fot. A.Leszczyńska |
MIĘCIUTKIE POSŁANIE
Koty były
już najedzone. Całe watahy kotów. Miłe panie, których nie znałam, wynajęły
Agnieszkę do karmienia ich zimą, gdy one z domków letniskowych powyjeżdżały do
swoich Warszaw i Poznaniów. Ja chętnie jej towarzyszę. Trochę ruchu w lesie na
śniegu starej babci się przyda. Miłe pyszczki i skołtunione grzbiety do
głaskania podstawione też przyjemność czynią, no i nareszcie możemy nagadać się
do woli.
Dzisiaj
towarzyszył nam Tutu. Niewidomy psiaczek szykowany przez Agnieszkę do operacji.
Gdzieś z jakiejś biednej, brudnej klatki wyciągnięty z nędznego schroniska. Nie
wiadomo było, jak stracił wzrok, ale, jak mówili fachowcy, miał szansę na jego
odzyskanie.
Teraz
wyskoczył z bagażnika i rzucił się w śnieg, zupełnie nie można było poznać, nie
czuło się, że piesek nie widzi. Wszystkie pozostłe zmysły wariowały z radości. Nosek, uszy, łapy, fruwały,
tańczyły jak oszalałe. Patrzyłam zachwycona. Miało się wrażenie, że oczy są mu
zupełnie niepotrzebne. Kręcił się w kółko, podbiegał, łasił się. Myśmy
rozmawiały, więc doskonale wiedział, gdzie stoimy. Podstawiał nam się do
głaskania, potem odbiegał, przybiegał, ganiał. Na imię miał Tutu, bo jak mówiła
jego pani, najbardziej reagował na komendę: Chodź, tu, tu!
W kilka dni
potem, już po pierwszej operacji, w kołnierzu ochronnym na szyi, ślepaczek
zadziwił Agnieszkę, a potem i mnie swoim sprytnym zachowaniem. Otóż, opowiadała
mi, Tutu uświadomił sobie, wyczuł, że inny piesek z tego domowego hoteliku ma
bardzo mięciutkie posłanko. O wiele bardziej przyjazne od tego, na którym jemu
przyszło spać. Nemo przyjemnie wylegiwał się, a on musiał się męczyć na
twardym, nieprzyjaznym kocyku. Wchodził więc, jak tylko się udało, na materacyk
kumpla i podsuwał się do niego, żeby jak najwięcej przestrzeni zagarnąć. Właściciel
wściekał się, próbował go ugryźć, jednak zdecydowany sprzeciw pani wytłumiał
agresję i tylko groźne powarkiwanie zostało. Tutu zorientował się, że tak nie
wygra i wpadł na rewelaycjny w tej swojej niewidomej główce pomysł. Wiedział, że
piłeczki tenisowe są w tym pełnym psich zapachów domu najcenniejszym trofeum.
Więc gdy wywęszał jakąś, brał w pysk i podrzucał prowokując Nemo do gonitwy za
nią. Kiedy tamten wracał uszczęśliwiony ze zdobyczą, psiak leżał rozwalony na
mięciutkim posłaniu. Było warczenie i spychanie. A potem kolejne próby
wywabiania piłeczką z posłania.
No i tak
się pieski tą grą „złap piłkę, a ja się położę”, rozbawiały, że zakumplowały
się serdecznie. I teraz, opowiadała mi roześmiana Agnieszka, śpią razem wtuleni
w siebie na mięciutkim posłaniu.
4.01.2017r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz