niedziela, 27 listopada 2016

WERNISAŻ JOLANTY NIEDZIELI-CHUDZIK

... 


WERNISAŻ JOLANTY NIEDZIELI-CHUDZIK
Smutne są takie, pomyślałam. Mgielne, listopadowe. Taka barwna, ciepła dziewczyna, a tu taka melancholia. Co czujesz, gdy na nie patrzysz, spytałam. Spokój, odpowiedziała Marta. Spokój? Popatrzyłam jeszcze raz, rzeczywiście spokój. A spójrz na tę dziewczynę świetlistą na tamtym obrazie. W tle ma ten czarno-szary krajobraz, nasyca się tym spokojem i ja teraz patrząc na nią też to czuję, dodała.
Siedziałyśmy pod innym obrazem, tym, gdzie przezroczysta postać, jak z wierszy Leśmiana wyłaniała się z mgieł. Podchodzili do nas goście, patrzyli nad naszymi głowami, a my oglądałyśmy trochę ich oczami tę mgielną dziewczynę. Wtapiali się w tło obrazów. Też w większości szaro-czarno ubrani. Jak to pięknie być młodym, myślałam, przyglądając się parze z synkiem w wieku mojego wnuka. I jak dobrze było podsłuchać, gdy mąż artystki, opowiadał im, jak wszedł na dach swojego domu, żeby robić zdjęcia. A potem z tej fotografii powstał obraz. Nie ma już tego drzewa, westchnął, a tutaj jest.
Olga też powiedziała, że ją uspokajają. Nie tak, jak jej mamę, która tłumi w sobie depresję, więc przypisuje tym obrazom wyparte nastoje. I patrzy na nie z lękiem, a one przecież opowiadają o niej. No tak, myślałam, przyglądając się dziewczynie, która wpasowywała się swoją urodą i ubraniem w te krajobrazy, te monochromatyczne widoki stają się naszymi lustrami, odnajdujemy w nich nasze uczucia.
Zobacz, mówiła Jola, malarka powiedziała, że ten cykl obrazów to jej kolejny etap. Zdziwiłam się, poprzednie były tak wypełnione treścią, ozdobnymi portretami. A tu taka asceza. Teraz patrzę i rzeczywiście, ta czystość formy wydaje mi się doskonała, piękna. Widzisz tę lalkę na ścianie, zwróciła mi uwagę, to też dzieło Joli Niedzieli. Ma zawierać w sobie energię słowiańskiej pramatki. Ach, dlatego taka czarno-biała, pierwotna w swoim nabrzmiałym macierzyństwie, rzeczywiście czuje się tę moc, ucieszyłam się. Sama tworzyłam kiedyś lalki, odbieram więc dobrze tę stworzycielską magię tu jeszcze podbudowaną pradawnymi mitami.
A wszystko było zanurzone w cudownej muzyce, wyczarowywanej nam przez niezwykłego Warrena, którego słowa o tym, że przygotował nam piękne melodie, wywołały entuzjazm. Bo wiedzieli, że to się stanie.
Synu, spytałam, jak na imię ma właściciel Mchu, przypominający mi wielkiego, buczącego trzmiela, jakich miałam mnóstwo w tym roku w ogrodzie. Wywołuje we mnie tyle serdecznych uczuć, jak one. Pięknie się prezentował w kolorowym swetrze, z butelką w ręku, gdy otwierali wystawę z prześliczną, zakłopotaną i wzruszoną autorką. Przemek, odpowiedział. A jak ci się podobają obrazy? Tylko czerń i biel. Ja słyszę powietrze deszczu w tym lesie.
Tak sobie siedziałam na wernisażu Jolanty Niedzieli-Chudzik w pubie Mech, zapatrzona i zasłuchana w obrazy, miły sercu jazz i pięknych gości.
27.11.2016r.



1 komentarz:

  1. Haniu! Nie wiedziałam, że Ty też prowadzisz bloga!!! Pozdrawiam Cię serdecznie - już z Niemiec. Ledwie zdążyłam na ten samolot :-)

    OdpowiedzUsuń