... |
KINO, KLUCZE I DZIECIACZKI
To nie było przedpołudnie na jakie czekały.
Zazwyczaj spotykają się pełne energii i mówią o swoich zachwytach, złościach,
polityce, lekturach, doświadczeniach i snach. Wychodzą potem naładowane
emocjami, pełne natchnień i nastrojów do działania. To spotkanie mimo pięknie zastawianego
stołu przez każdą z nich było jakieś smutne. Może pogoda we wczesnozimowej chlapie,
może że skład nietypowy, bo jedna nie mogła przyjść, a jej miejsce zajęła stara
matka. I zaczęły się rozmowy. Takie trochę przerażone. Właśnie w tej starej
matce wspomnienie się odezwało nagle.
– W kinie byłam, czasem trzeba iść do kina po
takiej ciężkiej pracy, jaką ja miałam, i nagle burza się rozpętała, a w domu
moje małe dzieci w łóżeczkach. Może pioruny je obudzą? I wybiegłam w połowie
seansu przerażona tym, co się dzieje w domu. Och, miałam rację, obudziły się.
Zobaczyłam moją malutką, czteroletnią Marteczkę tulącą w ramionach rocznego
Andrzejka. Taka mądra była zawsze i opiekuńcza.
– Tak i do tej pory tulę tego mojego brata,
chroniąc go przed burzami– westchnęła pani Marta – chociaż właśnie
sześćdziesiąt lat skończył. Zawsze, gdy coś złego mu się dzieje, jakaś choroba,
kłopoty w pracy, czy rozwód jak ostatnio, ściągam go do siebie i przytulam.
Przyjeżdża z drugiego końca Polski, żeby znaleźć u mnie zrozumienie. A z tymi
kinami i dziećmi przypomniało mi się, jak kiedyś nasi sąsiedzi poszli do kina
zostawiając w domu swoje małe córeczki. Dziewczynki były już w łóżeczkach i
miały oczywiście zasnąć, i rzeczywiście zasnęły, Tylko wcześniej jedna z nich
przekręciła klucz w zamku. Rodzice zamknęli drzwi na zamek górny, a w dolnym
tkwił klucz od strony mieszkania. Mała widocznie się bawiła albo coś sprawdzała
i przekręciła go, a potem poszła grzecznie spać. Tak grzecznie, że nie obudziła
się nawet wtedy, gdy rodzice walili w drzwi i dzwonili do domu z naszego
telefonu (nie było jeszcze komórek). W końcu jakoś ich ułożyliśmy, sami się
ścieśniając i przenocowaliśmy nieszczęśników.
–
Och te klucze!– krzyknęła trzecia z kobiet– nigdy nie zapomnę tych żeberek,
które smażyłam tamtego dnia. Już się zarumieniły i miałam za chwilę wyłączyć
gaz pod patelnią, gdy drzwi otworzyła teściowa, która mieszkała naprzeciwko,
wołając, żebym szybko przyszła pomóc jej zawiesić firankę, to minuta, wołała,
zostaw wszystko i chodź szybko. Więc wybiegłam nawet nie domykając drzwi, bo
przecież minuta. Tylko, że drzwi zamknęła trzyipółletnia Ola na klucz, który
też, co za idiotyzm, tkwił w zamku od strony mieszkania. Dwie minuty zajęła mi
ta firanka i pędziłam do siebie, bo żeberka na patelni, a w domu bez opieki Ola
i maleńka, roczna Ela łóżeczku. Boże, podbiegam do drzwi, a one zamknięte. Olu,
wołam i walę z całych sił, otwórz, a ona zanosząc się płaczem, nie umiem,
mamusiu, nie umiem! Zgroza, co robić, żeberka się palą, dziewczynki płaczą, ja
walę w te nieszczęsne drzwi, teściowa histeryzuje wrzeszcząc na mnie. I wiecie,
co zrobiłam? Z tym moim lękiem wysokości, przeszłam z balonu na balkon od
teściów do siebie pokonując przerażające dla mnie pół metra odległości między
jednym a drugim, z jednej strony z taboretu, z drugiej wpadając w otchłań swojego
balkonu bez żadnych podstawek. A moje dziecko, nacisnęło jednak klamkę, choć
klucz umiało tylko w jedną stronę. I ten zapach spalonych żeberek na zawsze
pozostał w mojej pamięci.
– No
to jeszcze moja opowieść została na koniec. Wybiegam z domu pędem– opowiada czwarta
uczestniczka spotkania – bo w łóżeczku kilkumiesięczny Szymonek. Przecież
kilkanaście, no może dwadzieścia minut zajmie mi podbiegnięcie do pobliskiego
przedszkola po Miłoszka. Maleńki śpi, nie będę go budzić, ubierać, ciągać ze
sobą. To kilkanaście, może dwadzieścia minut, na pewno jeszcze się nie obudzi.
Miłoszek oczywiście biegnie ze mną, nie marudzi, kochany chłopczyk, wie, że nie
możemy przystawać, bo malec sam w domu. Dobiegamy zdyszani, niestety, mały
krzyczy, słyszymy jego płacz przez drzwi, pędem klucz z kieszeni, nie ma
klucza, Boże gdzie on się podział, biegnę po schodach, jak wariatka, szukam na
podwórku, nie słyszę małego, bo daleko, ale w sercu zawodzi. Co ja zrobiłam,
potwór nie matka. Miłoszek biega dookoła, szuka klucza, znów biegnę do domu,
gdzieś musi być. Już teraz i ja płaczę, szukam, obmacuję kurtkę. O Boże, jest,
zrobiła się dziura w kieszeni i wpadł do środka. Wyciągam otwieram drzwi,
biegnę do łóżeczka, mały zsikany i przestraszony uspokaja się w moich
ramionach. Uf, jeszcze teraz czuję w sobie to przerażenie, czasem wraca ni stąd
ni zowąd, żeby pokazać, jak łatwo popełnić błąd i jakie miałam szczęście.
O
matki wyrodne, opowiedzcie teraz wy swoje historie z kluczami, kinami,
dzieciaczkami…
12.12.2017r.