... |
MISY
I BLAMAŻE
Jeśli chodzi o misy tybetańskie, to
mam dwa doświadczenia. Jedno błogie, duchowe, energetyczne. To wtedy, gdy co
tydzień chodziłam do B., a ona rozkładała na mnie te misy i poruszała po nich jakimiś
pałeczkami, a ja sobie błogo odlatywałam wchłaniając tę muzykę i ich drgania.
Za to pierwsze doświadczenie jest koszmarne. Dawno to już było, łaziłam wtedy na
wszelkie kursy i zgrupowania ezoteryczne, no i trafiłam na pokaz mis
tybetańskich. Kto się zgłasza, spytał prowadzący. Ja! krzyknęłam, bo właśnie
przestawałam być nieśmiała i siedziałam obok. Proszę się położyć na stole i
zdjąć buty. Zdjęłam buty, położyłam się nogami do przodu, czyli w stronę
uczestników pokazu. I kiedy już miałam się błogo rozluźnić i popłynąć z tym
niebiańskim dźwiękiem, uświadomiłam sobie, że jak ubierałam się do wyjścia,
zobaczyłam, że rajstopy podarły mi się na stopie. E tam, pomyślałam, kretynka,
włożę buty, nie będzie widać. Nie będzie!? Moje nogi w podartych rajstopach
wycelowane prosto w publiczność. Rozłożone efektownie misy drgały na moim
ciele, a ja tylko o tej dziurze w rajstopach. Czasem mi się to ze grozą
przypomina, chociaż minęło ze dwadzieścia lat.
O rany, powiedział Sz., od którego się
ta rozmowa zaczęła, bo właśnie opowiadał nam o swoich radosnych wrażeniach z
koncertu mis i dzwonków tybetańskich. Mnie się to też przydarzyło. Jak byłem
poprzednio na takim spotkaniu z misami, zdjąłem buty i siadłem w pozycji
medytacyjnej. Nastroiłem się, już miałem zamknąć oczy, gdy nagle zobaczyłem, że
z ogromnej dziury w skarpetce wystaje mi duży palec. Z nieobciętym paznokciem,
dodała dowcipnie A. Nie, oburzył się Sz., paznokieć miałem w porządku. Sam
palec wystarczył, żebym miał zjechane to spotkanie.
A ty, spytałam K., też masz jakieś
takie wspomnienia? Rzeczywiście, coś mi się takiego przypomniało, odpowiedział.
Zawsze przed szkołą lubiłem pograć w piłkę. I taki utytłany, zziajany wpadłem
do klasy, a tu po dzwonku wchodzi higienistka, żeby nam sprawdzić nogi czy
czyste. Wyobrażacie sobie?! Ja po tej piłce z czarnymi stopami jak Indianin,
koleżanki patrzą, ja mam piętnaście lat. Głupio, wstyd. Ale jakoś się
wytłumaczyłem chyba, bo nie napiętnowały.
Czy A. też coś nam opowie, zagadnęłam.
Niestety nic nie mogła sobie przypomnieć. Perfekcjonistka po prostu. Nie zagapia
się.
I tak to sobie gawędziliśmy w uroczej
hinduskiej restauracyjce na ulicy Wilczyńskiego, gdzie jedliśmy imieninowy
obiad mojego K.
6.03.2018r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz