sobota, 3 października 2015

JAK W KINIE

fot.Jan Kasper


JAK W KINIE

Czasem pojawia mi się patrzenie magiczne. Rzeczywistość wówczas jest jakby reżyserowana, układana specjalnie na mój użytek. Nic przypadkowego, jedno z drugiego wynika i wszystko nabiera wyraźnego sensu. Czasem tym sensem jest po prostu przeżywanie radości. Na przykład wtedy, gdy stoję z przyjacielem w liceum, w którym uczył i tworzył teatr, przed starymi fotografiami z wizerunkami dawnych nauczycieli i uczniów. Wpatrujemy się oboje w te zdjęcia, a stamtąd płynie szept: carpe diem. Więc chwytamy chwilę i cieszymy się nią. Bo oboje uczyliśmy kiedyś młodych, uczyliśmy ich bycia sobą, i chwytania chwil radości. Oboje też cieszyliśmy się oglądając z nimi Stowarzyszenie umarłych poetów. Niedługo również będziemy umarli, on nawet bardziej adekwatnie, bo jest także poetą. Więc ta chwila życia tym bardziej nas zachwyca i jednoczy.
Ale musi być jakaś treść w tym naszym filmie, więc idziemy dalej, a tam muzyka. Płynie zza drzwi, w których stronę nas kieruje. Ja myślę, że nie powinniśmy przeszkadzać, ale on je otwiera i muzyka wypełnia także korytarz. A to jest aula, z fortepianem na estradzie i młodym człowiekiem, który wydobywa z niego tę melodię. Nie będziemy przeszkadzać, mówi stary belfer. A potem do nas, patrzcie, tutaj odbyły się wszystkie spektakle Teatru Prób. Ale przedstawienia w tym miejscu, gdzie teraz krzesła, nie na tej malutkiej scence. Tu przecież nic by się nie zmieściło. Na niej budowaliśmy podniesienia dla foteli, na których siadali widzowie. Rozwieszaliśmy plakaty, przychodzili z całego miasteczka i okolic na premierę. To nie były tylko szkolne przedstawienia, to był teatr. Ile ludzi, uczuć, podniecenia, napięcia, oklasków, radości, wzruszeń i euforii, ile tu tego było! Patrzyłam na tę przestrzeń, a tam ten szum, gwar i westchnienia jakby zawisły w powietrzu w tej, muzyce, która płynęła z fortepianu.
Kiedy wychodziliśmy, a nasz przyjaciel przedstawiał nas młodemu dyrektorowi w kolorowych szortach, bo upalnie i wakacyjnie, ze szkoły wybiegł młody chłopak ze słuchawkami na uszach, trochę jak konik polny, długi szybki i wdzięczny.
Poeci poszli zwiedzać kościół, ja, bezbożna, usiadłam z psem na przystanku przy młodzieńcu ze słuchawkami. Więc szybko, póki okazja, czy był tamtym, co go niedawno słyszałam. To był on i opowiedział mi, czekając na autobus, o swojej cudownej przygodzie z muzyką. Jak stała się jego życiem, choć jako sześcioletni malec nie znosił lekcji fortepianu. Bo dziadek muzyk na swego następcę go delegował i dopiero, gdy skończył czternaście lat, poczuł, że jest jego życia sensem. Teraz przygotowuje się do ważnego przesłuchania, a za kilka miesięcy będzie miał tu koncert i bardzo mnie na niego zaprasza. Och, chętnie znów bym się znalazła w tym przytulnym miasteczku i posłuchała, co będzie grał. I jeszcze, że najbardziej to lubi jazz, a z muzyki poważnej Szopena i Bacha. A mistrzem i wzorem jest dla niego Paderewski. Bo też nie lubił na początku ćwiczyć, zaśmiał się.
Poeci wyszli z kościoła i zaczęli mnie wołać, pies ciągnął do nich. Mikołaj jeszcze raz zapraszał na koncert. Rozstawaliśmy się, słońce świeciło. Ta nowelka filmowa się kończyła. Na niebie pokazał się napis KONIEC, a ja ruszyłam do następnego seansu.

22.08.2015r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz