maski |
MASKI
Okropny
był bałagan w pokoju. Przynajmniej tak widziała to Ewelina. Cholera, czy te
rzeczy nie mogą spokojnie leżeć na swoich miejscach? Szybko powiesiła płaszcz,
zdjęła buty i zabrała się za sprzątanie. Była kobietą staranną i skrupulatną,
więc większość jej koleżanek nie miałby zastrzeżeń do tego wnętrza, ale ona,
gdy targały nią furie, od razu zabierała się do sprzątania.
To
przez tę cholerną Beatę. Bo ona neguje każdy pomysł, patrzy na wszystko
złośliwie i podle, jest wredna, nienawistna, Ewelina gwałtownymi ruchami
czyściła blat stołu. Wyczszczała go niemal na wylot. Teraz półki z książkami,
tu wzięła odkurzacz i najmniejszą dutką wsysała niewidoczne pyłki, jakby
chciała tam wessać każde złośliwe słowo tej ohydnej baby.
Wymyśliła
taką śliczną imprezę na rocznicę powstania szkoły. Dzieciaki z jej klas i kółka
teatralnego zapaliły się do tego jak nigdy. Były już zarysy scenariusza. W
każdym oknie miała rozgrywać się inna scena z baśni ilustrowanych przez patrona
szkoły, jej ukochanego Jana Marcina Szancera. To w zasadzie miały być takie
żywe obrazy. Jej, jak dzieci się cieszyły! Całe lekcje przegadywali tylko o tym. Role same się ustawiały. Nawet
ci najbardziej niesubordynowani znajdowali dla siebie pole do działania. Przygotowała
materiały, miała teraz na zebraniu organizacyjnym, gdzie szykowano obchody,
przedstawić swój plan. Już wcześniej zrobiono ją odpowiedzialną, więc z wielką radością
i przejęciem zabrała się do referowania swojego projektu. W połowie przerwała jej
wicedyrektorka Beata Gryszka. Ironicznym śmiechem. Że bzdura, że ona nigdy nie
dopuści do takiego idiotyzmu. Przecież dzieciaki powypadają z okien. Nie da się
tego w żaden sposób opanować. Nigdy nie dojdzie do takiego, pożal się Boże,
spektaklu.
Kolejna
półka została wyssana z najmniejszego pyłku. Z ust Eweliny poleciały
przekleństwa, wszystkie, jakie kiedykolwiek słyszała. W życiu by ich nie
powiedziała, nigdy, ale jak przypomniała sobie tę pustą, nudną formalistkę,
zapatrzoną w przepisy o płaskim umyśle, nielubiącą dzieci, ani fantazji, ani
sztuki, to naprawdę musiała dać upust wściekłości.
Z
boku półki wisiały maski. Dawno na nie nie patrzyła. Zrobiła je sama na jakichś
warsztatach rozwoju osobistego. Teraz wycierała z kurzu i przyglądała się im
uważnie. Jedna miała zamknięte oczy. To jej własne niepatrzenie na rzeczywisty
świat, chowanie się w sobie. W oczach drugiej tkwił lęk. Ciągły lęk przed
wyrażeniem siebie.
Dzisiaj
przecież też. Ta kretynka wygadywała swoje nadęte bzdury, a Ewelina siedziała ze
spuszczoną głową i i zgadzała się na kolejną nudną, pełną frazesów akademię z
przemówieniami pani dyrektor, księdza proboszcza i pana kuratora. A potem niech
utalentowany skrzypek Wojtuś Zadura zagra coś ładnego i ewentualnie można
wystawić którąś baśń, byleby nie za długą. Bo ksiądz proboszcz już leciwy i
może zasnąć, jak ostatnio na jasełkach. Tu uśmiechy poleciały rozczulone.
A
ona, Ewelina, w sztucznej masce zakłopotanego uśmiechu, wydukała swoje:
Oczywiście. I teraz odkurza te maski, jakby jej były nadal potrzebne. Coś miały
jej uświadomić, pokazać drogę do otwarcia siebie, a one takie różowiutkie,
słodziutkie, zamknięte wiszą przez lata na półce utrwalając jej bierność,
zasłaniając prawdziwe uczucia..
Poszła
do szuflady, wyjęła farby, odkręciła czerwień, czerń, fiolet,
pomarańczowy. Otworzy sobie oczy Otworzy
usta. Zrobi z dzieciakami ostry happening. Powie tej kretynce wicedyrektorce,
że jest od uczenia dzieci radosnego, dobrego życia, a nie czepiania się sutanny
księdza i podlizywania kuratorowi. Przemaluje maski, a jutro pójdzie walczyć o
radość w szkole.
15.03.2015r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz