niedziela, 27 września 2015

DA RADĘ

...


DA RADĘ

Plecak był ciężki, bo w środku dodatkowo słoik z bigosem i drugi z sałatką, pęto kiełbasy. Wkładała go do bagażnika myśląc, że powinna być szczęśliwa. A nie jest. Dominika ma trzydzieści lat, bujne, jasne włosy, magisterium i dwa licencjaty, niezłą, kiepsko płatną pracę w redakcji, męża i małego synka, kredyt do spłacenia tylko w ciągu dziesięciu, a nie jakichś trzydziestu lat. No i jest słoikiem. W większym mieście, do którego teraz jedzie. Bycie słoikiem jest niezłe, kiedy tak się marzyło, żeby wyjechać z domu. Więc powinna być szczęśliwa. I niedługo będzie, wie o tym.
 Zawsze tak jest, jak wraca. Dojeżdża do poczucia szczęścia od uczucia bezdennej rozpaczy. Nie może mówić Rafałowi, bo zaraz się zacznie o tym, jakich ma potwornych rodziców i po co w ogóle te wyprawy na wieś. Najwyższy czas spędzać święta w domu. Tak, następnym razem już w domu, koniecznie. Bez wyjazdów.
Znów zabolało. Dawny, stary ból z dzieciństwa się odezwał. Moja mama mnie nie kocha. To była myśl, którą najczęściej myślała jako dziewczynka. I ta dziewczynka się odezwała i beczy w środku. Wścieka się na nią głosem matki. Przestań się mazać gówniaro i zabierz się za coś pożytecznego. Oczywiście ty nic nigdy nie potrafisz zrobić porządnie, wewnętrzny monolog rozpędzał się, do czego ty się w ogóle nadajesz? Beznadziejna, głupia brzydula. Znów siedzisz i dumasz o niebieskich migdałach. Weź się do roboty, bo nic nigdy w życiu nie osiągniesz. Zresztą jak się weźmiesz, to i tak zmarnujesz. Lepiej rzeczywiście się nie bierz, żeby nie zniszczyć. Mogłaby tak godzinami. Sama do siebie tym głosem. Wiezie słoiki, dowód matki na to, że dba o nią nieskończenie. Dba, wypomina, wywołuje poczucie winy.
Wróci do domu i się uspokoi. Wejdzie w rytm życia. Napisze artykuł, przeprowadzi wywiad. Przygotuje recenzję. Wszystko będzie okej. Zabiegnie się w tej gonitwie codziennej. Zapomni, że jest beznadziejna i nic nie potrafi. Mały ją zaabsorbuje, a ona będzie uważała, żeby nigdy nie powiedzieć mu niczego, co podważyłoby jego poczucie własnej wartości. Znów kolejna łza potoczyła się po policzku. Nie, na szczęście Rafał nic nie widzi.
Kiedy mu opowiedziała, jak matka znalazła jej dziennik i zrobiła z tego rodzinny cyrk, jak ją upokorzyła, wyśmiewała się z jej rozpaczy, żalu, że jest nierozumiana, z jej pierwszej tajemnej miłości, aż trząsł się ze zgrozy. Nie miał słów oburzenia. Naprawdę musiała go długo przekonywać, żeby pojechał z nią poprosić o rękę i zaprosić  na ślub. A teraz ciągle uważa, żeby na nich nie narzekać. Zresztą on wszystko widzi. Te spojrzenia, prychania. Kompletny brak zainteresowania tym, co robi. A jak zobaczyli ją w telewizji, to komentarz dotyczył tylko nietwarzowej sukienki. On najczęściej bierze gazetę, albo zaczyna się bawić z Tymonkiem. Potem jest tylko, czy musimy narażać naszego synka na upokorzenie matki? To najgorsze, co może powiedzieć.
Ojciec kochał ją. Może za bardzo. Była ostatnia z piątki. Kiedy kobiety zaczynają klimakterium, matka zaszła w ciążę. Przez pomyłkę, z zagapienia, prawie już nie współżyli, a tu ta cholerna wpadka.  Wściekła się. Na początku ciąży, do teraz, przez bite trzydzieści lat. Ale tato kochał córkę, wiedziała. Jak była mała bawił się z nią i śmiał. Dopóki matka nie zobaczyła, bo jak widziała, zaczynała się awantura, żeby nie marnował czasu na głupie zabawy z dzieciakami. Nie potrafił stanąć w jej obronie. A jak dziewczyna chciała się buntować, wyciszał. To ciągłe jego: Daj spokój. Ale nie do matki, do niej. Nawet w nim nie miała żadnego wsparcia. Czuła, że zaraz się rozchlipie, gdy nagle usłyszała pogodny głos Rafała:
─ Podobałaś mi się dzisiaj żonko moja, nie tylko z urody. Tak fajnie ripostowałaś te głupkowate uwagi swojej matki, że radość brała. Szczególnie, jak ta zaczęła wygadywać na to, jak ty się ubrałaś do telewizji. Że masz nietwarzową sukienkę, ha, ha, ha. Nie do twojej twarzy się ubierałam, mamo, tylko do swojej. Pękaliśmy ze śmiechu, a matka była purpurowa z wściekłości. Czułem, że wreszcie się wyzwalasz.
Dominika oniemiała. Łzy cofnęły się pospiesznie z powrotem pod powieki. Niemożliwe, nic takiego nie pamiętała. A może tak było, może już umie być samodzielna i niezależna, tylko jeszcze tego nie zauważyła. Może stała się niepostrzeżenie dla samej siebie dorosła.
Dojeżdżali, przeciągnęła się rozkosznie. Jutro jeszcze jeden dzień wolnego. Jak mały będzie spał, zabierze się za tamtą powieść, którą rozpoczęła dwa lata temu. Wewnętrzny głos matki nie dawał szans na ukończenie, ale teraz ją uciszyła. A nawet, jak się włączy, to poradzi sobie. Da radę.

18.01.2015r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz