sobota, 18 lutego 2012

KOMÓRKA

...


KOMÓRKA

            Przepraszam, sprawdzę tylko, kto dzwonił. Nie, nie biegnę tylko spokojnie dojdę, wygrzebię z kieszeni i dowiem się,… że student. Na pewno znów chce przełożyć termin konsultacji. Tak to jest, że teraz człowiek jak na smyczy z tą komórką. Brak komórki to jednak większa doza wolności. No i bezpieczeństwa. Posiadanie tego przenośnego telefonu może doprowadzić do prawdziwych nieszczęść.
            Mój przyjaciel serdeczny mianowicie, znakomity literaturoznawca, miał przeraźliwą przygodę z tym nieszczęsnym przedmiotem. A jest, proszę was, nie tylko wybitnym krytykiem i pisarzem, ale i zapalonym rowerzystą. Potrafił z rodzimego Poznania wybrać się rowerem na Wileńszczyznę, aby ślady po Mickiewiczu zbierać.   I któregoś dnia wyjechał, tym razem tropem Słowackiego, bo nim się ostatnio zajmował. Jechał sobie z innym kolegą z wydziału, delektowali się jazdą, przyrodą, czekającą ich przygodą, zbliżającym się kontaktem z Wieszczem, gdy nagle zadzwoniła komórka. Przyjaciel zachwiał się, próbował wyjąć z kieszeni. Wydłubać, wyszarpać. Zamiast zejść z roweru, przekonany o swojej doskonałości kolarskiej, kotłował się na nim, aż wreszcie spadł. Złamał sobie w skomplikowany sposób szczękę, zmasakrował twarz.
            Okazało się, że dzwonił jego znajomy  profesor. Ale nie z sensacyjną wiadomością, że znaleziono oryginał rękopisu Słowackiego, tylko z pytaniem, jak długo gotuje się jajko na miękko.
            Ach, czasy bez komórek, czasy błogiej wolności i bezpieczeństwa.

2.12.2011r.

1 komentarz: