... |
CIĄGLE GDZIEŚ
Ja to w miejscu
usiedzieć nie mogę, ciągle gdzieś muszę
gonić, coś robić. Hela, mówię do jednej mojej koleżanki, ty to mnie kochana
robotę w Niemczech załatw, bo ja tu
zwariuję od tego nicnierobienia. No i załatwiła. Pojechałam ci ja do tych Niemczech,
wysiadam ci z autobusu, a tu taka pani podchodzi do mnie i guten morgen, to ja
panią zaprowadzę. Ja już się z rozmówek polsko-niemieckich przygotowałam, co
gutenmorgen i gutentag znaczy , więc też jej trochę poszwargotałam i poszłam za
nią. No i zaprowadziła mnie do takiej pięknej willi i pokazała mi mój pokoik. Ładny
był, nie powiem, taki malutki, czyściutki. Potem , jak się umyłam i zjadłam, to
do staruszki takiej prowadzi mnie , co dziewięćdziesiąt pięć lat ma i w fotelu
siedzi, no i opieka nad tą babcią była dla mnie przygotowana.
Nie było źle, nie powiem.
Raniutko wstawałam, kawkę sobie w kuchni zrobiłam, śniadanko, świeże bułeczki. Zjadłam
i szłam do mojej babci. Czekała już z otwartymi oczami. To pogadałam do niej,
ale po polsku, Pampersa wymieniłam i czekałam ci na pielęgniarkę. Bo nie, ja
nie myłam jej, nie zajmowałam się taką pielęgnacją. Ale podejrzałam tak jednym okiem. O paniuńciu, taka
staruszeczka, a jakie to piersi miała, jak młoda kobieta. Aż pozazdrościłam.
Potem pielęgniarka ubierała ją w to, co
przygotowałam, i sadzała w fotelu. Wtedy ją nakarmiłam, uczesałam, pogadałam.
Babcia zasypiała, a ja na papieroska na balkon. I wtedy tak strasznie mi się
nudziło, o paniuńciu, strasznie.
Mój Bogdanek
dzwonił do mnie co drugi dzień. Czasem to nawet popłakał za mną w słuchawkę z
tęsknoty. A ja tylko myślałam, żeby jeszcze wytrwać. Bo najgorsze było, że nie
było z kim pogadać. A jak przychodziły do pani, córki tej babci, koleżanki, to
naprawdę nie szło wytrzymać. To szwargotanie po niemiecku straszne. Ciągle
tylko uciekałam na balkon, żeby popalić i nie słyszeć. Trzy miesiące wytrzymałam i pędem do Polski
wróciłam do mojego Bogdanka. Ale za to mogłam dziewczynkom i wnuczkom kupić
jakieś prezenty, bluzeczki, zabawki. Akurat było na Boże Narodzenie.
Ale się wytęskniliśmy
wtedy, oj tak. I byłoby zupełnie dobrze teraz z moim Bogdankiem, gdyby nie to,
że znów mnie gdzieś ciągnie i tak mi się chce polecieć, nie wiadomo gdzie, i
coś porobić.
1.10.2011r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz