, głoszeniu swoich poglądów nawet wbrew tym obowiązującym  z możliwością narażenia się na przykre, dramatyczne konsekwencje.
Pytam S.
Przeszłam z nim piekło, wykorzystywanie, upokarzanie. Jego nałóg hazardzisty niszczył naszą rodzinę, okradał mnie ze wszystkiego, to moi rodzice przecież kupili nam mieszkanie, samochód, a on na wszystkim kładł swoje zachłanne łapy. Nie potrafiłam się przeciwstawić. Sa dzieci, trzeba było jakoś to znosić. Aż nie zniosłam. W końcu złożyłam pozew o rozwód. On się bronił, a nawet nie bronił, atakował, oskarżał mnie o zaniedbanie, bo przecież miał cukrzycę, był człowiekiem specjalnej troski, a ja się niby nie troszczyłam. Uważał, że należymu się rekompensata. Poszłam na terapię i uświadomiłam sobie, że nie jestem przegraną, beznadziejną idotką, tylko silną kobietą, która wie, czego chce. Która musi bronić życia swoich dzieci i siebie samą przed destrukcją i degradacją. Niestraszne są mi jego wrzaski i absurdalne zarzuty. Teraz jestem silna, nie boję się, gdy pisze kolejne apelacje o zmianę decyzji sądu, który wykazał całkowitą jego winę. Niech przyjdzie, niech mi się pokaże, już nie będę płakała. Nareszcie jestem odważna.
A kiedy jest odważna U.? Gdy musi wyjechać ze swojego miasteczka po tym, co się stało. Na jej oczach samochód przejechał dziecko z jej klasy, gdy jako młodziutka nauczycielka prowadziła uczniów do kina. Zostawia wszystko i rusza do innego miasta, nowej szkoły, w nowe środowisko. Opowiada, że trudne sytuacje zawsze zmuszały ją do podejmowania odważnych decyzji. Na przykład jak zakładała stowarzyszenie rodziców dzieci z porażeniem mózgowym, gdy jej chora córeczka była już w przedszkolu. Chciała, żeby to działanie pobudziłoi ludzi do aktywności przyniosło im wsparcie i pomoc. Kiedy widzi przed sobą ważny, szlachetny cel zapomina o lękach. Ale też, śmieje się, bardzo się czuła odważna, gdy na spotkaniu z Wojciechem Mannem, poprosiła go o piosenkę Zeppelinów, którą o potem puścił z dedykacją dla niej w Trójce. Wtedy najbardziej się trzęsła wyrażając swoją prośbę do mikrofonu.
I mężczyznę spytałam. A on o tym, że interweniował, gdy wandale rozwalali kopnięciami lusterka w samochodach. Pokazywał, jak do nich krzyczał, w jakiej stał pozycji, udając policjanta w cywilu. Albo gdy pijany bandzior napadł na pasażera w tramwaju i doszło do bójki. On ich rozdzielił, wołając do innych, żeby dzwonili po policję. Pomyślałam wtedy, że jego ponaddwudziestoletnia  praca w szkole nauczyła go takich reakcji, odpowiedzialnośći i odwagi. A jednak najtrudniejsze było w jego życiu powiedzenie rodzicom o tym, że jest gejem. Tutaj nie o niego mu chodziło, tylko o ich przeżycie, smutek,  zawód. Udało się, on był ważniejszy niż jakiekolwiek opinie o nim.
 M. Ma ukochanego i męża, którego też kocha, szanuje i podziwia. Serce szaleje za tamtym, tu obowiązek i lojalność. Kiedy mąż służbowo wyjeżdża, M.leci aż do Afryki do kochanka, na ukradziony tydzień. Nie wie, jak to się dzieje, skąd ta odwaga. Miłość jest najpotężniejszą energią.
Albo jeszcze mały A. Jak ma sześć lat bawi się z czteroletnim kuzynem. Nagle dwaj starsi chłopcy brutalnie ich zaczepiają. A. chwyta kijek i rzuca się na agresorów, tamci uciekają, ale rozmachem przewraca malutkiego kuzyna. Wspomnienie na całe życie tego niefortunnego bohaterstwa.
Mam tylko jedną stronę, więc nie zmieści mi się więcej przykładów, a można by je mnożyć. Wielkie i małe odwagi. A teraz patrzę, że wszystko coraz bardziej wskazuje na to, że odwaga zacznie być nam naprawdę potrzebna. Gdy coraz szybszym krokiem zmierzamy w stronę państwa policyjnego, z jedynie słuszną rolą partii rządzącej, z karykaturalnym dyktatorem tak łaskawie przyzwalającym na szykanowanie wszystkich niepopierających jego programu zawładnięcia krajem. Dążącym usilnie do zamknięcia ust otwartym, wykształconym, ludziom opierającym się w swoim życiu na wartościach humanitarnych. Coraz więcej tych, którzy kulą po sobie uszy i udają, że nic się nie dzieje, wystawiają je tylko na kłamliwą propagandę płynącą z oficjalnych publikatorów. Niełatwo być odważnym w takim świecie. Czy nam się uda, czy się ośmielimy? Czy się sprawdzimy?

25.08.2017r.