... |
ZADUSZKOWY BIGOS
Skończę
kurs po południu i jadę po dzieci i żonę, a potem na cmentarze. Przybyło nam
grobów. Miesiąc temu teściowa. Co za
kobieta. Byliśmy w takiej komitywie. Uwielbialiśmy się. Gdy zaczęliśmy
razem mieszkać po ślubie, rozpieszczała mnie swoimi obiadkami. Potrafiła
ugotować trzy: dla teścia, dla mnie i dla nich, kobiet. Bo każdy co innego
preferował.
A
jaka wesoła była! Ze wszystkiego potrafiła zrobić żart, zobaczyć jasną stronę w
najciemniejszej sytuacji. Nawet porządnie kryzysów małżeńskich nie mogliśmy
przeżyć, bo wszystko nam rozśmieszała. Dzieciaki ją uwielbiały, ja bym za nią w
piekło poszedł. Cieszyłem się, że żona do niej podobna, że też kiedyś będzie
taką świetną staruszką. Przez ciebie nie mogę się nacieszyć moją młodością, bo
za mną starą tęsknisz, mówiła.
Ale
przyszedł czas starości i choroby. Moja teściowa miała udar. Nie mogła wstawać
z łózka, wymagała całodobowego doglądania. Lekarze radzili dom opieki i w końcu
zawieźliśmy ją do Szpitala Maltańskiego w Barczewie. Prawie codziennie ktoś tam
u niej był. Ale jak przyjeżdżał zięciu- czyli ja, to ona promieniała. Takie
miałem z nią cudowne stosunki.
Gdy
wrócimy z cmentarza, siądziemy do bigosu, a potem będzie ciasto. Tak świetnie
gotować i piec żona nauczyła się od swojej mamy. Będziemy wspominać babcię, a
ja się będę cieszył, że jej geny w żonie i dzieciach. Bo dzięki temu tyle
dobrego w mojej rodzinie.
5.11.2012r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz