... |
NA FARMIE RYBNEJ
Żadnych żon. Już je miałem. Dwie, albo trzy, nie pamiętam
dokładnie. Dosyć tych indagacji. Gdzie byłeś, dlaczego tak późno wracasz, kiedy
to wreszcie zrobisz? O nie, nie, nie. Zdobyłem wolność i już z niej nie
zrezygnuję. Jeśli kobietki, to tylko z wolnej stopy. A poza tym świetnie
wyglądam. Pozbyłem się nałogu, zdobyłem zdrowie, siłę, witalność. Szkoda
marnować tyle dobra na stałe związki. Im jestem starszy, tym młodszy i coraz
młodsze mi się podobają. Teraz o połowę. Trzydziestki najlepiej. Nieźle
wyglądam, prawda? Sprawdzę jeszcze w lusterku. Zgadza się, dobrze.
Alkohol poszedł w odstawkę. Czystość
myśli, czystość czynów. Pracuję na mojej farmie rybnej od świtu do nocy, ale
jak radośnie. Myślę, co będę narzekał, że tyle pracy, jak tyle szczęścia mam.
Kury karmię, sto sztuk. Trawkę nakoszę wrzucę, ucieszą się, wędkarz chlebek
wyrzuci do śmieci, wyjmę, pokruszę, cieszą się. Kotka stara siedziała zamknięta
w pokoju, do siebie ją wziąłem. Kocha mnie, wdzięczność okazuje. Jest do kogo
się przytulić uwielbiającego. Psy, co je wypuszczam na noc, wielkie, straszne
brytany, szaleją za mną, tylko mnie uznają. Konia kupiłem, co na rzeź szedł.
Koniu drogi, mówię do niego, ja cię tu jeszcze wyszykuję na wyścigi w Ascot,
nie bój się. A on do mnie, nie, proszę cię, Leku drogi, stary jestem. Sił brak.
No, dobra, mówię, to dam cię na sąsiednią farmę, wypożyczę, tam dobrze czyń
ludziom. No i czyni, dzieci niepełnosprawne wozi na grzbiecie. Dzieci
szczęśliwe, koń też.
Świat sobie tak pomalutku naprawiam.
Ale zacząłem od siebie. Przestałem być łazęgą i łachudrą. Dobrym człowiekiem
się stałem. Usługuję moim klientom, tak, że na inne już nie chcą farmy
przyjeżdżać. Kawkę, herbatkę z tym ichnim mleczkiem pod nos podstawiam, na
stanowiska rybne przynoszę. Złowioną rybę, zanim wrzuci z powrotem, z wędkarzem fotografuję, na fejsbuku
umieszczam, zdjęcia największych ryb oprawiam, w sklepiku wieszam. Lubią mnie,
bo uszy mam do słuchania, głowę do ze
zrozumieniem kiwania. Żonie zacznie taki narzekać, użalać się, a ona na niego od razu, do roboty byś się wziął,
zamiast tu stać i ględzić. No to bierze taki jeden z drugim Anglik wędkę i
przyjeżdża do mnie na farmę. Szczęścia i spokoju zażyć, radości ze złowionej
rybki.
Złota rybka, mówię im, spełnia
życzenia, więc oni zaraz, jak złowią, bo mamy takie złote, patrzą jej w oczy i
mówią, a to w tego angielskiego totolotka wygrać chcę, a to nowy komputer, a to
sukienkę od Diora. A czasem to tak cicho szepczą, że nie słychać, myślę,
tajemnice.
Taki wędkarz jest u nas stary,
osiemdziesiąt osiem, ale dziarski, zdrowy, zażywny. Panie Davidzie, mówię,
niosę panu ulubioną tea with milk, a on, a daj ty spokój, sam przyjdę do
sklepiku. A ja na to, u nas pełna obsługa, full service. Full service, mówi, to ty mi tu viagry przynieś, a nie jakimiś
herbatkami mnie będziesz raczył.
Ale swoja drogą ci Anglicy poczucie
humoru mają przedziwne. Opowiadam dowcip o Szkocie, co na mecz przychodził z
żoną co tydzień, bo miał karnet podwójny, ale tym razem przyszedł sam. A gdzie
żona, pyta kolega, co zawsze siedział obok. A zmarło jej się biedulce. O, to
współczuję, ale nie szkoda karnetu? Może na jej miejsce jakiegoś kuzyna czy
znajomego trzeba było przyprowadzić. A, nie dało się. Wszyscy właśnie na
pogrzebie żony są. Nasi pękają ze śmiechu. A Anglicy wzruszają ramionami i
mówią, z czego tu się śmiać. Przecież człowiek nie mógł opuścić meczu, jak miał
karnet. Wystarczy, że jedno miejsce się zmarnowało.
Dziwni ci Anglicy są, ale uratowali mnie przed autozagładą.
O zdrowie moje dbają, od sześćdziesiątki leki mam za darmo, niedługo będę miał
angielski paszport. Sam zostanę Anglikiem i nie będę się już śmiał z takich
dowcipów. Chociaż polski paszport zostawię sobie, może się jednak pośmieję.
18.07.2013r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz