wolność na jedną stronę |
WOLNOŚĆ
NA JEDNĄ STRONĘ
Jak można o wolności tylko na jedną
stronę?
O wolności narodów, którą okupacja
innych państw odbiera. O dyktatorskich rządach, kiedy nikt nie czuje się
bezpiecznie, a wolność staje się nieosiągalną wartością. O obywatelach
zbierających się na demonstracjach, bo widzą, że wywalczona wolność staje się
zagrożona…
Czym ona jest? Jak ją określić,
nazwać? Kiedy czujemy się wolnymi i kiedy to jest ważne? Swoboda wyboru?
Możność poruszania się po świecie? Wykonywanie pracy, czynności, które
sprawiają radość. Albo swoboda seksualna. Mam tylu partnerów, ile chcę i kiedy.
Jakie są granice wolności? Czy warto
je wyznaczać?
Tych pytań jest mnóstwo i prób
odpowiedzi na nie bardzo wiele.
Jak ja sobie odpowiadam na to
pytanie? Różnie, każdej niespanej nocy inaczej. Dzisiaj myślałam tak:
Coraz częściej patrzę na świat, jak na
jeden organizm. Jestem jego integralną częścią jak komórka w ciele. Takich
komórek jak ja są miliony. Kobiet lat sześćdziesiąt cztery. Jestem nimi. Jak
one mną. Tą, w której mieści się moja świadomość, która ma męża, dwóch synów,
dwoje wnucząt. Przyjaciół moc i sens życia. Piszę, rozmawiam, przekazuję swoją
wiedzę innym. Robię co chcę, czego pragnę. Ze swego życia czerpię radość. Czuję
się wolna, niezależna.
Ale jednocześnie wiem, że jestem także
tamtą kobietą w domu opieki. Z otyłością niepozwalającą się poruszać, z
cukrzycą niszczącą wzrok, niegojącą się po złamaniu nogą, samotną i zdaną na
łaskę innych, która mimo wykształcenia, inteligencji, wielkiej dobroci, leży
zniewolona przez chorobę i samotność.
Polką z Odessy, która tu się pojawiła, bo tam już nie
śpiewają, a strzelają i wegetuje u nas za nędzne grosze, szczęśliwa jednak, że
wyrwała się z piekła wojny.
A tamta kobieta w czadorze, którą
widziałam w telewizji, jak siedzi na ziemi, pod zamkniętą bramą do
europejskiego kraju, z wnukiem na kolanach. Koczuje, wszystko zostawiła w
bombardowanej ojczyźnie, teraz tu z coraz bardziej płonną nadzieją na
bezpieczne życie.
Tą podnieconą moherówką zasłuchaną w
słowa ostatniej wielkiej miłości swego życia, Ojca Dyrektora. Serce jej
przepełnia żar i jedyna prawda. Pójdzie walczyć
o nienarodzone, bo Anioł się nad nią pochylił. Też nią jestem.
I tą chorą na trąd w indyjskim
mieście, z której ciało odpada płatami. Nikt jej nie dotknie, nie przytuli.
Umrze na ulicy.
Panią Ireną, żyjącą samotnie, pełną
nienawiści do świata i ludzi, którzy mijają pospiesznie jej mieszkanie, bojąc
się złośliwego języka. Ja też jej nie lubię słuchać i nie dziwię się jej
córkom, że uciekły aż do Ameryki, żeby być jak najdalej od niej. A jednak, gdy
opowiada mi, że urodziła się w więzieniu, a matka nie kochała jej ani minuty,
to boleję nad nią.
Albo tą, która teraz płacze, bo córka
krzyczy do niej, nie uchroniłaś mnie przed ojcem, który mnie gwałcił od
dwunastego roku życia. A ona znosiła piekło z tym pijakiem czterdzieści lat, bo
jakby sobie poradziła z czwórką dzieci z pracą ledwie sprzątaczki.
Jestem każdą kobietą w Afryce,
Kolumbii i Chinach. Zniewoloną, wyrzuconą poza nawias, upokorzoną. Jestem nimi
i chociaż w tym moim życiu tak szczęśliwa i swobodna, to ciągle nimi niewolna.
22.04.2016r.