piątek, 11 maja 2012

CHEMIK

fot. Marta Pietraszun  
CHEMIK

Dyrektor szkoły kupił wszystkie dzieła Lenina, żeby ładnie było w pokoju nauczycielskim. Ale pan od rosyjskiego nie uszanował tego i codziennie potajemnie wsuwał po jednym tomie do teczki profesora chemii. Dyrektor na radzie pedagogicznej grzmiał, to ja wam nakupowałem dzieł Lenina, żebyście mieli pięknie, a wy co zrobiliście z tym, a? Tajoj, krzyknął chemik, taż to u mnie wszystkie dzieła znalazły się!
Oj, nie łatwo mieliśmy z tym chemikiem. Dziwadło z niego było straszne, ale też nieobliczalne. Szukaliśmy ciągle pretekstu, żeby mu zrobić na złość. Pamiętam, jak chodził po klasie z przylepioną taśmą na plecach stuzłotówką. Wydzierał się na nas i stawiał niespodziewane dwóje za byle co.  Tylko że nie pamiętał nazwisk i kiedy jeden z nas wyjechał z Oleśnicy, a wychowawca go jeszcze nie wykreślił, wszyscy, którzy podpadli, podawali nazwisko Wójcickiego. On dostawiał kolejną dwóję, wrzeszcząc ze zgrozą: Taż ty jełopie jeden, roi ci się od tych pał, a ty nic nie robisz, ciągle głupi? Kiedyś przyszedł nowy uczeń. Od razu zabrał się za przepytywanie, oczywiście tak, żeby tamten nic nie wiedział. Zadowolony wlepił dwóję, gdy nagle zaczęliśmy wrzeszczeć jeden przez drugiego, panie profesorze on jest  olimpijczykiem, brał udział w olimpiadzie chemicznej! To prawda, spytał zdziwiony. Tak, na to purpurowy olimpijczyk. Chemik skonsternowany szybko przeprawiał dwóję na czwórkę.
Przy okazji alkoholi zawsze było o ich zgubnych skutkach. Że seksowanie wtedy w głowie i na trawę człowiek pada, ziemię liże, Nam oczywiście te jego wizje dodawały wigoru i humoru, ale nie sympatii i szacunku. Chociaż, trzeba przyznać, mimo wszystko do chemii mnie nie zraził i teraz właśnie prasuję  koszulę (żonie jakoś to kiepsko idzie), żeby dobrze wyglądać w komisji na obronie doktoratu mojej studentki z tej właśnie dziedziny.

10.05.2012r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz