... |
MALUTKI GROBEK
Nareszcie pachniało,
wychyliła się z okna i wciągnęła w nozdrza nasycone słodkim zapachem powietrze.
Nie mogła się doczekać, kiedy różowawe pączki jabłoni, wiśni i czereśni rosnące
wzdłuż ulicy Abramowskiego wypuszczą z siebie wonne kwiatki. Uwielbiała ten moment. Od ośmiu lat swojego
życia, co roku wdychała z rozkoszą zapach wiosny. Najpierw nieświadomie jako
maleńkie dziecko, z czasem z coraz większą świadomością, aż do chwili pełnego
zrozumienia powtarzalności pór roku i nadchodzącym z wiosną upojnym zapachem.
– Luśka, pogrzeb! –
usłyszała nagle radosny krzyk Wieśka, który wypatrzył jej wychylenie z okna. Szybko
zeskoczyła z parapetu i pobiegła do drzwi. Uczucie rozczulenia i błogości
sprzed chwili momentalnie zmieniło się podniecenie, zaciekawienie i uniesienie.
Wszystko naraz. Teraz już biegła po schodach, żeby z bandą dzieciaków ruszyć za
konduktem, który szedł w stronę cmentarnej bramy. Cmentarz rok temu dopiero
otworzono i wtedy zaczęły się te niebywałe, podniecające wyprawy pogrzebowe.
Zwoływali się natychmiast, gdy tylko pojawiała się wieść o tym, że jedzie
karawan. Wbiegali między żałobników, przyglądali się im, naśladowali nabożne, uniesione
miny, odgrywali rozpacz i smutek. Wywoływali w sobie przygnębienie, a myśli o
śmierci to przerażały ich, to rozśmieszały. Potem stawali wokół grobu, patrzyli
na zsuwającą się w czeluść ziemi trumnę i wyobrażali sobie, że nieboszczyk
budzi się nagle, bo takie opowieści krążyły wśród nich, i wali pięściami w
wieko, ale już za późno, warstwy ziemi zasypały go, nie ma jak się wyrwać z
wiecznego więzienia. Potem umieranie ponowne w męczarniach. Robaki przegryzają
drewno i wchodzą do nosa, uszu i jeszcze w inne ludzkiego ciała szczeliny.
Drżeli z przejęcia naładowani opowieściami, które snuli po każdym pogrzebie, a
powtarzali w myślach przy każdym następnym.
Teraz też patrzyła
Luśka na spadające grudy ziemi i oczekiwała z drżeniem, czy usłyszy z dołu stłumiony
krzyk nieboszczyka. Nie, tylko zawodzenie księdza, szept modlitw, do których
żarliwie się dołączyła. Zasypany grób, ułożone kwiaty i wieńce.
Rozchodzą się, a tu
wiosna i na obrzeżach grobów trawa i majowe stokrotki. Luśka zbiera je i idzie
do swojej dziewczynki. Każde z nich, i Baśka, i Tereska, i Wiesiek, i rudy
Romek nawet, mieli swoje groby. Wybrane spośród innych. Najwłaśniejsze. Lusia
wybrała mała, dwuletnią dziewczynkę, taką jak jej nieznana siostrzyczka, która
umarła, zanim się ona urodziła. Mama czasem popłakując, opowiadała. Kiedy
zobaczyła na nowym cmentarzu malutki grobek dwuletniej Bożenki Kowal poczuła,
że musi być jej i przychodziła tutaj codziennie, żeby zebrać opadłe listki,
wyrwać niesforną trawkę i włożyć do słoiczka świeżutki bukiecik stokrotek. A
potem pomodlić się w uniesieniu.
Teraz chce już sama
wracać, niech oni biegną i gadają o wyłażących nocą trupach. Ona sobie pójdzie
powolutku po swojej ulicy Abramowskiego, wdychając rozkoszny zapach kwiatów
jabłoni i wiśni.
29.10.2016r.