sobota, 20 lipca 2013

NA FARMIE RYBNEJ

...


NA FARMIE RYBNEJ
            Żadnych żon. Już je miałem. Dwie, albo trzy, nie pamiętam dokładnie. Dosyć tych indagacji. Gdzie byłeś, dlaczego tak późno wracasz, kiedy to wreszcie zrobisz? O nie, nie, nie. Zdobyłem wolność i już z niej nie zrezygnuję. Jeśli kobietki, to tylko z wolnej stopy. A poza tym świetnie wyglądam. Pozbyłem się nałogu, zdobyłem zdrowie, siłę, witalność. Szkoda marnować tyle dobra na stałe związki. Im jestem starszy, tym młodszy i coraz młodsze mi się podobają. Teraz o połowę. Trzydziestki najlepiej. Nieźle wyglądam, prawda? Sprawdzę jeszcze w lusterku. Zgadza się, dobrze.
            Alkohol poszedł w odstawkę. Czystość myśli, czystość czynów. Pracuję na mojej farmie rybnej od świtu do nocy, ale jak radośnie. Myślę, co będę narzekał, że tyle pracy, jak tyle szczęścia mam. Kury karmię, sto sztuk. Trawkę nakoszę wrzucę, ucieszą się, wędkarz chlebek wyrzuci do śmieci, wyjmę, pokruszę, cieszą się. Kotka stara siedziała zamknięta w pokoju, do siebie ją wziąłem. Kocha mnie, wdzięczność okazuje. Jest do kogo się przytulić uwielbiającego. Psy, co je wypuszczam na noc, wielkie, straszne brytany, szaleją za mną, tylko mnie uznają. Konia kupiłem, co na rzeź szedł. Koniu drogi, mówię do niego, ja cię tu jeszcze wyszykuję na wyścigi w Ascot, nie bój się. A on do mnie, nie, proszę cię, Leku drogi, stary jestem. Sił brak. No, dobra, mówię, to dam cię na sąsiednią farmę, wypożyczę, tam dobrze czyń ludziom. No i czyni, dzieci niepełnosprawne wozi na grzbiecie. Dzieci szczęśliwe, koń też.
            Świat sobie tak pomalutku naprawiam. Ale zacząłem od siebie. Przestałem być łazęgą i łachudrą. Dobrym człowiekiem się stałem. Usługuję moim klientom, tak, że na inne już nie chcą farmy przyjeżdżać. Kawkę, herbatkę z tym ichnim mleczkiem pod nos podstawiam, na stanowiska rybne przynoszę. Złowioną rybę, zanim wrzuci z powrotem,  z wędkarzem fotografuję, na fejsbuku umieszczam, zdjęcia największych ryb oprawiam, w sklepiku wieszam. Lubią mnie, bo uszy  mam do słuchania, głowę do ze zrozumieniem kiwania. Żonie zacznie taki narzekać, użalać się, a ona  na niego od razu, do roboty byś się wziął, zamiast tu stać i ględzić. No to bierze taki jeden z drugim Anglik wędkę i przyjeżdża do mnie na farmę. Szczęścia i spokoju zażyć, radości ze złowionej rybki.
            Złota rybka, mówię im, spełnia życzenia, więc oni zaraz, jak złowią, bo mamy takie złote, patrzą jej w oczy i mówią, a to w tego angielskiego totolotka wygrać chcę, a to nowy komputer, a to sukienkę od Diora. A czasem to tak cicho szepczą, że nie słychać, myślę, tajemnice.
            Taki wędkarz jest u nas stary, osiemdziesiąt osiem, ale dziarski, zdrowy, zażywny. Panie Davidzie, mówię, niosę panu ulubioną tea with milk, a on, a daj ty spokój, sam przyjdę do sklepiku. A ja na to, u nas pełna obsługa, full service. Full service, mówi, to ty mi tu viagry przynieś, a nie jakimiś herbatkami mnie będziesz raczył.
            Ale swoja drogą ci Anglicy poczucie humoru mają przedziwne. Opowiadam dowcip o Szkocie, co na mecz przychodził z żoną co tydzień, bo miał karnet podwójny, ale tym razem przyszedł sam. A gdzie żona, pyta kolega, co zawsze siedział obok. A zmarło jej się biedulce. O, to współczuję, ale nie szkoda karnetu? Może na jej miejsce jakiegoś kuzyna czy znajomego trzeba było przyprowadzić. A, nie dało się. Wszyscy właśnie na pogrzebie żony są. Nasi pękają ze śmiechu. A Anglicy wzruszają ramionami i mówią, z czego tu się śmiać. Przecież człowiek nie mógł opuścić meczu, jak miał karnet. Wystarczy, że jedno miejsce się zmarnowało.
Dziwni ci Anglicy są, ale uratowali mnie przed autozagładą. O zdrowie moje dbają, od sześćdziesiątki leki mam za darmo, niedługo będę miał angielski paszport. Sam zostanę Anglikiem i nie będę się już śmiał z takich dowcipów. Chociaż polski paszport zostawię sobie, może się jednak pośmieję.
18.07.2013r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz