sobota, 7 stycznia 2017

TERAZ TO JUŻ NIE WIEM

fot. Ewa Gawrońska


TERAZ TO JUŻ NIE WIEM

Poprawiła mu krawat. Wyglądał bosko. Nie mogła się już doczekać, kiedy pokaże dziewczynom narzeczonego. Pocałowała go przeciągle.
– Idziemy, kochanie.
Zapakowała sałatkę do reklamówki, sprawdziła, czy komórka na miejscu w torebce, strzepnęła mu pyłek z kurtki.
– Do widzenia, mamo, tato! – krzyknęła.
– Bawcie się dobrze! – doleciało z pokoju.
Wzięła Johna pod rękę, schodzili ze schodów. To niedaleko, w domu obok.
Wczoraj spotkała Agnieszkę, gdy wyszła po bułki do Stokrotki. Nie widziały się półtora roku. Była szczęśliwa, że mogła jej tyle powiedzieć, że John, że wreszcie dobra praca, no i że prawdopodobnie, jeszcze to nie jest pewne, ale chyba na pewno, bo przecież były dwie kreski. Przytuliła głowę do jego ramienia, zrobią wrażenie.
Rzeczywiście Agnieszka wyglądała na zaskoczoną, przyglądała się z wyraźnym upodobaniem narzeczonemu Joli.
– Chodźcie do środka – wprowadziła ich do dużego pokoju. – Oni wyszli na papierosa– pokazała ręką.
Jola z Johnem popatrzyli w tamtą stronę. Rzeczywiście trzech facetów i dziewczyna tłoczyli się na ciasnym balkonie. Postawiła sałatkę na stole przysuniętym do ściany. Środek pokoju wolny, będą tańce. Siedli na kanapie. John zaczął oglądać płyty rozłożone przy stojącym obok odtwarzaczu. Otworzyły się drzwi balkonowe. Do pokoju wszedł wysoki, ogolony na łyso mężczyzna, z symbolem ONR-u wytatuowanym na karku. John uśmiechnął się szeroko i podszedł do niego z wyciągniętą ręką.
– Hallo, how are you!
Facet zamarł, a potem wrzasnął:
– Spadaj, kurwa, czarnuchu na drzewa, na swój baobab, z któregoś zlazł.
John się cofnął zaskoczony, popatrzył na Jolę, jakby chciał, żeby mu przetłumaczyła. Ona wysunęła się przed niego.
– Co ty mówisz, mój narzeczony jest Anglikiem, urodził się w Londynie.
– A czarna facjata, to skąd się wzięła? Przyjechały małpy z Afryki, żeby zasiać parszywe ziarno w Europie!
– Do cholery – krzyknęła – jego rodzice pochodzą z Indii, nie z Afryki.
– Islamskie ścierwo – to już był wrzask następnego palacza, który wyłonił zza drzwi.
– Przestańcie, jego rodzice wyznają hinduizm, a on w ogóle nie chodzi do kościoła.
– Tu jest chrześcijański kraj – dołączył trzeci palacz – nie potrzebujemy czarnych bezbożników.
Teraz już łzy popłynęły jej z oczu. Jestem w ciąży, myślała, nie mogę narażać się na taki stres. Dlaczego oni to robią.
– A ty kurwo jedna jakby czytał jej w myślach ten pierwszy osiłek nie wstydzisz się plamić naszej białej Polski czarnym bękarstwem? Spadamy stąd chłopaki, nie będziemy świętować nowego roku w domu z jakimiś terrorystami. Takie sprawy załatwimy na ulicy.
Wyszli z hałasem, rzucając we właściwy sobie sposób kurwami i chujami. Trzaskając drzwiami i wyklinając na dom, który okazał się siedliskiem wrogów ojczyzny.
John, łagodny, serdeczny intelektualista, jej ukochany narzeczony, pociągnął ją za rękaw:
– Nie chcę tu być, chodź, kochanie.
– Agnieszko, jak mogłaś zaprosić kogoś takiego na sylwestra?
Gospodyni patrzyła przerażona.
– Nie spodziewałam się tego, że oni tacy. To kumple z podwórka od zawsze. Kiedyś byli skinheadami, to wiem. Ale teraz, przecież to dorośli mężczyźni… nie spodziewałam się. Przepraszam, ale wy nie wychodźcie, zostańcie.
– Nie, nie zostanę tutaj – płakała Jola – jeszcze wczoraj mówiłam, że jestem taka dumna, że jestem Polką, a teraz to już nie wiem, nie wiem.

3 komentarze:

  1. Prawdziwe i smutne, że w takich czasach żyjemy :(

    OdpowiedzUsuń
  2. ����������

    OdpowiedzUsuń
  3. Haniu, moje najbardziej napięte struny trącasz... Dziękuję Ci, choć chciałabym przeżywać znowu tę radość ze świata stojącego otworem i gościnnej Polski albo choć nadzieję...

    OdpowiedzUsuń