TO DOWÓD |
TO DOWÓD
Zuzieńka
rozpostarła szeroko ramiona i krzycząc głośno, pani Ewo, pani Ewo, jak ja
kocham panią, zarzuciła drobniutkie ramionka na szyję swojej nauczycielki
wtulając się w nią z czułością i oddaniem. Przystojna, ze śladami dawnej urody
dla pięćdziesięciolatków i zupełnie smakowita dla siedemdziesięciolatków,
sześćdziesięcioletnia pani Kocińska wzruszyła się do łez. Liczyła już dni do
emerytury, było ich czterdzieści siedem do przepracowania, trochę więcej z
wakacjami i ostatnią radą pedagogiczną, ale to tuż, tuż. Ta dziewczynka ją
zupełnie rozłożyła. Nie była zbyt skora do łez, czasem, w ciemnej sali kinowej
pozwoliła na drobny upust, ale publicznie nie dawała sobie prawa do takich
demonstracji. Bardzo kochała pracę z dziećmi, ale żeby utrzymać dyscyplinę,
musiała raczej spokojną i poważną twarz pokazywać niż rozczuloną. Był czas na
śmiech, był czas na powagę, ale na płacz? Nigdy sobie na to nie pozwoliła, a
teraz chlipała jak bóbr.. To jest dowód, myślała, to dowód.
To
była niewiarygodne. Ten facet, okropny, stary dziad, chyba nawet w jej wieku,
stał nad nią i wrzeszczał, co sobie pani wyobraża, jak można do czegoś takiego
dopuścić, powiadomię o tym dyrektorkę, kuratorium, dam informację do prasy! Nie
mogła zrozumieć, o co chodzi, dlaczego tak krzyczy, dlaczego ją wyzywa. Czy
pani zdaje sobie sprawę, że ona mogła się wykrwawić, zakazić? O kogo chodzi, co
się stało? Spojrzała na późną, bardzo późną córeczkę starucha, sześcioletnią
Zuzię, która patrzyła na tę scenę szeroko otwartymi oczami. O Boże!
Przypomniała sobie wszystko.
Nie
mogła spać tej nocy. Matka ją rozdrażniła telefonem o swoim niechybnym
umieraniu. Robiła jej takie jazdy przynajmniej raz w tygodniu, potem męczyła
się, biła z myślami, żeby w weekend jechać na łeb na szyję do tego Lidzbarka,
zostawiając umówione spotkania, kina i koncerty, i zastawać w najlepszej
kondycji panią Siemaszkową zdziwioną jej nagłym przyjazdem. Więc znów się
dręczyła matką, a także jutrzejszym występem. Zrobiła najpiękniejszy w jej
karierze spektakl o przyrodzie. Pół roku szykowała z dziećmi kostiumy,
dekoracje, wyuczała na pamięć wierszy najlepszych polskich poetów, powtarzała
piosenki. Noc była z głowy, to udręka córczyna, to męki przedpremierowe.
Wreszcie stanęła z dzieciakami w sali gimnastycznej, poprawiała scenografię i
przebrania aktorów, szybko łatała zastępstwami nieobecności. Chciała się na
koniec pokazać, zademonstrować młodym, jak się pracuje z przedszkolakami.
Uczyła studentów, pisała artykuły, a teraz będzie wielki pokaz podsumowania jej
pracy. Wzorcowy.
Wtedy
podbiegła ta dziewczynka, pani Ewo, skaleczyłam się. Popatrzyła na paluszek z
kropelką krwi. Nic ci nie będzie, to drobiazg, umyj w łazience w zimnej wodzie
i zaraz wracaj, bo zaczynamy.
Trzeba
było wezwać pogotowie, wrzeszczał jak opętany, to dziecko się wykrwawiało,
nawet nie opatrzyła pani rany. Była tak oszołomiona, że nie potrafiła wydusić z
siebie słowa. Narastało w niej zmęczenie i ogromne pragnienie, żeby się to
wszystko skończyło. Minie kilka dni, zanim stanie przed tym człowiekiem i jego
żoną, zdecydowanie bardziej pasującą na córkę, i powie, proszę państwa, jeśli
państwo czują, że popełniłam błąd, to bardzo przepraszam. Nie było moim
zamiarem skrzywdzenie Zuzi. Nie czuję się winna, ale może rzeczywiście byłam
nieuważna i nie dopatrzyłam. Naburmuszył się jeszcze bardziej, wzruszył
ramionami, popatrzył groźnie dookoła, odwrócił się i odszedł. Jego połowica
dotknęła jej ręki i wyszeptała, wszystko w porządku, pani Ewo. Chodź szybciej,
krzyknął odwracając się z daleka. Pobiegła za nim.
A
teraz te maleńkie rączki owinięte wokół jej szyi. Kocham panią, pani Ewo, jest
pani moja najulubieńsza. To jest prawda, westchnęła, to dowód.
2.06.2015r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz