środa, 20 listopada 2013

MOJA CÓRECZKO

fot. Ewa Świetlik-Amarowicz


MOJA CÓRECZKO

         Nie mam siły na sprzątanie. Zabieram się , bo przyjedziecie na święta, ale tak powoli mi to idzie. Rozglądam się po mieszkaniu. Tyle rzeczy trzeba wyrzucić, odkurzyć. Siadam w jakimś kącie i grzebię bez sensu. Zostawiam takie rozgrzebane, bo jutro trzeba o szóstej wstać do pracy, chociaż w gruncie rzeczy powinnam być na emeryturze. Już odpoczywać. A boję się tego odpoczynku, boję się, że nagle wszystkie lęki powyłażą z kątów i rzucą się na mnie, i oszaleję.
         Na tej półce twoje zeszyty. Z podstawówki, z liceum. Jakie piękne pismo, jakie równe te tabelki, kolorowe. Wypracowanie na piątkę z plusem. Punkciki podsumowujące. Jaką wspaniałą uczennicą byłaś, córeczko.  
Co się ze mną dzieje? Wszystko się we mnie trzęsie. Opanowało mnie przeraźliwe zimno. Zimno, całe moje ciało się trzęsie i w środku, i na zewnątrz. Drżę, martwieję z tego zimna, tego przenikliwego chłodu. Jest nie do wytrzymania. Chciałabym wybuchnąć szlochem, gorącym i głębokim, wypłakać ten ból, tę rozpacz. A tu zimno, straszne moje zimno. Dlaczego, córeczko moja, nie powiedziałam ci nigdy , jak bardzo, bardzo cię kocham? Jak jesteś mądra i doskonała. Tylko ciągle to niezadowolenie. Oczy do góry, westchnienia, kręcenia głową. Zawsze było nie tak, zawsze mogło być jeszcze lepiej. Nigdy nie dość. Wieczne niezaspokojenie. A przecież byłaś taka śliczna, mądra, grzeczna. Ciągle zabiegałaś o moje względy i wpatrywałaś się we mnie, czy teraz już dobrze, czy się uśmiechnę, przytulę. Nie umiałam tego robić. Niezadowolenie we mnie było, ciągłe niezadowolenie.
         Zrodziło się ono z dezaprobaty. Dezaprobaty mojego ojca. Gdy wbiegałam do domu po szkole. Marzyłam, że rzucę mu się na szyję, tak jak robiła to moja przyjaciółka Kaśka, gdy witała się ze swoim tatą. Ale potykałam się o jego dezaprobujące spojrzenie. Wydęte wargi, ironiczny uśmiech, odwróconą gwałtownie głowę. Mamy nigdy nie było, ciągle delegacje; zresztą nawet jak przyjeżdżała , też nie miała czasu. A więc w takiej niepotrzebności i niedoskonałości wyrastałam, nie wiedząc  jak wyrazić miłość. Jak bardzo to niezbędne  do życia. Ten czuły uśmiech i pogłaskanie, przytulenie, objęcie rąk. I teraz, kiedy się ze mną witasz, sztywniejesz na widok moich wyciągniętych ramion tak, że mogę cię najwyżej poklepać na powitanie.
         Niewypłakane łzy zamarzają we mnie i powodują to drżenie, które teraz mnie obejmuje całą , gdy stoję z twoim nieskazitelnym zeszytem z piątej klasy, moja ukochana córeczko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz