... |
WERNISAŻ JOLANTY NIEDZIELI-CHUDZIK
Smutne są
takie, pomyślałam. Mgielne, listopadowe. Taka barwna, ciepła dziewczyna, a tu
taka melancholia. Co czujesz, gdy na nie patrzysz, spytałam. Spokój,
odpowiedziała Marta. Spokój? Popatrzyłam jeszcze raz, rzeczywiście spokój. A
spójrz na tę dziewczynę świetlistą na tamtym obrazie. W tle ma ten czarno-szary
krajobraz, nasyca się tym spokojem i ja teraz patrząc na nią też to czuję, dodała.
Siedziałyśmy
pod innym obrazem, tym, gdzie przezroczysta postać, jak z wierszy Leśmiana
wyłaniała się z mgieł. Podchodzili do nas goście, patrzyli nad naszymi głowami,
a my oglądałyśmy trochę ich oczami tę mgielną dziewczynę. Wtapiali się w tło
obrazów. Też w większości szaro-czarno ubrani. Jak to pięknie być młodym,
myślałam, przyglądając się parze z synkiem w wieku mojego wnuka. I jak dobrze
było podsłuchać, gdy mąż artystki, opowiadał im, jak wszedł na dach swojego
domu, żeby robić zdjęcia. A potem z tej fotografii powstał obraz. Nie ma już
tego drzewa, westchnął, a tutaj jest.
Olga też
powiedziała, że ją uspokajają. Nie tak, jak jej mamę, która tłumi w sobie
depresję, więc przypisuje tym obrazom wyparte nastoje. I patrzy na nie z
lękiem, a one przecież opowiadają o niej. No tak, myślałam, przyglądając się
dziewczynie, która wpasowywała się swoją urodą i ubraniem w te krajobrazy, te
monochromatyczne widoki stają się naszymi lustrami, odnajdujemy w nich nasze
uczucia.
Zobacz, mówiła
Jola, malarka powiedziała, że ten cykl obrazów to jej kolejny etap. Zdziwiłam
się, poprzednie były tak wypełnione treścią, ozdobnymi portretami. A tu taka
asceza. Teraz patrzę i rzeczywiście, ta czystość formy wydaje mi się doskonała,
piękna. Widzisz tę lalkę na ścianie, zwróciła mi uwagę, to też dzieło Joli
Niedzieli. Ma zawierać w sobie energię słowiańskiej pramatki. Ach, dlatego taka
czarno-biała, pierwotna w swoim nabrzmiałym macierzyństwie, rzeczywiście czuje
się tę moc, ucieszyłam się. Sama tworzyłam kiedyś lalki, odbieram więc dobrze tę
stworzycielską magię tu jeszcze podbudowaną pradawnymi mitami.
A wszystko
było zanurzone w cudownej muzyce, wyczarowywanej nam przez niezwykłego Warrena,
którego słowa o tym, że przygotował nam piękne melodie, wywołały entuzjazm. Bo
wiedzieli, że to się stanie.
Synu,
spytałam, jak na imię ma właściciel Mchu, przypominający mi wielkiego,
buczącego trzmiela, jakich miałam mnóstwo w tym roku w ogrodzie. Wywołuje we
mnie tyle serdecznych uczuć, jak one. Pięknie się prezentował w kolorowym
swetrze, z butelką w ręku, gdy otwierali wystawę z prześliczną, zakłopotaną i
wzruszoną autorką. Przemek, odpowiedział. A jak ci się podobają obrazy? Tylko
czerń i biel. Ja słyszę powietrze deszczu w tym lesie.
Tak sobie
siedziałam na wernisażu Jolanty Niedzieli-Chudzik w pubie Mech, zapatrzona i
zasłuchana w obrazy, miły sercu jazz i pięknych gości.
27.11.2016r.
Haniu! Nie wiedziałam, że Ty też prowadzisz bloga!!! Pozdrawiam Cię serdecznie - już z Niemiec. Ledwie zdążyłam na ten samolot :-)
OdpowiedzUsuń