środa, 7 marca 2018

MISY I BLAMAŻE

...


MISY I BLAMAŻE


Jeśli chodzi o misy tybetańskie, to mam dwa doświadczenia. Jedno błogie, duchowe, energetyczne. To wtedy, gdy co tydzień chodziłam do B., a ona rozkładała na mnie te misy i poruszała po nich jakimiś pałeczkami, a ja sobie błogo odlatywałam wchłaniając tę muzykę i ich drgania. Za to pierwsze doświadczenie jest koszmarne. Dawno to już było, łaziłam wtedy na wszelkie kursy i zgrupowania ezoteryczne, no i trafiłam na pokaz mis tybetańskich. Kto się zgłasza, spytał prowadzący. Ja! krzyknęłam, bo właśnie przestawałam być nieśmiała i siedziałam obok. Proszę się położyć na stole i zdjąć buty. Zdjęłam buty, położyłam się nogami do przodu, czyli w stronę uczestników pokazu. I kiedy już miałam się błogo rozluźnić i popłynąć z tym niebiańskim dźwiękiem, uświadomiłam sobie, że jak ubierałam się do wyjścia, zobaczyłam, że rajstopy podarły mi się na stopie. E tam, pomyślałam, kretynka, włożę buty, nie będzie widać. Nie będzie!? Moje nogi w podartych rajstopach wycelowane prosto w publiczność. Rozłożone efektownie misy drgały na moim ciele, a ja tylko o tej dziurze w rajstopach. Czasem mi się to ze grozą przypomina, chociaż minęło ze dwadzieścia lat.
O rany, powiedział Sz., od którego się ta rozmowa zaczęła, bo właśnie opowiadał nam o swoich radosnych wrażeniach z koncertu mis i dzwonków tybetańskich. Mnie się to też przydarzyło. Jak byłem poprzednio na takim spotkaniu z misami, zdjąłem buty i siadłem w pozycji medytacyjnej. Nastroiłem się, już miałem zamknąć oczy, gdy nagle zobaczyłem, że z ogromnej dziury w skarpetce wystaje mi duży palec. Z nieobciętym paznokciem, dodała dowcipnie A. Nie, oburzył się Sz., paznokieć miałem w porządku. Sam palec wystarczył, żebym miał zjechane to spotkanie.
A ty, spytałam K., też masz jakieś takie wspomnienia? Rzeczywiście, coś mi się takiego przypomniało, odpowiedział. Zawsze przed szkołą lubiłem pograć w piłkę. I taki utytłany, zziajany wpadłem do klasy, a tu po dzwonku wchodzi higienistka, żeby nam sprawdzić nogi czy czyste. Wyobrażacie sobie?! Ja po tej piłce z czarnymi stopami jak Indianin, koleżanki patrzą, ja mam piętnaście lat. Głupio, wstyd. Ale jakoś się wytłumaczyłem chyba, bo nie napiętnowały.
Czy A. też coś nam opowie, zagadnęłam. Niestety nic nie mogła sobie przypomnieć. Perfekcjonistka po prostu. Nie zagapia się.
I tak to sobie gawędziliśmy w uroczej hinduskiej restauracyjce na ulicy Wilczyńskiego, gdzie jedliśmy imieninowy obiad mojego K.

6.03.2018r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz