... |
CZOSNEK
Zapach czosnku roznosił się po kuchni. Zofia
kroiła go skrupulatnie z przyjemnością.
Trochę ją wczoraj przewiało. Nie tak żeby zaraz brać aspirynę, ale odrobinę
czegoś naturalnego, śmierdzącego i uzdrawiającego jak najbardziej.
A
przecież kiedyś nienawidziła tego zapachu, tego smrodu. Co oni jej wtedy dali?
To był jakiś głupi jasio, czy co? Leżała w oszołomieniu i modliła się, żeby jak
najszybciej to minęło. Żeby z niej to wyjęto, żeby tego w niej nie było. Zapach
czosnku, pomieszany z czymś chemicznym. Wzdrygnęła się. Trzydzieści lat
prześladował ją ten zapach. Ale już koniec. Uwolniła się. Od czego? Poczucia
winy? Nie, to nie to. Żalu, że to zrobiła? Wie, że nie mogła inaczej. Że to jej
się przytrafiło? Takie było jej życie. Z tamtą młodzieńczą, szaloną,
nieszczęśliwą miłością. Tak bardzo go kochała, tak nieprzytomnie, że nie mógł
jej chcieć, za bardzo ona jego. Więc on już jej nie. Tak do pokochania,
potulenia się tak. Ale żenił się z Bożeną i już wszystko było ustalone. Kochał
się z nią, bo lubił, a ona nie mogła przestać szaleć za nim, chcieć z nim być.
Wtedy,
pamięta to dobrze, zaprosił ją do siebie, wyciągnął wino i nie było zupełnie w
niej żadnego oporu. Piła, śmiała się, udawała, że jest szczęśliwa, a on ją
kocha. Wiedziała, że to środek cyklu, ale to była tak wyczekana wymarzona
chwila, że żadną wątpliwością nie chciała jej zniszczyć. Tylko żeby być z nim,
zanurzyć się w jego ramionach, słyszeć jego oddech. Niech się dzieje, co chce.
Potem powiedział jej o tym ślubie z Bożeną. A ona była taka pijana, śmiała się
i płakała, prowokowała do kolejnego stosunku.
Wrzuciła
pokrojony czosnek do twarożku. Teraz pietruszki dorzuci. Jak ona się nazywała
ta panienka, która Polskę porównała do hitlerowskich Niemiec? Kaja Godek.
Ładnie. Jak bardzo niebezpieczne są takie śliczne, głupiutkie panienki. One
myślą, że ich dobre serduszko uratuje świat przed złem. A to serduszko samo
jest źródłem zła. Nie wiedząc, że ludzkie życie ma różne koleje, że składa się
z szaleństw, błędów, zakrętów, namiętności, a także przemocy, okrucieństwa,
stara się dopasować każdego człowieka do własnej, koncepcji moralności.
Nie
miała wątpliwości, że musi jak najszybciej usunąć ciążę. Była na drugim roku
wymarzonych studiów, tuż przed sesją. To zrujnowałoby jej życie. Wtedy tak
łatwo nie było się panną z dzieckiem. On nie miał zamiaru zmienić swoich
planów. Dobrze, że chociaż pieniądze zorganizował. Wiele jej rówieśniczek miało
to już za sobą, namiary na ginekologa zdobyła momentalnie. Nie myślała o
macierzyństwie. Nie czułą się gotowa na to. Te uczucia przyszły potem. Z nową
miłością, gdy wyszła za mąż. Wtedy cieszyła się, że już po problemie. Bardziej
rozpaczała, że jego straciła.
O,
jest jeszcze rzodkiewka. Dorzuci i ją. Kroiła z przyjemnością na drobniutkie
sześcianiki. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych wprowadzono ustawę
antyaborcyjną, była wstrząśnięta. Nie mogła uwierzyć, że wraz z demokracją
jednym gestem uczyniono z kobiet morderczynie, a zarodki zamieniono w
nienarodzone dzieci. Była wręcz zrozpaczona. O siebie się już nie bała, ale te
miliony kobiet, które to mogło dotknąć. I o dzieci oczywiście. Pamięta, jak
przeczytała kiedyś u cudownej Marii Łopatkowej, tak zażarcie walczącej o prawa
dziecka, że ustawa w pięćdziesiątych latach wprowadzona, dopuszcza zabieg
przerwania ciąży z przyczyn społecznych, z dbałości o dobro kobiety i dziecka.
No i śmietana, pychota. Zaraz obudzi się Krzysztof i jeszcze w piżamie siądzie z nią
do śniadania. Dziewczyny już na swoim. Agnieszka ciągle samotna. Nic dziwnego,
jak tyle pracuje. Za to Basia w trzeciej ciąży. Zofia lubi być babcią, cieszy
się.
Jak
bardzo słuszna była ta opinia, widziała w szkole, w której pracowała. Tak dużo
smutnych, niekochanych dzieci. Tak wiele zgorzkniałych, złych matek.
Oj,
świecie. Jak ty chcesz się naprawiać?
12.09.2015r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz