niedziela, 25 października 2015

MOŻE JEST

może jest


MOŻE JEST

No nie, to niemożliwe, świecznik, który stał spokojnie w domu Heleny od czterdziestu pięciu lat, leżał teraz` na podłodze w kilkunastu fajansowych kawałkach i coś jej mówił. Przed czymś ostrzegał? To już trzecia rzecz, która się pobiła kobiecie tego przedpołudnia od momentu przyjścia sąsiadki. A przecież lubiły się, nie było między nimi żadnych napięć. Ręce się jej nie trzęsły, mimo, że miała osiemdziesiąt sześć lat. To prawda, jest starszą panią, nie przeczy, ale w pełni władz umysłowych i zupełnie niezłych fizycznych. Nie bije na co dzień kubków, talerzyków i świeczników jak dzisiaj.
− Coś muszę jeszcze powiedzieć, powiedziała Krzaczkowska, ale jak już pani usiądzie.
Helena skończyła zmiatać nieszczęsny świecznik i z pewnym zaniepokojeniem przysunęła krzesło do sąsiadki.
− Niech pani sobie wyobrazi, że dzisiaj rano, dowiedziałam się w sklepie właśnie, jak kupowałam te czekoladki, że umarł ten mężczyzna, no jak on się tam nazywał, no ten, który mieszkał na ulicy Konwaliowej.
− Andrzej Niedzielski ─ powiedziała z drżeniem Helena. Wiedziała teraz na pewno. To on dawał jej znaki.
Nie chciała już rozmawiać z tą miłą kobietą. Tamta paplała o domniemanej przyczynie śmierci, o tym, co zasiała w ogródku i jakie sukcesy odnoszą wnukowie na studiach, a ona kiwała głową zatopiona w sobie i swoich myślach. Pragnęła tylko, żeby ta się szybciej wygadała i już poszła, bo płakać teraz chce, tak mocno głębi serca.
Nikomu tego nie mówiła, tylko trochę córce, bo gdzie będzie mówiła o takich sprawach, narazi się na żarty i docinki. A przecież jej serce nie przestało bić. I kiedy pan Andrzej, ciągle myślała o nim pan, chociaż na ty przeszli, uśmiechnęła się, przypomniała, jak zaprosił ją na wino, żeby wypić bruderszaft i pocałować w usta. Więc jak pan Andrzej pojawił się w jej życiu, to serce znów zadrżało i zaczęło się oczekiwanie na nowe spotkanie, radość z każdej rozmowy, spacery, kawiarnie, filharmonia. Tak, tak było, chociaż miała ponad osiemdziesiąt lat, a rówieśniczki w grobie lub w domach opieki. Nie myślała o tym, że to miłość, no bo gdzie. A przecież, ciągle czekała na telefon i ten głos, co za cudowny głos, który pytał za każdym razem, czy mogę prosić panią Helenę, chociaż tylko ona odbierała telefon. Och, jaki on był czarujący. Chociaż czasem, ten jego dowcip, naprawdę, znów się zarumieniła. Mam osiemdziesiąt pięć lat, pan jest dwa lata młodszy powiedziała, gdy namawiał ją, żeby go odwiedziła, sąsiadki będą plotkować, że stare baby za panem ganiają. Ach, rzeczywiście, westchnął, to niech pani przyjdzie wieczorem, jak będzie ciemno. Paskudnik.
Ten pocałunek przy bruderszafcie, dotknęła warg, był taki cudowny. Smakował. Och. Potem on ciągle, proszę, daj się pocałować. Ale ona nie chciała. Tak, rozmowy, wspólne słuchanie muzyki, spacery nad jeziorem, tak. Ale gdzie seks! Ciało już nie chciało tego. Może czasem, we śnie… Nie wyobrażała sobie, że mógłby jej dotknąć, to byłoby takie krępujące. Kiedy powiedział, że z drugą żoną się rozwiódł, bo nie pasowali do siebie w łóżku, przestraszyła się. Może z nią też chce spróbować, czy pasują. Nie, tak nie.
Powiedziała, że nie ma czasu, niech szuka sobie młodszej. On nie wiedział, o co chodzi, ona coraz bardziej się wykręcała. To nie ma sensu. Ale i tak na siebie wpadali. Przecież to ta sama dzielnica, ten sam sklep, te same ścieżki spacerowe. Tylko, że się bała. Przestraszyła się tego seksu. A teraz go już nie ma. Nie ma.
Zapłakała. Tak jak chciała, z głębi serca. Nie ma. Wysunęła rękę, żeby wziąć z pudełka chusteczkę do wytarcia oczu, szklanka poleciała na podłogę. Kolejna katastrofa dzisiaj. Patrzyła na rozbite szkło.
A może jednak jest? Może gdzieś jest…

22.05.2015r.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz