fot.Jan Kasper |
JAK W KINIE
Czasem
pojawia mi się patrzenie magiczne. Rzeczywistość wówczas jest jakby
reżyserowana, układana specjalnie na mój użytek. Nic przypadkowego, jedno z
drugiego wynika i wszystko nabiera wyraźnego sensu. Czasem tym sensem jest po
prostu przeżywanie radości. Na przykład wtedy, gdy stoję z przyjacielem w
liceum, w którym uczył i tworzył teatr, przed starymi fotografiami z
wizerunkami dawnych nauczycieli i uczniów. Wpatrujemy się oboje w te zdjęcia, a
stamtąd płynie szept: carpe diem.
Więc chwytamy chwilę i cieszymy się nią. Bo oboje uczyliśmy kiedyś młodych,
uczyliśmy ich bycia sobą, i chwytania chwil radości. Oboje też cieszyliśmy się
oglądając z nimi Stowarzyszenie umarłych
poetów. Niedługo również będziemy umarli, on nawet bardziej adekwatnie, bo
jest także poetą. Więc ta chwila życia tym bardziej nas zachwyca i jednoczy.
Ale
musi być jakaś treść w tym naszym filmie, więc idziemy dalej, a tam muzyka.
Płynie zza drzwi, w których stronę nas kieruje. Ja myślę, że nie powinniśmy
przeszkadzać, ale on je otwiera i muzyka wypełnia także korytarz. A to jest
aula, z fortepianem na estradzie i młodym człowiekiem, który wydobywa z niego
tę melodię. Nie będziemy przeszkadzać, mówi stary belfer. A potem do nas,
patrzcie, tutaj odbyły się wszystkie spektakle Teatru Prób. Ale przedstawienia w
tym miejscu, gdzie teraz krzesła, nie na tej malutkiej scence. Tu przecież nic
by się nie zmieściło. Na niej budowaliśmy podniesienia dla foteli, na których
siadali widzowie. Rozwieszaliśmy plakaty, przychodzili z całego miasteczka i
okolic na premierę. To nie były tylko szkolne przedstawienia, to był teatr. Ile
ludzi, uczuć, podniecenia, napięcia, oklasków, radości, wzruszeń i euforii, ile
tu tego było! Patrzyłam na tę przestrzeń, a tam ten szum, gwar i westchnienia
jakby zawisły w powietrzu w tej, muzyce, która płynęła z fortepianu.
Kiedy
wychodziliśmy, a nasz przyjaciel przedstawiał nas młodemu dyrektorowi w
kolorowych szortach, bo upalnie i wakacyjnie, ze szkoły wybiegł młody chłopak ze
słuchawkami na uszach, trochę jak konik polny, długi szybki i wdzięczny.
Poeci
poszli zwiedzać kościół, ja, bezbożna, usiadłam z psem na przystanku przy
młodzieńcu ze słuchawkami. Więc szybko, póki okazja, czy był tamtym, co go
niedawno słyszałam. To był on i opowiedział mi, czekając na autobus, o swojej
cudownej przygodzie z muzyką. Jak stała się jego życiem, choć jako sześcioletni
malec nie znosił lekcji fortepianu. Bo dziadek muzyk na swego następcę go
delegował i dopiero, gdy skończył czternaście lat, poczuł, że jest jego życia
sensem. Teraz przygotowuje się do ważnego przesłuchania, a za kilka miesięcy będzie
miał tu koncert i bardzo mnie na niego zaprasza. Och, chętnie znów bym się
znalazła w tym przytulnym miasteczku i posłuchała, co będzie grał. I jeszcze,
że najbardziej to lubi jazz, a z muzyki poważnej Szopena i Bacha. A mistrzem i
wzorem jest dla niego Paderewski. Bo też nie lubił na początku ćwiczyć, zaśmiał
się.
Poeci
wyszli z kościoła i zaczęli mnie wołać, pies ciągnął do nich. Mikołaj jeszcze
raz zapraszał na koncert. Rozstawaliśmy się, słońce świeciło. Ta nowelka
filmowa się kończyła. Na niebie pokazał się napis KONIEC, a ja ruszyłam do
następnego seansu.
22.08.2015r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz