fot.Stanisław Czachorowski |
O
ROBAKACH
Można jeszcze o robakach.
Jak? Na przykład przyjaźnie.
Ja: Nie lubiłam ciem. Pamiętam panikę
małych dziewczynek na koloniach, gdy wpadała taka do sali, kiedy kładłyśmy się
spać i trzepotała się pod sufitem. My piszczałyśmy wyszarpując się ze
skłębionych myśli o mechatych skrzydełkach i łapkach wpadających nam za
koszule, albo wędrujących po twarzy. Wtedy ktoś przychodził, duży i męski
najlepiej, i utłukiwał nieszczęsną. Oddychałyśmy z niepewną jeszcze ulgą,
bacznie obserwując, czy następna się nie pojawi.
A teraz, gdy moje wnuczęta wiedzą, że babcia się owadów nie boi, muszę
brać taką w rękę i łagodnie wynosić za okno, żeby leciała do księżyca. To
podpatrzyłam u Kazika. Jego niebanie się ciem sobie wzięłam.
Albo z obrzydzeniem o robakach można:
Wszystkie, jedna przez drugą:
Przynosimy je ze sklepów. Ohyda,
dopiero od kilku lat się pokazały. Trzeba wszystko, ale to wszystko wyrzucić,
mąki, zioła, bo nawet w przyprawach potrafią się gnieździć. Żadnych zapasów.
Mole obrzydliwe są, nienawidzę ich. Nie wiadomo, które wstrętniejsze-
spożywcze, czy ubraniowe. Kazik to mrozem je bierze. Otwiera wszystkie szafy,
okna, każdy zakamarek wyczyszcza, zostawia na noc otwarte. Rozrzuca
najpotworniejsze trucizny, nie ma litości dla robali. Dla mnie też, bo i ja to
muszę wdychać.
A tam mole. Jak wróciłam z Kanady–to
Ewa–z torby wylazł mi kanadyjski karaluch.
Nasze karaluchy to przy nich słodkie biedroneczki. I nie wiadomo, jak
toto utłuc, bo twarde mają skorupy, jak pancerne.
Teraz Mira: Jedna miała dwa lata druga
trzy, trzecią miałam w brzuchu. Jechałyśmy do dziadków na wieś przez Poznań. W
Poznaniu mój brat z żoną w wynajętym malutkim mieszkanku. Odwiedzamy przy
okazji, chcemy zostać kilka dni. Wieczorem wszystkie dzieci już pospane, ja w
kuchni przygotowuję mleko na noc. Nagle patrzę, koło takiej dziwnej, drewnianej
kratki przy podłodze, leży jakaś kulka, spora, ze dwa centymetry miała. Biorę
do ręki, Boże, to karaluch. Nie mogłam krzyczeć, bo dzieci ledwo uśpiłam,
biegnę do bratowej, otwieramy kratkę, a tam kłębowisko tych potworów. Po
nieprzespanej nocy pędem do pociągu i żadnego już czulenia się z rodziną,
chociaż bardzo im współczułam.
Może jeszcze coś strasznego…
Ja: Lubię wszystkie robale. Są piękne.
Ale niektórych się boję. Ciągle boję się szerszeni. Tylko że jak jeden taki
wleciał do dużego pokoju w domu moich dzieci, to babcia wiadomo uratuje przed
zagryzieniem. Synowa z wnukami pod kołdrę w sypialni i zamknij Haniu drzwi.
Idę, gaszę światło, otwieram okno i sugeruję panu szerszeniowi, żeby poleciał w
noc, bo tam ładnie i miło, a u nas nudno. Co pewien czas zaglądam. Jest, buczy,
lata. W końcu za którymś razem przydybałam go na podłodze. Rzuciłam na niego
koc. Westchnęłam z przeprosinami, że wiesz, siła wyższa i zaczęłam zadeptywać.
Trudno, jak mawia Kazik w takich sytuacjach: Do Buddy! Potem wzięłam koc i
wytrzepałam za okno. Buczenie poleciało w noc.
Mira: Specjalnie tak deptałaś, żeby
przeżył.
Uli opowieść: Nigdy więcej nie weszłam
do tego akademika, po nocy, kiedy na mnie coś spadło. Obudziłam się nagle i
poczułam na brzuchu jakiś ciężar i swędzenie. Zapaliłam światło i zobaczyłam
pluskwy łażące mi po piżamie. Koszmar. Wiecie jak one wyglądają? Tak jak
pluskwiaki, które można znaleźć niechcący w agreście, tylko są czarne i i mają
czerwone, nabrzmiałe krwią tyłki. Cały brzuch miałam w czerwonych bąblach.
Spakowałam się i przeniosłam do koleżanki w Kortowie. Nigdy nie weszłam już do
tego akademika.
I jeszcze kulinarnie można o robakach:
Znowu ja: Iwonka z Anglii przyjechała
z córeczką niedawno zupełnie urodzoną. Siadłyśmy rozgadane pod jabłonką. Mała
raczkowała po trawie. Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk. Co się stało?!
Odwróciłam się za przerażoną, biegnącą ku dziecku matką. Maleńka Zosia
siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha. Z jej ust zwisała różowiutka,
przepyszna dżdżownica.
29.01.2016r.