niedziela, 7 października 2012

BEZSILNOŚCI

...

BEZSILNOŚCI

            Najbardziej bezsilności nienawidzę. Jak czuję, że nic nie mogę zrobić, na nic wpłynąć. Kiedy byłam mała, ojciec wracał po wypłacie pijany i zaczynało się piekło. Szarpał mamą i rzucał nią o ściany z wrzaskiem, że  życie mu zmarnowała. Że ciągle czegoś od niego chce, że zadręcza ciągłym zrzędzeniem. Że głupia i brzydka. A ona, ta moja malutka, drobna mama kuląc się w przerażeniu próbowała przed ciosami ochronić Michała. Drugą ofiarę ojca. Mojego przestraszonego  starszego brata. Ja byłam nietykalna. Ukochana córeczka tatusia. Do mnie się odwoływał, szukał potwierdzenia. Drżałam ze strachu, że ich pozabija. Bałam się, ciągle bałam. A potem w nocy, gdy padał zarzygany na łóżko, śniłam, marzyłam, że dzwonię po policję, a oni przyjeżdżają i w kajdankach wyprowadzają go do więzienia, i on tam wszystko zaczyna rozumieć. Przeprasza, naprawia się. Jest dobrze.
            Ojciec już nie pije. Doznał oświecenia. Zaczął wierzyć w Boga. Jego Bóg jest okrutnym sędzią, który czyha na każdego nieprawomyślnego. A on grozi podniesionym palcem i gromi ze swoich wszystkowiedzących wyżyn. Przestałam być ukochaną córeczką. Jestem zwyrodniałą ladacznicą, która będzie w ogniach piekielnych cierpiała wieczne męki. Mama zresztą też. Nie miała gdzie się wyprowadzić po rozwodzie. Ciągle jest narażona na jego okrucieństwo.
Brat? Patrzę z przerażeniem jaki jest niedobry dla malutkiego Andrzejka, swojego synka. A ja nie mogę mu nic wytłumaczyć, nie chce ze mną gadać.            Ta bezsilność jest porażająca.

4.09.2011r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz