CIEMNOŚĆ |
CIEMNOŚĆ
Ciemność
w pokoju była nieprzenikniona. Żadnych świateł na zewnątrz i jeszcze ta ogromna
grusza na podwórku wypełniająca listowiem całe okno. Bał się. Lęk, który się
pojawił tuż przed jej powrotem, wzmagał się z każdą chwilą. Teraz, po jej przyjeździe,
osadził się w nim i już nie ustępował. Powinien odetchnąć z ulgą, bo zwykle nie
wracała, jak się wyżyła. Ale nie mógł pozbyć się tego drżenia i rozpaczy. Nie
chciał żyć. Nie było w tym żadnego sensu. Płakał.
Wściekła
zatrzasnęła drzwi od swojego pokoju na
górze. Padalec, syknęła, durny, oślizgły padalec. Że też musiała się z nim
związać. Po jaką cholerę. Teraz by się przez chwilę nie zastanawiała, ale
wtedy, jak się było w ciąży, trzeba było wyjść za mąż. I ona się zgodziła, a
nie powinna. Zupełnie go nie kochała. Była pijana, jak to się stało, wciągnęła
go po dyskotece do tamtego domku kempingowego, żeby się odegrać na Jerzym,
który się gził z Teresą i wpadła z tym idiotą. A teraz musi go znosić w swoim
domu już osiemnaście lat. Patrzeć się nie da na tę glizdę.
Bał
się włączyć światło, bał się, że znów ją przywabi i wpadnie tu rozwścieczona,
żeby wrzeszczeć te straszne słowa. Nie wiedział, jak ma teraz żyć. Starał się,
jak mógł. Opiekował ich synem, zajmował teściem staruszkiem, dbał o ule. Ale dla
niej to nic. Natychmiast po powrocie zgarnęła wszystkie jego z trudem uciułane
pieniądze. Zupełnie z nim nie rozmawia, tylko wyzywa od nieudaczników i
idiotów. A tak ją kochał, naprawdę. Kochał, uwielbiał. Znosił wszystko, myślał,
że ona też go pokocha. W końcu nosiła w swoim łonie jego dziecko. Myślał, że
jak będzie czuły i uległy, to doceni. A ona go zdradzała i poniżała od samego
początku.
Gdyby
Jerzy nie zrobił Kryśce dzieciaka i się z nią zaraz nie ożenił, to by się
rozwiodła. To prawda, było jej z tym ofermą wygodnie. Zajmował się synkiem i
domem, miała dużo swobody. Jerzy też nie zniknął z jej życia. Spędzali czułe
chwile w małym, niedrogim hoteliku w pobliskim miasteczku. To było nawet
niezłe. Taki luz wewnętrzny. Ale jak się zorientowała, że on potrafi zarabiać pieniądze, to naprawdę szlag ją
trafił. A ten oferma Bogdan, tylko z tymi swoimi pszczółkami miodek robić
umiał. Nie dało się z tego żyć na poziomie. Zabrała się i wyjechała do Niemiec
na trzy lata, Jerzego coraz bardziej pochłaniały interesy i jego nowa kochanka,
a z tym łamagą nie dało się żyć na co dzień. Teraz wraca do tej nędzy z ulami i
wytrzymać nie może.
Jego
życie nagle straciło sens. Żył sobie spokojnie. Niewiele oczekiwał od losu.
Wtedy ona wróciła. Po co? Dobrze jej tam było, więc dlaczego! Zachlipał, wytarł
nos. Bolał. Tak mocno go uderzyła. Tłukła go pięściami w jakimś amoku. Złapał
ją za ręce, mówił, uspokój się, kochanie. Ja ci dam, kurwa, kochanie, ty
padalcu, życie mi zmarnowałeś, ofermo.! Kopnęła go, puścił i wtedy tak zaczęła
okładać pięściami, wydawało mu się, że złamała mu nos. Wszystko go teraz
bolało, a najbardziej dusza.
Nie
wie, czego oczekiwała po powrocie. Wróciła, bo starzec, którym się opiekowała,
wyzionął ducha i w ogóle dosyć miała tego szwargotu, chciała przyjechać do
siebie. Zapomniała przez ten czas, jak tu brzydko, nudno i nieciekawie. Jerzy
miał troje dzieci, w domu znudzoną Kryśkę i kolejną kochankę. Dwanaście lat od
niej młodszą. Wiedziała, że już nic z tego nie będzie. A u niej Bogdan, ta
pierdoła i wdany zupełnie w ojca rozlazły syn, który ją do szału doprowadzał
swym brakiem energii. Nie odchodził dosłownie od komputera. Myślała, że
zatłucze ich obu.
Kiedyś
poszedł na policję. Powiedział, umierając ze wstydu, że żona go bije. A oni w
śmiech. Chłopie, ty, metr osiemdziesiąt,
z tą kruszyną sobie nie poradzisz? Stał tam jak idiota, pobity,
upokorzony, bezgranicznie rozżalony. Żeby jeszcze jakieś ślady były. Ale nic.
Na jego mięśniach, bo codziennie ćwiczył, te jej razy nie zostawiały śladów. A
tak bolały. I wczoraj też go pobiła. Sprawdzał w lustrze, nic nie widać. Już
raz próbował się zabić, ale odratowali na jego udrękę. Powiesi się. Weźmie
sznur, powinien być jakiś mocny w składziku, pójdzie do lasu, nawet wie, które
drzewo to będzie, i po prostu się powiesi.
A
powieś się ty głupi dziadu, pomyślała o mężu. Dosyć miała jego jęków i swojego
niespełnionego życia przez tego idiotę. Włączyła telewizor, nalała wina do
kieliszka. Powieś się, pomyślała znów z narastającą złością.
Nie
będę czekał do rana i tak nie zasnę. Wymacał w biurku latarkę, włączył.
Popatrzył w jej świetle na pokój. Nie, nic go tu nie trzyma. Poszedł do
składziku. Sznur był, tam gdzie pamiętał. Nic więcej nie czuł, tylko
pragnienie, żeby zapaść się w nicość. Ruszył w ciemność…
23.10.2015r.
Ciemno-jasno, dzień-noc, głośno-cicho... Takie kontrasty są jak szkło, które wbija się boleśnie. Pozornie kontrasty, bo tak naprawdę jest ciemno i zimno, a cisza nie koi, bo jest bezdenną samotnością. Zmarnowane życia. Szczególnie to młode przy komputerze,które za chwilę przejmie pałeczkę.
OdpowiedzUsuń